Pierwszy siwy włos, szybko rosnące dziecko, dwudniowy kac po delikatnym piciu – są różne objawy, które uświadamiają nam, że młodość dawno już przeminęła. A kolejny z nich miał miejsce wczoraj w Gdyni, podczas meczu Arki z Górnikiem Zabrze. Otóż pierwszoplanową rolę odegrał piłkarz, który na świat przyszedł już w XXI wieku, i który nie ma prawa pamiętać ubiegłego stulecia. Człowiek z nowej, lepszej epoki. Póki co w znaczeniu dosłownym, ale – czego mu życzymy – być może niedługo będzie tak można o nim powiedzieć także w kontekście jego piłkarskich umiejętności.
Młyński urodził się 2 stycznia 2001 roku, czyli na godziny po początku nowego milenium. A jego wczorajszy, bardzo poprawny występ dał nam do zrozumienia, że najzwyczajniej w świecie jesteśmy już starzy… Są w życiu zdarzenia, przy których – bez względu na wszystko – pamięta się dokładnie jak wyglądał dzień i co się podczas niego robiło. Tak było chociażby w dniu, kiedy samoloty uprowadzone przez terrorystów wbiły się w wieże World Trade Center. Większość naszych znajomych potrafi dokładnie przytoczyć, co wtedy się działo, gdzie byli i jaka była pogoda. Młyński jednak tego nie pamięta, miał wtedy zaledwie kilka miesięcy.
Kiedy umarł Jan Paweł II, a kraj pogrążył się w żałobie – Młyński miał ledwie 4 lata. Być może przypomina sobie jakieś zamieszanie w domu rodzinnym, ale z pewnością nie potrafi odtworzyć tamtych zdarzeń wyłącznie na bazie własnych wspomnień. A kiedy w Smoleńsku rozbił się samolot z 96 osobami na pokładzie, Młyński ledwo co skończył 9 lat. I chyba był za mały, by w pełni zrozumieć skalę tamtej katastrofy.
Dziś jednak, latem 2018 roku, to już zawodnik, który potrafi z powodzeniem kopać w naszej ekstraklasie. Wczoraj w meczu Arki z Górnikiem Młyński pojawił się na murawie po przerwie i z miejsca wprowadził ożywienie do gry gospodarzy. To z nim zupełnie nie radził sobie Gryszkiewicz, który złapał na 17-latku obie żółte kartki, co okazało się kluczowe w kontekście przebiegu meczu. Co więcej, przy faulu na drugą żółtą kartkę prawdopodobnie powinien zostać podyktowany także rzut karny dla Arki, co jeszcze mocniej podkreśliłoby dobrą grę młodego skrzydłowego. Młyński imponował też odwagą, ruchliwością, dryblingami. I zaliczył takie zawody, że Zbigniew Smółka mógł tylko pluć sobie w brodę, że nie wpuścił chłopaka na boisko od początku.
Rzecz jasna nie chcemy dzieciaka zagłaskać po jednym dobrym meczu (a właściwie – po jednej połówce). On nawet nie jest najmłodszym zawodnikiem spośród tych, którzy zaliczyli występ w ekstraklasie. Mniej lat miesięcy na karku mają inni, ale to pierwszy zawodnik z rocznika 2001, o którym można napisać coś więcej, niż właśnie że “zaliczył występ”. Kiedy w końcówce poprzedniego sezonu w podstawowym składzie Lechii wybiegł jeszcze młodszy Mateusz Żukowski, jego grę najprościej było skwitować milczeniem. A kiedy w końcówce meczu Cracovii na boisku pojawił się Michał Rakoczy (rocznik 2002), właściwie ciężko było napisać cokolwiek, bo tak niewiele dostał minut. Dopiero wczoraj obejrzeliśmy więc występ chłopaka urodzonego w XXI wieku, który nie przeszedł bez echa.
I dla Młyńskiego to oczywiście dobrze, bo tego typu debiut musi napawać go optymizmem. Gorzej dla nas, bo ten szczeniak z 2001 roku właśnie nam uświadomił, jakimi jesteśmy dinozaurami…