Wczoraj firma Deloitte opublikowała kolejny raport finansowy, ale tym razem po raz pierwszy pod lupę wzięte zostały kluby piłkarskiej pierwszej ligi. Dzięki przedstawionym cyferkom można więc zyskać pewną perspektywę, która pozwoli ocenić różnicę finansową pomiędzy ekstraklasą a jej bezpośrednim zapleczem. Różnicę potężną, która pięknie obrazuje, dlaczego tak bardzo opłaca się awansować na najwyższy poziom rozgrywkowy i dlaczego z tego najwyższego poziomu nie opłaca się spadać.
Przeskok finansowy pomiędzy ekstraklasą i pierwszą ligą dla każdego kibica jest oczywisty. Dziś jednak możemy spojrzeć trochę głębiej i porównać bezpośrednie wartości. Zacznijmy od najważniejszej kwestii, czyli od przychodów (bez uwzględnienia wpływów z transferów) poszczególnych klubów pierwszoligowych za rok 2017:
Oto więc wpływy, jakie pierwszoligowcy wypracowali poprzez codzienną działalność. GieKSie Katowice, czyli liderowi, wpadło na konto 12,4 miliona złotych, a Puszcza Niepołomice zarobiła najmniej – ledwie 2,3 miliona złotych. Analogiczny zakres w ekstraklasie w 2017 roku otwiera Legia z wynikiem 138 milionów złotych, a zamyka Sandecja z 8 milionami złotych. Znacznie bardziej wymowne jest tutaj jednak porównanie zsumowanych przychodów z wyłączeniem transferów w I lidze (106,6 miliona złotych) z samymi premiami, jakie Ekstraklasa S.A. wypłaciła klubom z najwyższego poziomu z tytułu sprzedaży prawd mediowych i marketingowych (150,5 miliona złotych). Analizując rozkład premii z Ekstraklasy – Legia, Jagiellonia czy Lech dostały więcej kasy, niż wyniósł roczny budżet najbogatszej w I lidze GieKSy Katowice.
W tym kontekście widać jak na dłoni, ile dla poszczególnych klubów może znaczyć awans do ekstraklasy. Zagłębie Sosnowiec z przychodami na poziomie 3,8 miliona złotych na najwyższym poziomie zwielokrotni swój budżet. Sumy, jakimi operuje się na zapleczu są na tyle niskie, że nawet wpływy z Pro Junior System stanowią tam potężny zastrzyk gotówki. W 2017 roku z tytułu tego programu Olimpia Grudziądz zyskała 1,3 miliona złotych, co stanowiło aż 39 procent jej wszystkich przychodów. Ostatnią edycję PJS, która zostanie zaksięgowana w 2018 roku, wygrał z kolei Stomil. Jako że pula premii wzrosła, na konto olsztynian trafiło 1,6 miliona złotych, a w całym 2017 roku wszystkie przychody tego klubu zatrzymały się na 2,8 miliona złotych. Tak jak w ekstraklasie PZPN-owski system nie działał, a premie finansowe w wielu przypadkach były zaniedbywalne, tak w I lidze (nie mówiąc już o niższych klasach) stanowi on potężną motywację finansową dla klubów stawiających na młodzież.
Natomiast to, co rzuca się w oczy zestawieniu przychodów pierwszoligowców – do którego jeszcze na moment wracamy – to fakt, że nie zawsze wysokie wpływy mają związek z boiskową dyspozycją. Lider finansowy z Katowic od lat nie może wywalczyć awansu, który ostatnio stał się udziałem plączącego się w ogonie Zagłębia Sosnowiec. Z kolei wicelider rankingu budżetowego, Górnik Łęczna kilkanaście tygodni temu spadł do II ligi…
A z jakiego sektora I-ligowcy pozyskują najwięcej pieniędzy? Z komercyjnego, do którego zaliczają się wpływy z umów sponsorskich, reklam, sprzedaży koszulek, pamiątek klubowych oraz inne przychody komercyjne. Podział wszystkich przychodów wygląda następująco:
Zaledwie 7 procent całości stanowią przychody z dnia meczowego, co w gruncie rzeczy jest dosyć smutną informacją. Przede wszystkim ma to związek z niewielkim zainteresowaniem pierwszoligowymi widowiskami wśród kibiców. Średnia frekwencja w sezonie 2017/18 kształtowała się następująco:
Na koniec największa bolączka rozgrywek, czyli przeznaczenie większości zarobionych przez kluby pieniędzy. Te oczywiście trafiają na konto piłkarzy, podobnie zresztą jak w znaczniej bogatszej ekstraklasie. Również na zapleczu mamy niechlubne wyjątki, które płacą więcej niż zarabiają. Deloitte przyjmuje, że optymalnym wskaźnikiem wynagrodzeń jest pułap 60 procent i tylko czterem ekipom udało się go nie przekroczyć.
Pełny raport Deloitte o pierwszej lidze znajdziecie TUTAJ.
Fot. FotoPyK
Grafiki: Deloitte