Już przez 15 minut wiele potrafi się zmienić w futbolu, gdy podłamana drużyna zbiera się do kupy w szatni i rusza na rywala, odrabiając straty, a co dopiero, jeśli mówić o całym roku? Rok w piłce nożnej to cała epoka, kalendarium jest zapełnione jak pociągi TLK przed i po weekendzie. Jeśli jeszcze nie wierzycie, zapytajcie Jagiellonię i Lechię, stojące u progu nowego sezonu.
Rok temu obie drużyny przystępowały do rozgrywek 17/18 z podobnej pozycji. Pewnie, Lechię musiało boleć to, że do upragnionych pucharów zabrakło jednej bramki, ale patrząc w szerszym kontekście, gdańszczanie i białostoczanie zbytnio się nie różnili. Znów mieli atakować czołowe lokaty w ekstraklasie, znów nadawać ton lidze. I pamiętamy: Jadze to się udało, Lechii niekoniecznie i pisząc „niekoniecznie”, używamy eufemizmu większego niż problemy Smudy z udzieleniem rozsądnego wywiadu.
Czy ktokolwiek bowiem wierzy, że Lechię stać w nadchodzących rozgrywkach na naprawdę dużo? Pewnie tylko najzagorzalsi kibice, którzy i z porażki 0:5 przeciwko Koronie potrafiliby wyciągnąć pozytywy (“mogło być sześć!”). Patrzymy bowiem na kadrę gdańszczan i serio, ona nie robi wielkiego wrażenia. Transfery klub przeprowadził skromne, bo okej, Kubicki może wprowadzić trochę świeżości do środka pola, Alomerović zadbać o większą konkurencję w bramce, ale też nie mamy pewności, że to są pierwsze potrzeby zespołu. Te widzimy gdzie indziej, choćby na środku obrony i na pozycji numer dziewięć. Przewiduje się, że parę stoperów stworzą Augustyn i Nalepa, tak więc istnieje obawa, że rywale będą biegać po murawie z telefonami, by pierwszy z obrońców swoją elektrycznością je ładował.
Ale nawet jeśli ustawienie będzie nieco inne, czy mogłoby to kogokolwiek związanego z Lechią pocieszyć? Augustyna zmieniłby Vitoria albo Chrzanowski, ewentualnie Nunes. Nie wiemy jak wy, ale my żadnemu z nich nie dalibyśmy nawet psa pod opiekę. Dziura jest także w napadzie, bo trudno za wzmocnienie brać dziś Araka, strzelca czterech goli w ekstraklasie przez całe życie, na ponad 1000 minut prób. I będzie tę pozycję obsadzał zapewne Flavio Paixao, napastnik z konieczności, nieposiadający takiego nosa do zdobywania bramek, jak jego brat.
Mając takie ubytki, jakie lokaty w lidze można atakować? Środek tabeli, co najwyżej.
Z kolei Jagiellonia znajduje się już na innym biegunie. Z klubu nie odszedł żaden ważniejszy piłkarz, no, można za takiego na siłę uznawać Pawełka, ale przecież zastępstwo w postaci Sandomierskiego nie powinno być gorsze. Więc poza tym, że w końcu wicemistrz Polski się nie osłabił, udało mu się poczynić całkiem sensowne wzmocnienia. Choćby ściągnięto króla strzelców pierwszej ligi, czyli Mateusza Machaja, z wypożyczenia powrócił bramkostrzelny Klimala (13 trafień dla Wigier), do obrony dołączył wciąż perspektywiczny Klemenz. Jasne, nie są to, cholera wie, jak duże nazwiska, ale Jagiellonia potrzebowała takiego spokoju. Skoro kadrę dało się utrzymać – z zastrzeżeniem, że Frankowski wciąż może odejść – nie było potrzeby szaleć. I tym spokojem ekipa Mamrota może być silna, znów walczyć o mistrzostwo Polski.
Wyraźnie więc widać, że w poprzednim sezonie oba zespoły podały sobie rękę i pojechały w dwie inne strony – Jaga wygodną obwodnicą (bo nie przesadzajmy z autostradą), Lechia polną drogą z dziurami co centymetr. Oczywiście, skoro w ekstraklasie logika siedzi zakneblowana w piwnicy, zawsze można zakładać, że tym razem dojdzie do roszady i oba zespoły zamienią się miejscami. Ale dziś nie postawilibyśmy na to żadnych pieniędzy.
Jagiellonia Białystok – Lechia Gdańsk, godzina 20:30