Reklama

Skromnie, ale na poziomie. Jak zbudowano Szachtior Soligorsk

redakcja

Autor:redakcja

26 lipca 2018, 14:27 • 9 min czytania 8 komentarzy

Białoruski futbol, całkiem słusznie zresztą, na ogół kojarzy się z przaśnością, dziwactwami i przekrętami na naprawdę dużą skalę. Wyjątkiem na pewno BATE Borysów, ale wbrew pozorom nie jest to wyjątek jedyny. Szachtior Soligorsk, o którym jest zdecydowanie ciszej i który pod względem organizacyjnym wcale bowiem od BATE nie odstaje, a w pewnych aspektach działa chyba jeszcze lepiej. W Soligorsku naprawdę niczego nie brakuje, a cierpliwi działacze budują klub krok po kroku, wyzbywając się zbędnego pośpiechu. Efekty również przychodzą powoli, ale na to nikt nie narzeka. Bo skoro są, to znaczy, że wszystko zmierza we właściwą stronę, o czym już dziś będą mogli przekonać się piłkarze Lecha Poznań.

Skromnie, ale na poziomie. Jak zbudowano Szachtior Soligorsk

Szachtior Soligorsk do grona najlepszych klubów w kraju w gruncie rzeczy zalicza się od niedawna. W czasach radzieckich ginął w masie nic nie znaczących zespołów, które raz na jakiś czas bezskutecznie próbowały podgryzać największych. Pierwsze sukcesy przyszły dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Zaczęło się od Pucharu BSRR w 1985, który udało się obronić rok później i po raz trzeci zdobyć w 1988 roku, co dodatkowo okraszono tytułem wicemistrza lokalnych rozgrywek (najważniejsze rzeczy działy się w ZSRR i tamtejszej Wyższej Lidze). W kolejnych sezonach udało się jeszcze sięgnąć po dwa ligowe medale (srebro i brąz), ale potem nastąpił długi ciąg chudych lat. Soligorsk zmieniał się po rozpadzie ZSRR, więc siłą rzeczy zmieniał się także Szachtior.

Losy miasta i klubu są zresztą bardzo mocno ze sobą splecione. Założony w 1958 roku Soligorsk jest tylko o trzy lata starszy od Szachtiora. Oba podmioty razem dorastały, razem się rozwijały i razem czerpały zyski ze znajdujących się w okolicy kopalni soli potasowej. Właśnie taką sól wydobywa górnik, któremu klub zawdzięcza swoją nazwą, od niej wzięła się też nazwa miasta, która w tłumaczeniu na polski oznacza po prostu „miasto soli”. Przychody, które przez ponad pół wieku wygenerowały kopalnie, liczone są w miliardach dolarów. Większość przytulił oczywiście urzędujący w Drozdach „baćka” Łukaszenko, ale Soligorsk, a co za tym idzie także Szachtior, również dostał swoją działkę. I zamiast po prostu ją przejeść miasto i klub stawiały na mądre inwestycje, które przyniosły pożądany skutek. Dziś Soligorsk jest jednym z najbogatszych ośrodków w kraju. Z kolei Szachtior od kilkunastu sezonów zalicza się do czołowych zespołów w ligowej stawce i ma coraz większe ambicje.

Po kilkunastoletniej serii niepowodzeń „Górnikom” do grona liderów rozgrywek udało się wrócić w 2002 roku, dzięki zajęciu trzeciego miejsca w lidze.. Trzy lata później w mieście świętowano pierwszy i jak dotąd jedyny tytuł mistrza Białorusi. Szachtior to zresztą ostatni klub, który sięgnął po mistrzostwo przed trwającą do dziś erą BATE Borysów. A styl, w jakim tego dokonał i perspektywy roztaczane przed zespołem prowadzonym przez Jurija Wiegriejczyka pozwalały sądzić, że to właśnie w Soligorsku powstała drużyna, która na lata zdominuje ligę.

Reklama

Próbę zmonopolizowania rozgrywek skuteczniej przeprowadzono jednak w Borysowie. Szachtior budowano inaczej, wolniej, za mniejsze pieniądze, co nie pozwoliło skutecznie walczyć z szybko rozwijającym się BATE. Zainteresowanie futbolem w Soligorsku także było mniejsze niż w pozostałych największych ośrodkach piłkarskich, co rodziło dodatkowy problem, z którym – wyprzedzając nieco fakty – bezskutecznie walczy się się do dziś. I trzeba przyznać, że jest to walka dość skomplikowana, bo futbol na Białorusi jest dużo mniej popularny od hokeja, który od 2009 roku również gości w Soligorsku. Piłkarski Szachtior już od kilku lat jest więc przynajmniej o krok za hokejowym, któremu lokalna społeczność poświęca więcej uwagi. Gdy w 2015 roku hokeiści zdobyli mistrzostwo kraju, cały Soligorsk po prostu oszalał.

Jeśli chodzi jednak o sukcesy, to zawodnicy piłkarskiego Szachtiora wcale nie mają się czego wstydzić. Od 2002 roku tylko trzy razy kończyli zmagania ligowe poza podium, dwa razy triumfowali też w Pucharze Białorusi. Ale władze klubu za największe osiągnięcie poczytują sobie nie trofea i medale, ale regularny wzrost zainteresowania ich zespołem. W poprzedniem sezonie, w którym Szachtior do samego końca walczył o mistrzostwo, jego mecze na stadionie w Soligorsku oglądało mniej niż dwa tysiące kibiców. W obecnym średnia – jak na białoruskie warunki – poszła mocno w górę i wynosi prawie dwa tysiące siedemset. Aktualnie obiekt Szachtiora w czasie każdego meczu zapełnia się mniej więcej w połowie, ale ambicje władz sięgają jeszcze wyżej. Celem na najbliższe lata jest podciągnięcie wskaźnika do 70%. Czyli osiągnięcie poziomu, na który wdrapali się grający na dwa razy mniejszej arenie hokeiści.

Realizacja tego zadania nie należy jednak do najprostszych, a główną rolę w tym przedstawieniu grają względy ekonomiczne. Soligorsk jest bowiem najdroższym po Mińsku miejscem do życia na Białorusi. W takich warunkach nie jest łatwo zachęcić ludzi, aby pieniądze wydali właśnie na bilety, wspierając w ten sposób klub. Sukcesy ligowe czy gra w europejskich pucharach nigdy nie były mocnym wabikiem, więc rządzący Szachtiorem, chcąc zmienić niekorzystną dla siebie tendencję, musieli wymyślić coś, co mogłoby rozbudzić ludzką ciekawość i skłonić do przyjścia na stadion. No i wymyślili, że będą szkolić, by w ten sposób zbliżyć klub do ludzi, a ludzi do klubu.

Akademia Szachtiora powstała w 2012 roku i dziś uchodzi za czołową na Białorusi. Obecnie szkoli się tam ponad 250 dzieci praktycznie z całego kraju, choć sporą część stanowią też młodzi adepci futbolu z Soligorska i okolic. Podział jest bowiem prosty – rozsiani po Białorusi skauci koncentrują się głównie na 12-13 letnich zawodnikach, młodsze roczniki składa się z miejscowych dzieciaków. Chłopcy uczący się piłki w akademii trenują dokładnie na tych samych boiskach, co pierwsza drużyna, korzystają też z tej samej bazy. Do swojej dyspozycji mają również internat, spod którego specjalny autobus co rano zawozi ich do szkoły. Wszystko wygląda skromnie, ale jednocześnie bardzo porządnie. No a przede wszystkim przynosi wymierne efekty.

Reklama

Obecnie w kadrze Szachtiora jest trzech zawodników, którzy piłkarskie szlify zbierali właśnie w klubowej akademii. Michaił Szybun, Witalij Lisakowicz, a zwłaszcza Max Ebong znaczą dla zespołu coraz więcej i są żywym dowodem na to, że droga, którą klub obrał kilka lat temu, była jak najbardziej słuszna. Coraz bliżej regularnych występów są także Denis Sadowski, Andriej Pilipowiec i Walerij Sienko, a w kolejce ustawiają się już następni zawodnicy, którzy na razie albo ogrywają się w rezerwach, albo – jak Paweł Diemidczyk – powędrowali na wypożyczenie do innych klubów Wyższej Ligi. – Naszym nadrzędnym celem jest wychowanie zawodników i przygotowanie ich gry najpierw w rezerwach, a potem w pierwszym zespole. W dalszej kolejności patrzymy też na wyniki osiągane w turniejach, w których bierzemy udział. Nie chcemy być tam wyłącznie statystami. Nie chodzi o to, aby zawsze zajmować pierwsze miejsce, nasze władze wiedzą, że nie o to chodzi w piłce młodzieżowej. Najważniejsze jest jednak szkolenie i dostarczanie zawodników do pierwszej drużyny – tłumaczy w rozmowie z portalem footbik.by zarządzający akademią Stanisław Suworow.

W Szachtiorze, który jeszcze na początku XXI wieku miał tylko zespół seniorów, udowadniają więc, że szkolenie wcale nie jest takie trudne. Wystarczy tylko odrobina determinacji i odpowiednie podejście do tematu.

ebong

Najjaśniej świecącą perłą soligorskiej akademii jest mający kameruńskie korzenie Ebong, który w Szachtiorze debiutował jeszcze za kadencji Marka Zuba. Do pierwszego składu na dobre wskoczył jednak dopiero u kolejnego trenera, Siergieja Taszujewa, stając się jednocześnie odkryciem rozgrywek. Szybkość, drybling, technika – to największe atuty Ebonga, z których mimo młodego wieku potrafi zrobić użytek. W lidze prezentuje się zresztą na tyle dobrze, że dziennikarze i eksperci już teraz chcieliby widzieć go w reprezentacji kraju. – To fantastycznie, że w Szachtiorze pojawił się jeszcze jeden młody i utalentowany zawodnik. Nie znam się z nim, ale znam jego historię, która jest naturalna dla białoruskiej piłki. On naprawdę bardzo wiele przeszedł. Gdyby nie przeniósł się do Soligorska, nie wiadomo, czy miałby w ogóle co jest. Ten chłopak z Witebska już teraz zasługuje na to, żeby znaleźć się w kadrze narodowej – mówi niedawno na łamach portalu pressball.by znany białoruski menadżer Walerij Isajew.

Doświadczenia, które ma za sobą Ebong, faktycznie nie należały do najprzyjemniejszych. Zaczęło się od kompletnie nieodpowiedzialnego ojca, który opuścił rodzinę tuż po narodzinach pierworodnego. Chłopak został tylko z matką, która miała wielkie problemy, by ze swojej skromnej pensji zapewnić synowi wszystko, co niezbędne. Kilka lat temu kobiecie grożono nawet odebraniem praw rodzicielskich, jeżeli w ciągu dwóch miesięcy nie poprawi fatalnych warunków bytowo-mieszkaniowych. Wtedy jednak jak z nieba spadła propozycja z Szachtiora, którego skauci wypatrzyli Ebonga na lokalnym turnieju i z miejsca postanowili, że muszą sprowadzić go do siebie. Dziś piłkarz pomału spłaca kredyt zaufania, który wówczas dostał. – Dużo pracy przed nim, ale on naprawdę ma wielkie możliwości. Max rozumie jednak, że w piłce na najwyższy poziomie nie wystarczy być dobrym w jednym elemencie, trzeba pracować na wszystkimi. Zwłaszcza, jeśli mówimy wszechstronnych zawodnikach. Ebong ma jeszcze spore rezerwy i jeśli wszystko pójdzie dobrze to wkrótce wykona duży postęp – przekonuje Taszujew.

Młodemu zawodnikowi, choć w jego talent nikt nie wątpi, daleko jednak do miana lidera drużyny. W ten sposób należy raczej mówić o doświadczonych Rogerze Canasie, Elisie Bakaju, Siergieju Bałanowiczu czy Denisie Łaptiewie. W skali Europy nie są to oczywiście znaczące nazwiska, ale w lokalnej – jak najbardziej. O ile jednak na własnym podwórku Szachtior pewnie znów zamelduje się na podium, to w pucharach o sukces, przez który rozumie się awans do fazy grupowej Ligi Europy, będzie dużo trudniej. W Szachtiorze mają świadomość, że byłoby to wielkie wydarzenie dla całego miasta i kolejna szansa na zwiększenie zainteresowania klubem, ale jednocześnie znają też swoje miejsce w szeregu.

canas

Dotychczas na arenie międzynarodowej klub z Soligorska rzadko potrafili wzbić się ponad przeciętność, a odpadanie z teoretycznie słabszymi rywalami przychodziło im łatwiej niż sprawianie niespodzianek i eliminowanie faworytów. Ale jeśli w tym sezonie znów się nie powiedzie, to w Soligorsku świat się nie załamie. Za rok znów spróbują, potem za dwa lata, a jeśli trzeba będzie to także za trzy. No i idąc tymi małymi krokami kiedyś pewnie dopną swego. Identycznie, jak robili to do tej pory.

Ciężko powiedzieć dokąd i kiedy ta metoda zaprowadzi rządzących klubem oraz sam klub, ale mimo wszystko nosi ona sporo znamion słuszności. Białoruska piłka widziała już projekty (Dinamo Mińsk, Dinamo Brześć), w które inwestowano kosmiczne jak na tamtejsze realia pieniądze, zakończone bolesnym upadkiem i publicznym darciem szat. Szachtior to zupełnie inna bajka. Inny styl, trochę mało wschodni, ale za to gruntownie przemyślany i realizowany z głową, gwarantujący ciągły rozwój. Jeśli uda się utrzymać obrany kilka sezonów temu kurs, to zyski powinny stale rosnąć. Niewykluczone więc, że już za kilka lat na wschodzie Europy pojawi się całkiem mocna drużyna, której wizytówką będzie klubowa akademia. I choć generalnie wciąż ciężko to sobie wyobrazić, to wszystko wydaje się zmierzać właśnie w tę stronę.

Taki trochę białoruski Lech, nieprawdaż?

Fot. fcshakhter.by

Najnowsze

Ekstraklasa

Sędzia Sylwestrzak w ten weekend odpocznie. Obsada sędziowska 31. kolejki Ekstraklasy

Antoni Figlewicz
0
Sędzia Sylwestrzak w ten weekend odpocznie. Obsada sędziowska 31. kolejki Ekstraklasy

Liga Europy

Komentarze

8 komentarzy

Loading...