Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ (11)

redakcja

Autor:redakcja

27 czerwca 2018, 08:42 • 8 min czytania 68 komentarzy

W piłce nożnej jest aż gęsto od kłamstw. Piłkarze oszukują kibiców, sami są oszukiwani przez prezesów czy trenerów, ludzie ze stanowisk dyrektorskich są oszukiwani przez menedżerów, menedżerowie przez piłkarzy, wszystkich wymienionych oszukują dziennikarze, ale i w drugą stronę, oni również są przez te wszystkie grupy oszukiwani. Wszyscy wszystkim wciskają mniejszy lub większy kit i dotyczy to zarówno łapania kartek by pauza wypadła akurat na koncert Tedego w lidze okręgowej, jak i rozmów dotyczących ewentualnych transferów pomiędzy dwiema globalnymi firmami.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ (11)

Natomiast nie wydaje mi się, by w futbolu istniało jakieś większe kłamstwo niż to, że na pewnym poziomie kompletnie nie liczy się motywacja, determinacja czy atmosfera w grupie.

W momencie skrajnej komercjalizacji piłki nożnej, gdy większość topowych zawodników to efekty kilkunastoletnich profesjonalnych treningów prowadzonych w niemal laboratoryjnych warunkach, łatwo w to uwierzyć. W chwili, gdy każde kopnięcie piłki może być warte dziesiątki tysięcy dolarów (w takim zdaniu dolary pasują o wiele bardziej niż euro, brzmią jakoś ponętniej), na etapie rozwoju tej prostej gry, gdzie każdą jednostką treningową walczysz o ustawienie jeszcze kolejnego pokolenia własnej rodziny przy następnym kontrakcie – to brzmi wiarygodnie.

Wydaje się, że ludzie, którzy od kilkunastu lat własnym profesjonalizmem, uporem, ciężką pracą na każdym treningu pną się po szczeblach kariery, po drodze zdobywając za to fundusze pozwalające na królewskie życie – nigdy nie tracą chęci do gry. Że wychodzą z takim samym nastawieniem, z taką samą werwą i taką samą przyjemnością na gierkę treningową czerwonych z zielonymi, na półfinał Ligi Mistrzów oraz eliminacyjny mecz przeciw Andorze. Nie ukrywam, sam w to dość długo wierzyłem. Z naszej pozycji maluczkich kibiców nie do uwierzenia jest, że jadąc na mecz samochodem wartym więcej niż niektóre państwowe programy leczenia uzależnień, można potem dać z siebie mniej, niż 100%. Nieakceptowalna jest myśl, że przez jakieś osobiste urazy czy niesnaski może zostać obniżona jakość gry całej drużyny – bo przecież każdy walczy o kontrakty, o premie, o transfery, a w tej romantycznej wersji nawet o trofea i pomniki.

To tak jawne zaprzeczenie wszelkim zasadom logiki, że trudno zaakceptować w ogóle inną wersję.

Reklama

Przecież skoro kluby płacą kilkadziesiąt milionów euro za umiejętności, dorzucając do tego kolejne kilka milionów za zwycięstwa, treningi, utrzymywanie koncentracji i chęci rozwijania się, to mają pełne prawo sądzić, że jakieś dziecinne kłótnie obrońcy z pomocnikiem w żaden sposób nie wpłyną na poziom gry. Kibice, którzy obserwują to z boku, również nie mogą przyjąć do wiadomości, że fakt znudzenia towarzystwem może mieć ostatecznie większy wpływ na wynik niż to, czy treningów było pięć czy osiem.

Najkrócej rzecz ujmując: jest inaczej. Nawet w najlepszych klubach świata, co raz na jakiś czas wypływa przy co bardziej szczerych biografiach piłkarzy z topu, a już z pewnością w najlepszych reprezentacjach świata.

W tym momencie trzeba zrobić bardzo wyraźną pauzę i zaznaczyć: nie, nie chcę tutaj sugerować, że przez jakieś wewnętrzne konflikty, niesnaski czy po prostu zmęczenie materiału część reprezentacji Polski utraciła umiejętność gry w piłkę a nawet zdolność do biegania za rywalami.

Po prostu każdego dnia te mistrzostwa dostarczają nam argumentów za tym, że w futbolu reprezentacyjnym zostało o wiele więcej ludzkich zalet i wad, niż w zautomatyzowanej piłce klubowej. Wynika to z pewnych naturalnych i oczywistych ograniczeń, których – niestety – zdajemy się nie dostrzegać. Weźmy tak prostą rzecz, jak spory ambicjonalne. Gdy w klubach do takich dochodzi, w absolutnie najgorszym wypadku męczysz się pół roku, po którym samiec z mniejszymi genitaliami zostaje sprzedany bądź wypożyczony. Co jakiś czas zresztą słyszymy o tego typu ucieraniu się stanowisk – gdzieś leci trener, gdzieś specjalista od bramkarzy, jeszcze w innym miejscu sprzedają mocnego zawodnika, bo sprawia problemy wychowawcze. Załatwianie takich rzeczy to codzienność – z polskiej ligi można wspomnieć choćby o młodych gniewnych, Krzysztofie Piątku i Damianie Szymańskim. W starym środowisku już nie wytrzymywali (i z nimi nie wytrzymywano), więc po prostu zostali wytransferowani.

A jak załatwić hipotetyczny spór ambicjonalny między Ivanem Rakiticiem i Luką Modriciem w przypadku zasiadania w wygodnym fotelu selekcjonera Chorwacji?

Skrajny przykład, ale wcale nie odosobniony. Jak bowiem rozniecić nowy ogień w grupie, która od trzech lat niemal wszystkie wakacje z przymusu spędza wspólnie? Jak sprawić, by nie zmęczyli się swoim towarzystwem, mimo skoszarowania jak żołnierze? Jak pogodzić skrajnie różne charaktery, które początkowo może i tworzą świetną mieszankę wybuchową, ale z czasem zaczynają odpływać na różne bieguny?

Reklama

W klubie tego nie widać nie tylko dlatego, że w przypadku przekroczenia granic można po prostu wykonać serię transferów. Nie widać tego również dlatego, że o wiele mniejsza jest intensywność przebywania we własnym towarzystwie. Po treningach zazwyczaj wraca się do domu, po meczach domowych również, w dzień wolny nie lecisz z ekipą do delfinarium tylko grasz w Fortnite’a z kumplami z całego świata. Generalnie żyjesz sobie własnym życiem, do którego czasami zapraszasz kolegów z drużyny, ale raczej w momentach, które ty wybierzesz i tylko tych, których sobie wybierzesz. Możesz bardzo długo unikać spotkania z nielubianym gościem, nawet, jeśli gracie razem na stronie.

Kadra? Bez szans. Oczywiście, jak pokazały powołania do naszej reprezentacji, da się w wyjątkowych sytuacjach zabrać dobrego kumpla, ale jednak z reguły – selekcjoner dobiera towarzystwo dla całej ekipy na kilkadziesiąt dni w roku. A potem znowu na następne kilkadziesiąt dni w kolejnym roku. I jeszcze kilkadziesiąt. I tak dopóki nie skończy się cykl danej drużyny. Nie dziwię się, że można ocipieć – bo w tym wypadku nie mierzysz się z irytującymi zachowaniami kolegów tylko w drodze na mecz i w ośrodku treningowym, ale też w hotelu, na integracjach, na konferencjach i nawet w delfinarium.

Jeszcze raz – nie usprawiedliwiam, wskazuję pewną różnicę między piłką klubową i reprezentacyjną, która wydaje się ignorowana.

Paradoksalnie – tak dużo czasu spędzanego w tej samej grupie działa prawdopodobnie niekorzystnie na relacje w tejże, ale jednocześnie tego samego czasu jest zdecydowanie za mało, by coś nowego wypracować. Jeśli spojrzymy na drużyny, które biorą udział w mistrzostwach – nie będzie tutaj okazałego taktycznego wybiegu, na którym obserwujemy pełen przekrój taktyk, ustawień i forteli. Większość reprezentacji gra do bólu przewidywalnie, bez zmiany ustawienia niezależnie od klasy rywala czy nawet przebiegu meczu. Iran wychodzi 4-5-1 z zasiekami na swoim 30. metrze na teoretycznie najłatwiejszy mecz Maroko, na wojnę z ofensywnie występującą Hiszpanią i na mecz z groźnie kontrującą Portugalią. W tymże ustawieniu gra tak, że oklaskują ich kibice z całego świata. Podobnie jest z Islandią, która prezentuje dwa tryby – ultra-ofensywne 4-4-2 z dwoma napastnikami i ultra-defensywne 4-2-3-1 z jednym napastnikiem i jednym ofensywnym pomocnikiem.

Wachlarz taktyczny jak między Simeone a Bielsą.

Nietrudno odgadnąć skąd bierze się ubogość schematów czy ustawień. Nawet uchodząca za dość elastyczną reprezentacja Chorwacji ma właściwie dwa tryby – 4-3-3, w którym gra od lat, zresztą podporządkowane w dużej mierze pod Modricia i Rakitica, oraz nieco świeższe 4-2-3-1, którym wyszli na Nigeryjczyków, chcąc do maksimum wykorzystać czterech ofensywnych zawodników będących w wysokiej formie.

Czasu jest dość, by grupa zdążyła się pokłócić, ale zbyt mało, by wypracować automatyzmy i płynne przejścia między systemami w taki sposób, jaki znamy z klubów.

Spytacie zapewne – a co ta ma wspólnego z mentalnością? Spójrzmy na Macieja Rybusa przy trzecim golu Kolumbii.

Nie chciało mu się? Czy może był tak sfrustrowany tym, co działo się na jego flance, że już po prostu nie ogarniał, co się właściwie wokół niego dzieje?

***

Luka Modrić i Dejan Lovren grają na tym mundialu pozostając oskarżani o krzywoprzysięstwo w procesie Zdravko Mamicia. Początkowo myślałem, że to może im ciążyć, ale potem przypomniałem sobie o materiale z wesela Mateo Kovacicia, kolejnego obecnego reprezentanta. I tych wszystkich Chorwatów drących się do mikrofonu, że nikt im nic nie może zrobić.

Jaka tam musi być w szatni atmosfera? Szczególnie teraz, po wygraniu trzech kolejnych spotkań?

***

Meksyku nie ma co przywoływać. W każdym razie – im prawdopodobnie skandale obyczajowe i alkoholowe jakoś szczególnie nie zaszkodziły. Choć oczywiście gdyby dwa mecze wyszły im choć odrobinę gorzej, ta sama ciuchcia basenowa, obecnie funkcjonująca jako dobry żart, byłaby jedyną przyczyną wszystkich niepowodzeń

***

Przez dwa lata obcujemy z piłką klubową, by potem na miesiąc zatopić się w reprezentacyjnej. Kompletnie nie dziwię się, że nie potrafimy przestawić się z myślenia towarzyszącego klubom na to, które powinno obejmować reprezentację. Ale uważam, że mimo wszystko powinniśmy starać się rozumieć.

Rozumieć po to, by nie dokonywać jakichś publicznych samospaleń typu: jesteśmy personalnie słabsi od Iranu. Nie jesteśmy. Wyszedł nam gorszy turniej, a dokładnie to gorsze dwa mecze. Możliwe, że w ponownym spotkaniu z Senegalem byśmy zremisowali (bo np. nie doszłoby do takiego kuriozum jak drugi gol), a wówczas, bez tej całej rewolucji przedkolumbijskiej, inaczej wyglądałoby również starcie z Kolumbią. Jestem w stanie postawić ładnych kilka złotych, że Real wygra wysoko osiem z dziesięciu spotkań z drużynami z polskiej ligi. Ale nie postawię złamanego centa, że Polska przegra choć sześć z dziesięciu spotkań z Senegalem.

Rozumieć również po to, by nabrać odpowiedniego dystansu. Teraz to dla nas wciąż wściekłość i zawód, ale rety, to turniej, w którym nawet nie biorą udziału Holendrzy i Włosi.

Rozumieć po to, by docenić, co działo się wcześniej. Mam wrażenie, że wiele spośród tych chwil radości wynikało również stąd, że ta grupa naprawdę się lubiła, może nawet skakała za siebie w ogień. Po ostatnich wypowiedziach użycie czasu przeszłego jest po prostu konieczne, ale przecież wspomnienia nie znikną. Gdy myślę, dlaczego kiedyś wśród tych piłkarzy nawet Artur Jędrzejczyk wyglądał jak Marcelo, to pierwsza do głowy przychodzi mi właśnie rola grupy.

Wreszcie uważam, że powinniśmy starać się rozumieć tę subtelną różnicę po to, by nie popełniać podobnych błędów w przyszłości. Wiem, że nie zawiodła jedynie atmosfera, nie zawiodły jedynie stosunki międzyludzkie, spory i zatargi w grupie. Nie zawiodła jedynie taktyka, nie zawiódł jedynie trener, nie zawiódł jedynie kapitan. Ale sugerowanie, że zawiodła jedynie jakość, to tak naprawdę pójście na łatwiznę.

W futbolu reprezentacyjnym to tak nie działa. Spytajcie chłopaków z Peru czy Maroka.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Trener Chelsea tonuje euforyczne nastroje. “Nie jesteśmy w wyścigu o tytuł mistrzowski”

Arek Dobruchowski
0
Trener Chelsea tonuje euforyczne nastroje. “Nie jesteśmy w wyścigu o tytuł mistrzowski”

Felietony i blogi

Komentarze

68 komentarzy

Loading...