W zeszły czwartek zaprosiłem przyjaciół na mecz Gandzasara z Lechem. Powiecie, że muszę tych przyjaciół bardzo nie lubić, względnie że chciałem ich stracić, ale ja zbyt długo siedzę po czubek głowy w ruchomych piaskach polskiej piłki, by nie wiedzieć, że najlepsze komedie to mecze ligowców na wczesnych fazach europejskich pucharów.
Wytłumaczyłem moim szanownym przyjaciołom, że armeński futbol jest w takim stanie rozkładu, że mają tylko jedną sześciozespołową ligę, z której w dodatku NIKT nie spada.
Wytłumaczyłem, że frekwencyjny rekord padł w zeszłym sezonie podczas efektownego 0:0 Sziraka Gumiri z Gandzasarem, choć i tak wtedy zjawiło się mniej ludzi, niż gdy Biedronka rzuci przecenioną karkówkę.
Pytali dlaczego nie widać ludzi na stadionie, a w takim razie skąd doping i czy jest puszczony z głośników. Wytłumaczyłem, że stadion tak naprawdę jest wypełniony po brzegi, tylko to efektowna kartoniada dająca efekt pustych trybun.
A potem razem oglądaliśmy, jak Lumambo Musonda i Alex Junior robią dżemik z potrafiącego wydać ponad milion euro na piłkarza Kolejorza. Mecz był tak emocjonujący, że będącej w pracy żonie prowadziłem SMS-ową relację, by była na bieżąco z tymi porywającymi wydarzeniami.
Z ręką na sercu – po ostatnim gwizdku moi przyjaciele powiedzieli, że bawili się doskonale, uśmiali się za wszystkie czasy, a nazwa Gandzasar na zawsze zostanie w ich sercach. Żałuję, że nie udało się obejrzeć razem meczu Górnika, bo heroiczny bój z ostatnią drużyną mołdawskiej ekstraklasy pewnie był porównywalnym szlagierem.
Szczęscie, że Górnik nie grał z poteżnym Sfantulem Gheorge, legendarnym Dinamo Auto, o grającej swoją taktyczną tiki-takę Speranie Nisporeni nie wspomniawszy
A przecież to wszystko i tak nie mogło nas przygotować na to co pokazała Legia ze Spartakiem Trnawa. Powinienem popełnić samobiczowanie pokrzywą – człowiek widział tyle Irtyszów, tyle Stjarnanów, Cementarnic i Szkendiji, że powinien być mądrzejszy. Człowiek widział nawet mecz Piasta z IFK Goteborg, w którym Piast tak bardzo nie miał żadnych szans, że znudzeni komentatorzy Maciej Iwański i trener Strejlau rozmawiali o Gwardii Warszawa, Rio de Janeiro, najbliższym meczu Zagłębia Lubin, a także nowym selekcjonerze Hiszpanii, gdzie trener Strejlau słysząc hasło „Lopetegui” poinformował, że kojarzy mu się ono z Lope de Vegą, który napisał powieść „Pies Ogrodnika”; był to jedyny pozytyw tego meczu.
A jednak myślałem, że Legia tego nie przegra.
Spartak Trnava to słowacki przeciętniak, któremu udało się zrobić tytuł dzięki trenerowi Nestorowi El Maestro, który ma papiery na wybitnego szkoleniowca i akurat tutaj zaczynał swoją przygodę z samodzielnym prowadzeniem drużyny. Po tytule autor sukcesu zawinął się dalej, zostawiając drużynę osieroconą. Spartak Trnava to zespół, który ostatni transfer gotówkowy przeprowadził trzy lata temu, kupując gościa za pięć tysięcy euro, a jeszcze poprzedni to Michal Gasparik z Górnika kupiony w 2012 za 60 tysięcy euro. Spartak Trnava to przystanek dla odpadów z Ekstraklasy, takich jak Jan Vlasko, który bramkę dla Zagłębia strzelił tylko z Lechią Dzierżoniów.
A potem 0:2, 0:2 bezdyskusyjne, i tak niesprawiedliwe, bo to wynik dla Legii lepszy niż gra. Liczba zagrań-memów nie ma końca.
Legia i schemat otwarcia gry pic.twitter.com/6oa8Xxt21p
— Mateusz Parchem (@prawy19992) 24 lipca 2018
Legia i radosna obrona niewidomi pasterze grają z niepełnosprawnymi kelnerami. pic.twitter.com/qLt2qbhE63
— Mateusz Parchem (@prawy19992) 24 lipca 2018
Obiecuję solennie, że nawet jeśli polski klub w Europie wylosuje własne rezerwy, nie będę pewien braku kompromitacji.
Przecież my jesteśmy tak słabi, że UEFA pewnie knuje jak tu nas relegować do federacji Oceanii. Może i to okaże się zbyt wysoka półka, pograjmy raczej na Antarktydzie z pingwinami.
Niestety, ale dorabiamy naszym okazjonalnym zwycięstwom jakieś teorie o rozwoju piłki, tymczasem mają one źródło w zasadzie, według której nawet nienabita strzelba raz do roku strzela.
Powiedziałbym, że toczy nas grzech pychy. Patrzymy z góry na przyjezdnych, bo piłkarze zarabiają mnóstwo forsy, bo liga jest świetnie opakowana, bo zawodnicy cieszą się autentyczną popularnością, kibiców jest dużo, a pieniędzy coraz więcej.
Ale szczerze wątpię. Myślę, że już wszyscy zdążyli się nauczyć, że nawet jakby rywal wystawił kierownika i sprzątaczkę, nie można go lekceważyć.
Jest to po prostu nasz poziom, podczas gdy oczekiwania sięgają kilku pięter wyżej. Carlitos, jaki Carlitos? To jest gwiazda, która miała poprowadzić Legię? A gdzie poza Polską, której rozgrywki właśnie brutalnie są weryfikowane, osiągnął cokolwiek? W III lidze hiszpańskiej? Więc hiszpański trzecioligowiec ma zapewnić sukces w Europie?
To jak głęboko do kieszeni sięgnął tego lata Lech robi wrażenie, 2.5 miliona na dwóch zawodników jest imponujące, ale przecież najlepsi Azerowie czy Kazachowie takie transfery wykonują od dawna.
Cały rok kisimy się we własnym sosie, nabierając mylnego wrażenia, że ktoś tu umie grać w piłkę. Potem winduje się jego pensję, robi wokół niego mnóstwo szumu, robi z piłkarzyka gwiazdę.
Ale przecież on w najlepszym wypadku był zaledwie jednookim pośród ślepców.
Leszek Milewski