Tottenham, Atletico, Barcelona, Real, VfB Stuttgart, Chelsea, Manchester United, Bayern, Atletico, PSG, Chelsea. Nietrudno jest wśród klubów Francuzów, którzy wyszli w pierwszym składzie na ćwierćfinał MŚ z Urugwajem, wskazać jedną markę niepasującą do towarzystwa. To oczywiście zespół, gdzie wróci po mistrzostwach Benjamin Pavard. Zawodnik, który, wydawało się, nie przystaje od gwiazdozbioru znad Sekwany.
Na początku listopada ubiegłego roku Pavard nie miał choćby jednego występu w koszulce z kogutem na piersi. Mało tego, on przecież jeszcze w pierwszej połowie roku grał w 2. Bundeslidze, gdzie uzbierał mniej minut niż na przykład Marcin Kamiński. Zawodnik mierzący się obecnie z najlepszymi skrzydłowymi globu, rok temu regularnie podejmował walkę z takimi tuzami jak Peter Kurzweg czy Kenny Prince Redondo. Nie znacie? Spokojnie, my też nie.
Wcześniej zaś nie przebił się w Lille. Rzucano go po pozycjach – grał w każdym miejscu bloku defensywnego, grał też jako defensywny, a nawet środkowy pomocnik. Ugrał 21 meczów w dwa lata, tylko 9 z nich w pełnym wymiarze czasowym.
A jednak okazało się, że ma coś, co urzekło Didiera Deschampsa. Że ten postanowił dość mocno zaryzykować. Gdyby miało się okazać, że Pavard to kompletny niewypał – a po prawdzie nie wszedł w turniej najlepiej, dopiero po fazie grupowej się rozkręcił – bardzo mocno by mu się dostało. Miał na prawej stronie otrzaskanego w eliminacjach i zgranego z resztą drużyny Djibrila Sidibe z Monaco, a mimo to, gdy Sidibe doszedł do sprawności po urazie, który wykluczył go z meczu z Australią, zdecydował się nie mieszać. Nie wpuszczać go za gościa z ligi, której we Francji się po prostu nie ogląda. A jeśli już ogląda, to na pewno nie spotkania Stuttgartu.
Michael Reschke, dyrektor sportowy Stuttgartu w rozmowie z Archiem Rhind-Tuttem z Evening Standard wskazuje, że to niesamowita świadomość techniczna i taktyczna, która sprawia, że Pavard zdolny jest do zagrania poza szablonem, czyni go zawodnikiem wyjątkowym. Bo nie robi tego ze względu na to, że chce być efektowny, tylko dlatego, iż dostrzega w tym sens. Najlepszą dostępną opcję.
– Benjamin nie robi rzeczy nadzwyczajnych by błyszczeć. Robi je ponieważ w danym momencie są odpowiednim rozwiązaniem.
Trudno powiedzieć, czy za odpowiednie rozwiązanie Pavard uznał wtedy najbardziej spektakularny strzał, jaki tylko można sobie wyśnić, czy po prostu uderzenie piłki w taki sposób, by uniemożliwić Argentyńczykom wyjście z kontrą – niezależnie, petarda w bramkę czy w 37. rząd trybun. W każdym razie egzekucja okazała się perfekcyjna, jak u tenisisty, który właśnie gra finezyjny skrót i sprawia, że piłka przemyka się tuż nad siatką i zaraz za nią spada na kort. Tak, by rywal nie miał jakiejkolwiek możliwości interwencji. To, co zrobił, wprawiło wszystkich w osłupienie. Na czele z rodzicami zawodnika, którzy później pogratulowali mu doprowadzając do łez, gdy ten występował w pomeczowym studio.
Te łzy najlepiej pokazują, dla kogo wśród reprezentantów Francji, którzy dziś zagrają o półfinał z Belgią, cały ten mundial to największa sprawa. Kto nie miał prawa przywyknąć do wygrywania meczów takiej rangi – siedząc na ławce w Lille, ganiając po boiskach 2. Bundesligi, nie zaliczając przed mistrzostwami choćby jednego spotkania o stawkę dla Les Bleus.
Ten gość dziś będzie mieć za zadanie powstrzymać Edena Hazarda. Z całym szacunkiem dla wszystkich francuzów-pracoholików, to on ma dziś do wykonania najtrudniejszą robotę na świecie. Niezłomną wiarą od początku mundialu Didier Deschamps zbudował go na tyle, że dziś nie będzie mieć pewnie cienia wątpliwości przed posłaniem go w bój.
Niepasujący element? Nie.
Już nie.
fot. NewsPix.pl