Znacie to utarte oraz banalne powiedzonko, że „futbol jest grą błędów”, prawda? I niby powinniśmy się do nich przyzwyczaić, skoro są integralną częścią sportu. Trudno jednak nie czepiać się poszczególnych zawodników, kiedy popełniają kolejne i kolejne. Sęk w tym, kto jest ich autorem. Bo jeśli to piłkarz ofensywny machnie się tak czy siak – jeszcze ujdzie. Im bliżej bramki jednak, tym konsekwencje są większe, zaś wieszany psy szczekają głośnej. Wniosek jest prosty. Najbardziej przerąbane mają golkiperzy.
Niegdyś bardzo celnie napisał o nich Eduardo Gaelano w książce „Blaski i cenie futbolu”: – Dlaczego bramkarz nosi bluzę z numerem 1? Bo jest pierwszy w kolejce do odebrania wypłaty? Nie! On jest pierwszy, aby samemu płacić. Wina zawsze leży po jego stronie. A nawet jeśli nie, to ostatecznie on za nią odpowiada. Nawet jeśli mają inne liczby na plecach, zasada wcale się nie zmienia.
Jest w tym pewna hiperbola, ale ostatecznie nie idzie się nie zgodzić z urugwajskim pisarzem. Bo nawet kiedy nie zawali golkiper, tylko jego koledzy z obrony, i tak on wyjmuje piłkę z siatki. Bezradny. Gorzej natomiast, gdy sam przyczynia się wydatnie do utraty kolejnych bramek. Wtedy ekspozycja pomyłek podkreśla nie tyle jak ważną rolę w zespole pełni, lecz także jak mały margines błędu zajmuje. Kiedy myli się bramkarz, od tego praktycznie już nie ma odwrotu. Na przykład Loris Karius mógłby już o tym napisać pracę dyplomową.
Ilekroć zerkamy na skróty meczu Liverpoolu z Realem Madryt, niedowierzanie jest równie wielkie. Ten strzał Garetha Bale’a lecący wprost do rąk Niemca, które ostatecznie… Nawet nie przełamuje. Piłka po prostu przeleciała mu przez rękawice, jakby w środku trzymał nie dłonie, lecz kisiel. – Jedyną rzeczą jaką mogę powiedzieć jest fakt, że miał wstrząs podczas meczu. Każdy kto kiedyś doznał wstrząsu wie, że każdy wstrząs jest inny, można go odczuwać na wiele różnych sposobów. Czuł to, ale nie wiedział, że ma wstrząs – argumentował po czasie Jurgen Klopp. Kibice raczej robili sobie z tego szyderkę niż traktowali na poważnie, chociaż według specjalisty, z którym konsultował się Franz Beckenbauer, problem był widoczny na pierwszy rzut oka, ponieważ Karius nie wykazywał żadnego grymasu na twarzy aż do końca meczu.
Niezależnie od tego ile w tym wszystkim jest prawdy, jak jednak wytłumaczyć zaćmienie, którego Loris doznał w sytuacji, gdy nabił Benzemę? Jaki argument stoi za tego typu zachowaniem? Ten wynikający rzekomo z taktyki, by bramkarz jak najszybciej wyprowadzał akcję brzmi raczej groteskowo niż logicznie, bo absurd tej akcji wykracza daleko poza granicę racjonalności.
Później Klopp zawsze szybko ucinał temat. – Błąd to błąd. Taki sam jest w finale Ligi Mistrzów, jak i w meczu przeciwko drużynie Chester – mówił. Słuszna postawa. My natomiast, kibice, zastanawialiśmy się dość długo jaka właściwie będzie przyszłość Niemca. Tuż po finale Ligi Mistrzów mogliśmy szukać pozytywów w fakcie, iż sezon się właśnie kończy, on oczywiście na mundial nie jedzie, więc będzie miał sporo czasu, aby wyczyścić głowę. Odciąć się od całego fermentu, zaś presezon przepracować spokojnie i rozgrywki 2018/19 rozpocząć z czystą kartą.
Na jego temat wypowiadali się zresztą nawet psychologowie sportu, w tym Steve Peters, który w ciągu ostatnich kilku lat współpracował blisko z piłkarzami Liverpoolu. – Tu nie chodzi przecież o to, że Loris nagle utracił wszystkie umiejętności. Tego dnia po prostu miał pecha, wypadł wyjątkowo źle. Ogólna zasada, choć nie wiemy de facto z czego wynika, polega na tym, że umysł człowieka potrzebuje około trzech miesięcy na wyparcie traumatycznych momentów z pamięci, by przejść nad nimi do porządku dziennego. Natomiast mając wsparcie profesjonalistów można tego typu sytuacje wykorzystać, aby na koniec tego okresu wzmocniły, a nie osłabiły nas – mówił specjalista.
Dwa miesiące później wiemy już, iż bramkarz The Reds zdecydowanie nie pogodził się z wydarzeniami z finału Ligi Mistrzów. Siedzi mu ona z tyłu głowy ewidentnie i niestety przekłada się na kolejne kiepskie występy Niemca. Zobaczcie chociażby sytuację, po której padł gol dla zespołu Tranmere Rovers…
W spotkaniu towarzyskim z Borussią Dortmund podczas International Champions Cup również zawalił przy bramce, tej na 3:1.
Ten sam mecz rozpoczął z kolei od takiego zagrania:
Prima di regalare un goal al Borussia, Karius aveva rinviato maldestramente il primo pallone toccato, venendo però graziato: che periodaccio! #LiverpoolBorussiaDortmund #ICC2018 pic.twitter.com/DVVvvv1KAp
— Goal Italia (@GoalItalia) 23 lipca 2018
Jak łatwo się domyślić, na bramkarza Liverpoolu znów wylało się szambo. Z jednej strony nie dziwimy się w ogóle, ponieważ popełniane przez niego błędy wołają o pomstę do nieba. Z drugiej zaś trudno mu nie współczuć, ponieważ tu już nie tyle o samą piłkę nożną chodzi, co po prostu pewną tragedię ludzką. Jasne, są większe, poważniejsze, aczkolwiek presja ciążąca na Lorisie osiąga w tej chwili kuriozalne wręcz poziomy. Rodzi się więc pytanie, jaka powinna być jego decyzja co do najbliższej przyszłości? Czy ma wyjątkowo dużo siły, aby walczyć z wywołanymi demonami?
Karius nie zostanie numerem jeden w bramce LFC i to było wręcz oczywiste. Klub z czerwonej części Liverpoolu od dawna naciskał na transfer Alissona i w końcu dopiął swego. Wydał na niego rekordowe 75 milionów euro, więc wiadomo było, jakie miejsce w hierarchii zajmie. Klopp dodatkowo zadeklarował, iż postawi na Brazylijczyka. Niemiec natomiast miał być tylko jego cieniem. Schowany za jego plecami ze względów sportowych oczywiście, ale także nieco na wyciszenie. Danny Ward już odszedł do Leicester City, na wylocie był Simon Mignolet, który również pewnego poziomu przeskoczyć nie potrafił. Ostatnie występy naszego nieszczęśnika zmieniają optykę na tę sytuację – w tej chwili wydaje się, iż najlepszym rozwiązaniem dla Niemca będzie wypożyczenie gdzieś poza ligę angielską.
Na ten moment Loris jest bowiem chodzącym kłębkiem nerwów i widać to na każdym kroku. Nie radzi sobie na treningach, gdzie również wpuszcza babole, a do tego jego wypowiedzi co do najbliższej przyszłości są do bólu enigmatyczne. – Wiem, że przyjście Alissona nie najlepiej dla mnie wróży. Czy odejdę? Nie wiem. Nie jestem w stanie teraz określić co zrobię – mówił.
I choć uciekanie od problemów nie powoduje, że te znikają, na pewno jednak opuszczenie The Reds pomogłoby Kariusowi zyskać trochę spokoju. Pozostanie będzie oznaczało ogromne mentalne ryzyko dla niego samego, a póki co nie daje przecież żadnych przesłanek, iż wygra walkę z samym sobą. Z kolei jeśli znów popełni jakąś większą gafę, tylko mocniej przyklei do siebie łatkę nieudacznika. Wtedy skończy jak Barbosa, który w 1950 roku zawalił finał mundialu Brazylii. – Patrz synku, przez tego człowieka płakał cały kraj! – usłyszał niegdyś w sklepie. Liverpoolska parafraza tych słów byłaby dla Lorisa równie bolesna.
Fot. FotoPyK