Pusty stadion zawsze wygląda przygnębiająco. Szczególnie, gdy gra na nim zespół odbudowujący zaufanie kibiców i jest przy tym prowadzony przez trenera, który przy tych pustkach debiutuje w nowej roli. Kolejorz pierwszego egzaminu nie oblał, ale był bliski doprowadzenia do nerwówki przed wyjazdem do Armenii. Ostatecznie dowiózł zwycięstwo 2:0 nad Gandzasarem, choć nie mamy wątpliwości, że mógł wygrać nawet i pięcioma golami.
Smutny był to początek sezonu w Poznaniu. I do takiego obrazka musimy się przyzwyczaić, bo wojewoda wielkopolski póki co mięknąć nie zamierza i nie widać nadziei na to, by kara zamknięcie stadionu na pięć meczów ligowych i trzech w europejskich pucharach miała zostać zmniejszona. Na ogół wypełnione po brzegi autobusy zmierzające w kierunku Grunwaldu wyglądały tak:
Pod stadionem również było pusto:
No i na samym obiekcie też:
Niektórzy jednak nie do końca dowierzali, że stadion faktycznie będzie zamknięty. Pod jedną z bram kręcili się dwaj faceci po czterdziestce. – Przepraszamy, bilety na dzisiaj gdzieś dostaniemy? – pytali stewardów. Ci uświadomili ich, że biletów nie ma, a ograniczona pula dla kilkuset widzów już się rozeszła. – Łeeee… – zaciągnęli po poznańsku w rezygnacji.
Jeszcze na kilka dni przed meczem jedna z fundacji rzuciła pomysł, by na stadion wpuścić zorganizowane grupy dzieci. Problem w tym, że nikt ze stowarzyszenia nie skontaktował się z Lechem, więc nawet jeśli pomysł był ciekawy, to nie doszło nawet do wstępnych rozmów z wojewodą na temat otwarcia furtki dla najmłodszych kibiców.
Na stadionie tuż przed meczem było tak cicho, że słychać było krzyki piłkarzy, dźwięk odbijającej się piłki i… ćwierkanie pisklaków z gniazda, które ptaki uwiły sobie w narożniku stadionu. Czterdzieści tysięcy pustych krzesełek – doprawdy smutny był to obrazek. Studio Polsatu ustawione przy trybunie wyglądało niczym stragan przygotowany na zbliżający się odpust.
Smutno wyglądała też chaotyczna drużyna z Armenii. Gandzasar przyleciał do Poznania samolotem rejsowym, bo na czarter nie było ich stać. Gdy przy jednej z akcji ucierpiał Ormianin, to na boisku pojawił się „sztab medyczny” dzierżący w ręce… No nie, nie określimy tego apteczką. To była kosmetyczka, w której był tylko zamrażacz i woda. Budżet rywali Lecha nie przekracza nawet miliona euro.
Różnicę między obiema ekipami było widać też na boisku. Lech dominował, Gandzasar tylko okazyjnie kontratakował. Szkoda tylko, że cudowne trafienie Christiana Gytkjaera na 1:0 oklaskiwała garstka ludzi – dziesięciu kolegów z zespołu, rezerwowi i sztab szkoleniowy. Piękny wolej w samo okienko po świetnym dośrodkowaniu Macieja Makuszewskiego. Makuszewskiego, który był bodaj najaktywniejszym piłkarzem Lecha i to też on wywalczył rzut karny, który na drugiego gola zamienił Duńczyk. Jeden z piłkarzy Gandzasaru domagał się od sędziego skorzystania z VAR-u. Sęk w tym, że wideoweryfikacji w Lidze Europy nie ma.
W sumie warto odnotować, że w drugiej połowie na stadionie ożywił się zorganizowany doping. Do roboty wzięła się czter-pięcioosobowa grupka dzieci, które zasiadały tuż za ławką Lecha. Padło kilka razy “Lech Poznań!”, obyło się bez bluzgów na zespół rywali, żaden z kiboli nie wniósł też racy:
Co zapamiętamy z tego meczu? Na pewno tę ciszę. Słychać było nawet odbicia się korków jednego z Ormian na klatce Wołodymyra Kostewycza. Zapamiętamy też multum niewykorzystanych sytuacji, które stworzył sobie Lech. Przede wszystkim te dwie okazje Pawła Tomczyka, który pojawił się na boisku w końcówce drugiej połowy. Wychowanek Kolejorza najpierw mając przed sobą pustą bramkę przeniósł piłkę nad poprzeczką, a chwilę później przegrał pojedynek z bramkarzem. Lech mógł spokojnie dobić rywale i jechać na wyjazd już w klapkach i z ręcznikiem pod ręką. Ale na własne życzenie doprowadził do nerwówki. Przeciwnicy mieli dwie bardzo dobre okazje strzeleckie, ale dwukrotnie tyłek lechitom uratował Jasmin Burić.
– Często jest tak, że zawodnicy przy 2:0 zaczynają wymyślać i grają pod siebie. Gdy wykonaliśmy swoje założenia gra zaczęła się łamać. Przeciwnik nie miał nic do stracenia momentami pokazywał, że to nie słabeusze i zaczął stwarzać groźne sytuacje. Tak być nie może. Mogliśmy wygrać wyżej, a przez nieskuteczność mogliśmy też sami doprowadzić do nerwówki – trafnie zdiagnozował przebieg spotkania Ivan Djurdjević. Sztab poznaniaków miał doskonale rozpracowanych rywali, przed tym meczem analitycy obejrzeli osiem ostatnich spotkań Gandzasaru i wiedzieli gdzie można ugryźć przeciwnika oraz gdzie tkwią mocne strony Ormian.
– Było mi przyjemnie tutaj grać. Kocham was bardzo, kocham polski naród, postaramy się was ciepło przyjąć w Armenii. Przepraszam, że jestem taki smutny, ale tak ułożył się mecz. Trudno – powiedział po meczu trener Gandzasaru i został za to nagrodzony przez poznańskich dziennikarzy brawami.
Co nowego w Lechu? Przede wszystkim niezły pressing (do czasu), w który angażowała się dwójka ofensywnych pomocników oraz Gytkjaer, który niejednokrotnie gonił za atakującym przeciwnikami. Poza tym duża wymienność pozycji w środku pola w trio Radut-Gajos-Cywka. Na osobną pochwałę zasłużył Cywka, który był bardzo mobilny i permanentnie pokazywał się do gry. A w ofensywie po staremu – na skrzydle szarpał Makuszewski, swoje wykreował też Jevtić.
Kolejorz pewnie na luzie przejdzie przez tę rundę eliminacji, ale sam też był bliski tego, by sobie nasmrodzić. Tych kilka kolejnych meczów przy pustych trybunach chyba jeszcze się przyda – żeby w spokoju doprowadzić grę do tego stopnia, co by nie było wstydu na premierowym pokazie przed publicznością.
DAMIAN SMYK
fot. Damian Smyk