Rynek transferowy szaleje już od dłuższego czasu, nawet za przeciętnych piłkarzy płaci się olbrzymie kwoty. Coraz trudniej nas czymś zaszokować, ale czasem się udaje. Teraz przecieramy oczy ze zdumienia, widząc, na jakich warunkach klub zmienia niejaki Richarlison.
21-letni Brazylijczyk rok temu trafił z Fluminense do Watfordu za ponad 12 mln euro, a teraz przechodzi do Evertonu za – uwaga – 45 mln euro (40 mln funtów)!
BREAKING: Richarlison has joined Everton for £40M plus add-ons. pic.twitter.com/mCJA2c7c3s
— Transfer News (@TrustyTransfers) 24 lipca 2018
Każdy rozsądnie myślący stwierdziłby, że w takim razie gość przez pierwszy rok pobytu na Wyspach musiał zrobić furorę. No, jak by to powiedzieć – nie zrobił. Skrzydłowy „Szerszeni” dobrze grał tylko przez dwa miesiące. W okresie między 29 września a 25 listopada w ośmiu meczach ligowych miał cztery gole i cztery asysty. Wtedy naprawdę można było go tylko chwalić. Wszedł bez kompleksów, radził sobie w dużo trudniejszej lidze, naprawdę mógł się podobać. Super, brawo. Szkoda tylko, że w pozostałych trzydziestu występach zdobył jedną bramkę i zaliczył jedną asystę. Po raz ostatni konkret dał 12 grudnia. W następnych dwudziestu jeden meczach nie uzbierał nic, choć w tym czasie spędził na boisku aż 1373 minuty!
I po tak fatalnej pierwszej połowie 2018 roku wychodzi, że wartość Richarlisona wzrosła niemal czterokrotnie. 45 mln euro za typa, który nie rzucił na kolana w Watfordzie. Do Evertonu. Obłęd.
Brazylijczyk stał się drugim najdroższym nabytkiem Evertonu w jego historii. Droższy rok temu był tylko Gylfi Sigurdsson, za którego zapłacono Swansea prawie 50 mln euro. Islandczyk to już jednak bardzo solidna marka, potwierdzająca klasę na dłuższą metę, choć i on poprzedni sezon może zaliczyć do niezbyt udanych. Przed przyjściem do „The Toffees” miał jednak za sobą 5,5 roku w Premier League, a przez trzy ostatnie lata był w Swansea prawdziwą gwiazdą. Zupełnie inna historia.
Sprawa jest tak dziwna, że od razu człowiek zaczyna mieć podejrzenia, że musi mieć ona drugie dno. I być może ma. Chodzi o osobę nowego menedżera klubu z Liverpoolu, Marco Silvę. Do stycznia pracował on właśnie Watfordzie, natomiast Everton podchody pod niego robił już w październiku, gdy zwolniony został Ronald Koeman. Szefom „Szerszeni” bardzo się to nie spodobało. Oskarżali ligową konkurencję o nieetyczne działania, grożąc oddaniem sprawy do sądu. Ich relacje z portugalskim trenerem uległy ochłodzeniu. Trzy miesiące później doszło do rozstania. Silvie zarzucono, że od tamtego czasu stał się mniej skupiony na pracy i jej jakość uległa pogorszeniu, co miało negatywne przełożenie na wyniki. Faktycznie – Portugalczyk w ostatnich jedenastu meczach przed zwolnieniem odniósł jedno zwycięstwo, dwa razy zremisował i doznał aż ośmiu porażek.
31 maja Portugalczyk podpisał z Evertonem trzyletni kontrakt. Spekuluje się, że kwota za transfer Richarlisona została mocno zawyżona, żeby udobruchać Watford i zakończyć waśnie. Przy okazji zaś sprowadzono wciąż młodego Brazylijczyka, który obsadzi prawie każdą ofensywną pozycję (choć najbardziej lubi lewe skrzydło), a w poprzednim klubie zdecydowanie najlepiej grał właśnie pod wodzą Silvy. Ba, sam skrzydłowy mówi o swoim menedżerze, że jest dla niego jak ojciec.
Teoria brzmiąca dość wiarygodnie, co nie zmienia faktu, że finalnie dostaliśmy kolejną absurdalną historię ze świata, w którym pieniędzy mają więcej niż mąki na chleb, którego i tak już pewnie nie jedzą, bo nie jest fit.