Reklama

Ile można zdziałać bez odstających włosów? (24)

redakcja

Autor:redakcja

15 lipca 2018, 22:23 • 5 min czytania 11 komentarzy

Robert Lewandowski w ostatnich dniach zwierzył się Playboyowi, że na boisku przeszkadza mu nawet jeden źle ułożony włos, takim jest właśnie perfekcjonistą. Oczywiście rozumiem, że to część reklamowego dealu i tak dalej, nawet nie jestem skory do przesadnego wyśmiewania tej wypowiedzi, ale dość niespodziewanie na finiszu mundialu włosy stały się istotnie tematem do poważnych analiz. 

Ile można zdziałać bez odstających włosów? (24)

Raymond Domenech, były selekcjoner Francji, powiedział bowiem kiedyś o Paulu Pogbie, że nigdy nie będzie prawdziwym liderem na boisku, a wie to dlatego, że żaden z prawdziwych boiskowych liderów nigdy nie nosił takich idiotycznych fryzur, jak stary Paul Pogba.

Na rosyjskim mundialu, pośród błyskawic Lewandowskiego, makaronu Neymara i brody Leo Messiego, nowy Paul Pogba, zresztą razem z resztą kolegów z reprezentacji Francji, wyglądał bardziej jak pracownik banku niż raper. Wymyślne fryzury, z których słynęli i Griezmann, i Pogba, na czas mistrzostw zamieniły skromniutkie i grzeczne uczesania, bardziej w stylu N’Golo Kante, urodzonego pracusia, który prawdopodobnie w wolnych chwilach myje kolegom samochody.

Oczywiście jeszcze mnie nie pogrzało i nie zamierzam udowadniać, że Polska na tym mundialu przegrała podczas wizyt u fryzjera, natomiast jeden ze złotych medali wręczanych dziś francuskiej ekipie powędruje od razu do stylisty tej drużyny, który na mistrzostwa doradził im klasyczne krótkie ścięcie. Los jednak chciał, że właśnie w tych włosach można się dopatrzyć tego, co było największym sukcesem drużyny Didiera Deschampsa. Banda gości przyzwyczajonych do grania po swojemu, została bardzo konsekwentnie, niemal brutalnie zmuszona do podporządkowania się drużynie. Grupa, która mogłaby bez trudu podmienić wykonawców na Hip-Hop Kempie, tym razem została fizycznie sprowadzona do roli wojskowych rekrutów, równiutko wystrzyżonych, a następnie nauczonych równego kroku defiladowego.

Armia to zresztą wyjątkowo odpowiednie słowo na zespół Deschampsa. Nawet w starciu z Chorwatami było to wyśmienicie widać, frustrowałem się, jak każdy sympatyk Vatreni, ale trudno nie było przez zaciśnięte zęby nie syczeć słów podziwu dla pomocy i obrony Francuzów. Byli dokładnie jak żołnierze na wojskowej paradzie – dwa kroki w lewo, dwa kroki w prawo, sprint do przodu, sprint do tyłu, w prawo zwrot, w lewo zwrot. Imponująca synchronizacja, zgranie, karność. O ile część zawodników nadawała się do takiej gry wyśmienicie – wśród nich Blaise Matuidi czy N’Golo Kante, o tyle Paul Pogba to wyzwanie wagi ciężkiej.

Reklama

Tymczasem on niemal cały turniej grał tak jak dzisiaj. Błyskawiczna i nieoczywista decyzja, ale jeszcze lepsze jej wykonanie – dalekie podanie na dobieg do Kyliana Mbappe. Chwilę później sprint za młodym kumplem, by dogonić go przed polem karnym, gdy piłka była już u Griezmanna. Pierwszy strzał wprawdzie zablokowany, ale poprawka już idealna. Może nieco za blisko Subasicia, ale ważne, że weszło. Trzeci gol, który dobił Chorwatów, chwilę później ci żywiołowi i nieustępliwi goście w biało-czerwonej szachownicy przeprowadzili bodaj najgorszy atak pozycyjny turnieju, gdy po kolei bezradnie rozkładali ręce aż trzej zawodnicy. To Pogba zażegnał ich nadzieję na zwycięstwo, to akcja rozpoczęta i zakończona przez piłkarza Manchesteru United przekreśliła wszelkie szanse na doprowadzenie do dogrywki.

Ale to było tak naprawdę ukoronowanie tego turnieju, w którym Pogba nie celował w zagrywki rodem z konsoli, w wymyślne cieszynki, ekstrawaganckie zagrania, bezczelne próby dryblingów czy podań. Zamiast kilku pojedynczych błysków – do czego nas przyzwyczaił – mieliśmy nieprzerwaną, ciągłą solidność.

Oczywiście, nie tego normalny kibic oczekuje w futbolu, o wiele bardziej widowiskowi byli choćby Hazard czy Modrić, może i drugi szereg, Coutinho albo nawet – ha – Inui z Japonii, dopóki grał w turnieju. Jednak tym większe słowa podziwu dla Deschampsa i całej drużyny Les Bleus. Przecież to nie było wcale rozwiązanie oczywiste. Gdy w przodzie masz tyle piłkarskiej jakości, że w domu zostają Lacazette, Benzema, Martial czy Coman – naturalna wydaje się odważna gra do przodu, bezustanny atak, maglowanie obrony przeciwnika, dręczenie jej i strzałami z dystansu Pogby, i dynamiką Griezmanna, i skrzydłami, po których hasają Dembele i Mbappe, wreszcie rosłym Giroudem. Tu aż chciało się krzyczeć w rytm Marsylianki – marsz, marsz, marsz, do boju, marsz!

Wydawało się zaś, że Deschamps ciągle im krzyczał – synku, spokojnie, nie kop pana, bo się spocisz. Na ławkach przesiadywali goście, którzy w wielu innych drużynach robiliby za gwiazdy, a Francja na luzaku spacerowała sobie po kolejnych rywalach. Gdy walczyli z Australią w taki sposób, że naprawdę przestawałem wierzyć w ich trzy punkty w tamtym meczu, napisałem na Twitterze, że jedenastka nieobecnych chyba nie zagrałaby gorzej. Byliby w niej Payet, Rabiot, Kurzawa, Digne, wspomniana wcześniej czwórka i Australia nadal nie miałaby większych szans. Ale potem okazało się, że w tym jest metoda. Że ten obrzydliwy mecz z Danią, absolutnie niezjadliwy, zniechęcający do oglądania futbolu, to po prostu kolejny szczebelek na drabince. Nie rozckliwiasz się nad nim, nie modlisz, nie świętujesz hucznie, jeśli uda ci się na niego wejść. Po prostu, kroczek, kroczek, kroczek. Aż na sam szczyt.

Z Chorwacją po 45 minutach stwierdziłem – albo wygra futbol, albo Francja, nie ma innej drogi. Francuzi oddali jeden strzał, z karnego, a zdobyli dwie bramki, zresztą obie w co najmniej kontrowersyjnych okolicznościach. Po przerwie jednak wystarczyły dwa przyspieszenia, kilka akcji w mocniejszym tempie i nawet ci dzielni Chorwaci zaczęli się gubić. Główną rolę odegrał tu Pogba, spinając turniej klamrą. Zaczęło się przecież od Australii – to on dał tam prostopadłą piłkę, po której Australijczycy musieli faulować we własnej szesnastce, a potem on zrobił całą robotę przy zwycięskim trafieniu.

Ten mundial zapamiętam przede wszystkim jako wielką przygodę Chorwatów, tak jak z 1998 roku pamiętam w pierwszej kolejności Sukera przygryzającego brązowy medal, a nie jedenastkę Francuzów. Pewnie na dźwięk “mundial 2018” pamięć będzie mi jeszcze podsuwała te niesamowite dryblingi Hazarda czy wąs Stanisława Czerczesowa. Ale jeśli będę miał wspomnieć, co zostało mi w głowie z drużyny, która wygrała cały turniej, odpowiem: to, co na ich głowach.

Reklama

Już jeden z moich ulubionych raperów przekonywał: fryzura na rekruta, dresy Lacoste. Jak Griezmann, jak Kante.

Jak Pogba.

JO

Fot. FotoPyK

Wielkie dzięki za te cztery tygodnie, wszystkie poprzednie odcinki mundialowego bloga możecie znaleźć tutaj. Bardzo zaskoczył mnie ich pozytywny odbiór – totalnie nie byłem na to przygotowany. Szacuneczek i do środy.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

11 komentarzy

Loading...