Jamajka. Ot, mała wysepka na Morzu Karaibskim. Niespełna 11 tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni i niecałe 3 miliony ludności. To, odpowiednio, wielkość Kosowa i niewiele więcej mieszkańców niż ma Litwa. Tymczasem w klasyfikacji medalowej wszystkich igrzysk olimpijskich wyprzedza m.in. Argentynę, Austrię, Czechy i Meksyk. Jak to możliwe?
Ano tak, że Jamajka wyspecjalizowała się w jednym: krótkich dystansach na bieżni. 100 metrów, 200 metrów, sztafety, czasem też biegi przez płotki – to jej specjalność. Jak Holendrzy w łyżwiarstwie szybkim, jak Kenijczycy i Etiopczycy na długich dystansach. Ojczyzna Boba Marleya stała się potęgą, której nigdy nie można lekceważyć, ale tylko, gdy rywalizacja trwa krócej niż minutę.
Ostatnie igrzyska, te w Rio, to 11 medali. Wszystkie na bieżni, tylko jeden wymknął się temu, co napisaliśmy wyżej – sztafeta 4×400 metrów przywiozła na Karaiby srebro. Sześć, a więc ponad połowa, z tych krążków była wykonana ze złota. Skąd się wzięły te wyniki? Odpowiedzi jest co najmniej kilka.
Sukces podąża za sukcesem
To chyba oczywistość. Zresztą sami mogliśmy zaobserwować ją w naszym kraju na przykładzie jednego człowieka. Gdyby nie Adam Małysz, mogłoby nie być dziś Kamila Stocha, Macieja Kota czy Dawida Kubackiego. A za ich sprawą znajdą się pewnie kolejni młodzi zawodnicy, którzy dadzą nam zimą trochę radości.
Sęk w tym, że skoki to dyscyplina nie dla wszystkich. Nikt przecież nie może pójść na skocznię i ot tak spróbować jak to jest. A bieganie? Bez problemu. Jeśli więc pojawia się sukces w takiej dyscyplinie, to wiadomo, że kolejne pokolenia za nim podążą. W przypadku Jamajki pierwszy taki to igrzyska w roku 1948, gdy medale zdobywał Herb McKenley. Cztery lata później, w Helsinkach, też zresztą ta sztuka mu się powiodła. Później przez niemal 20 lat pełnił rolę trenera, przekazując tajniki swojej wiedzy.
Największe zasługi w tym wszystkim ma jednak Dennis Johnson, też znakomity sprinter. Szkolił się w USA, pod okiem Buda Wintera, legendarnego amerykańskiego trenera. Gdy wrócił na rodzimą wyspę, założył program inspirowany amerykańskimi szkołami z koledżami oraz Uniwersytet Technologii w Kingston, stolicy Jamajki. To tam później szkolono najlepszych biegaczy.
Anthony Davis, zatrudniony przez Johnsona w 1971 roku:
– Próbowaliśmy zaimportować model znany z NCAA [organizacja sportowa zrzeszająca amerykańskie koledże – przyp. red.] na Jamajkę. Przed Dennisem studenci grali we wszystkie sporty, głównie w celach rekreacyjnych. Po jego powrocie zaczęli skupiać się na konkretnej dyscyplinie. Stworzyliśmy dla nich program, który trwał 10-11 miesięcy w roku.
Teorię o tym, że sukces jest istotny, potwierdza też Usain Bolt. A tego nazwiska nie musimy chyba nikomu przedstawiać.
– Dla mnie Don Quarrie [mistrz olimpijski na 200 metrów z 1976 roku – przyp. red.] był kimś, kogo oglądałem i byłem zachwycony. Dlatego tak bardzo kocham biegi na 200 metrów – bo widziałem Dona Quarriego i powiedziałem sobie: „mogę być tak dobry!”. Quarrie i McKenley – to są goście, na których patrzyłem.
Podobnie na sukcesy Jamajczyków wpłynął… sam Usain Bolt. Gdy w 2008 roku zdemolował rywali na igrzyskach w Pekinie, zauważono, że wielu młodych sportowców przestało wyjeżdżać do USA czy Kanady, gdzie wcześniej trenowali i uczyli się, a zamiast tego zostali na Jamajce. Dlaczego? Bo Bolt tak zrobił, nigdy nie wyjechał, swoją bazę miał w rodzinnym kraju i tam trenował.
To o tyle istotne dla samych Jamajczyków, że wcześniej część talentów tracili na rzecz innych państw. O jakich talentach mowa? Cóż, mówią wam coś takie nazwiska jak Sanya Richards, Linfold Christie czy Ben Johnson? Podpowiemy, że razem to sześć złotych, dwa srebrne i trzy brązowe medale igrzysk. A gdyby nie afera dopingowa z udziałem ostatniego z nich, pewnie byłoby ich więcej.
Teraz talenty zostają na wyspie, szczególnie, że mają tam znakomite warunki do trenowania. To zasługa Bolta i całego systemu, który znacząco się rozwinął. Mówi o tym Olivia Grange, minister kultury i sportu:
– Sport to znakomite narzędzie do rozwoju zdrowia i zmniejszenie ubóstwa. Zdecydowanie widzimy sport jako ważne narzędzie ekonomiczne, z największymi organizacjami, które zwracają uwagę na Jamajkę. W ostatnich latach wydaliśmy 1,27 miliona funtów na rozwój sportu w naszym kraju.
Ale gdy o warunkach mowa, nie mamy na myśli tylko obiektów.
Klimat
„Taki mamy klimat”, mogliby powiedzieć Jamajczycy, gdyby ktoś zapytał ich o ich przepis na zdobywanie złotych medali. Nie byłoby to dalekie od prawdy. Przyjrzyjmy się najpierw faktom: średnia temperatura (nie licząc gór) wynosi ok. 25 stopni. Rzadko spada poniżej 20, najczęściej utrzymuje się na stałym poziomie. Słoneczko, morska bryza… czego chcieć więcej?
No dobra, ale co to właściwie oznacza dla biegaczy? Ano to, że trenować mogą cały rok w identycznych warunkach. Styczeń? Trening na zewnątrz. Czerwiec? Trening na zewnątrz. Październik? Chyba już się domyślacie. Bez względu na porę roku, nie ma potrzeby budowania hali, w której ktoś musiałby biegać. Uwierzcie, to dla biegaczy szczyt marzeń, bo hala to cholernie kontuzjogenne miejsce. Zapytajcie lekkoatletów z Polski i sąsiadujących z nami krajów. Większość powie wam, że najlepsze rozwiązanie to wyjazd do ciepłych krajów, m.in. RPA.
Takie państwa mają zresztą inne zalety. Jedna z nich to trawa. I nie, nie dlatego, że można pograć w piłkę czy zorganizować tenisowy turniej na wzór wimbledońskiego. Trawa zdecydowanie mniej obciąża mięśnie, jest nawierzchnią, na której trenować można więcej i z mniejszym ryzykiem nabawienia się kontuzji. W kraju, w którym deszcze nie należą do rzadkości, a temperatura utrzymuje się jednym, stałym poziomie, bieżnie trawiaste przygotować można idealnie. To po nich biegają później przyszli mistrzowie i mistrzynie.
No i ostatnia rzecz – pagórkowaty teren. Jamajka to mała wyspa, w tropikalnym klimacie, ale akurat gór i pagórków trochę ma. Raz, że bieganie po takich wzmacnia wytrzymałość i siłę mięśni, a dwa, że im wyżej, tym treningi więcej dają – szczególnie, gdy chodzi o wydolność. Zauważyć trzeba tu, że po tych pagórkach chodzą czy biegają wszyscy, nie tylko zawodowi sprinterzy.
Veronica Campbell-Brown, trzykrotna mistrzyni olimpijska:
– Przynosiłam wodę z rzeki, więc chodziłam bardzo dużo. Na drodze do mojej szkoły też było mnóstwo wzgórz. Myślę, że to po prostu ciężka praca, determinacja i wszystkie te rzeczy, które trzeba zrobić, kiedy się dorasta, jako młoda osoba, dały efekt.
W takich warunkach żyli też Usain Bolt czy Yohann Blake. I obaj przyznają, że to wiele im dało. Ale znów: czy można tłumaczyć te sukcesy tylko tym?
Dieta
Nie, nie można, bo to oznaczałoby, że inne kraje o podobnym klimacie również powinny mieć poczet znakomitych biegaczy. Dodajmy więc do tego trzeci element: Jamajczycy jedzą tak, że pomaga im to w odnoszeniu sukcesów. I jeszcze raz: mówimy o wszystkich, nie tylko o profesjonalnych biegaczach.
Wiemy, że może to brzmieć głupio. Ale to nie nasze zdanie, a opinia naukowców. Dieta sportowca – co powinien jeść, co zdecydowanie wyrzucić, to wręcz obsesja na wyspie. Dużo mówi się o tym, że za wynikami osiąganymi przez Jamajczyków, stoi pochłanianie wielkich ilości „yams” – bulw skrobiowych, bogatych w witaminę C oraz potas. I wiecie co? To niekoniecznie bajka wymyślona dla dzieci, by te jadły zdrowo.
Niektóre badania sugerują bowiem, że „yams” mogą działać na podobnej zasadzie, co… sterydy! Doktor Erroll Morrison, jamajski naukowiec, endokrynolog, zajmujący się m.in. badaniami nad cukrzycą, twierdzi, że dieta Jamajczyków jest tak pomocna, jak dzienna dawka zakazanych substancji. Czekamy tylko na moment, w którym zostaną one zakazane przez międzynarodowe organizacje.
Poza tym dieta Jamajczyków jest po prostu zdrowa, bogata w składniki niezbędne profesjonalnym sportowcom. Mieszkańcy wyspy jedzą bardzo mało przetworzonych produktów, a gdy ktoś okazuje się uzdolnionym sprinterem, to odstawia je na bok całkowicie. Ryby, kurczak, owoce, warzywa. Wszystko świeże. Zdrowsza dieta i aktywny styl życia od najmłodszych lat. Przyznacie, że można tu wysunąć pewne wnioski.
Geny czy wspomaganie?
Wspomniany wcześniej dr Erroll Morrison twierdził, że dobra dieta wspomaga u jamajskich sportowców to, co uwarunkowane genetycznie:
– To atleci o czarnych korzeniach. Mają długie kończyny i niewielką tkankę tłuszczową.
Cytat krótki, ale istotny, bo to o genach rozmawia się w przypadku Jamajczyków chyba najczęściej. Sęk w tym, że zależnie od tego, kto akurat o nich mówi, można uznać, że to główna przyczyna ich sukcesów, a można, że kompletnie nie wpływają na to, co Jamajczycy osiągają na bieżni. Spróbujmy to wszystko wyśrodkować.
Po pierwsze więc, istnieją dwa geny niezwykle przydatne w szybkim bieganiu. Jeden z nich to ACE. Jeśli posiadasz jeden szczególny jego wariant, istnieje duże prawdopodobieństwo, że twoje serce ma większą wydolność i pompuje wysoko utlenioną krew do mięśni szybciej niż normalnie. U ludzi z Afryki Zachodniej gen ten występuje częściej niż u Europejczyków czy Azjatów.
Chwila, Afryki Zachodniej? Tak, wiemy, gdzie Jamajka, a gdzie Afryka, ale musicie zorientować się, jakie korzenie ma większość Jamajczyków – przecież wielu z ich przodków przybyło na wyspę w roli niewolników. Skąd? Właśnie z Afryki. Korzenie mieszkańców wyspy wywodzą się właśnie z tego kontynentu. Sęk w tym, że oni ACE mają jeszcze więcej niż Afrykańczycy.
Dołożyć musimy więc ACTN3. W skrócie jest to gen, który pozwala mięśniom generować silniejsze i powtarzające się skurcze. Nie te bolesne, mówimy tu o naturalnym zachowaniu mięśni. W przypadku Usaina Bolta często mówiło się o włóknach szybkokurczliwych – to właśnie to. Tu też istotny jest jeden konkretny wariant, nazwany 577RR, idealny dla sprinterów.
I tutaj porównanie: 70% Amerykanów, startujących w międzynarodowych zawodach, go posiada. Niezły wynik? Tak, ale w przypadku Jamajki jest to 75% WSZYSTKICH mieszkańców wyspy, nie tylko zawodowych sportowców. A tu mówimy o podwójnej kopii genu. Jest jeszcze pojedyncza, „słabsza”, ale też gwarantująca niezłe wyniki. Gdyby zsumować obie, wyszłoby nam, że 98% Jamajczyków ma którąś z nich.
I to są fakty. Ale faktem jest też to, że te geny same w sobie nic nie dadzą, bo nie różnią się aż tak bardzo od innych nacji. I o tym mówił profesor Yannis Pitsiladis z uniwersytetu w Brighton, zajmujący się stricte sportem i wysiłkiem fizycznym:
– Byliśmy przekonani argumentami, które zostały wysnute przez innych naukowców i media, że populacje takie jak Jamajczycy mają odpowiednie geny, że myśleliśmy, że łatwo będzie nam po prostu pojechać na wyspę, zebrać próbki DNA, przeanalizować i potwierdzić to, co mówili inni. Cztery czy pięć lat później, mogę powiedzieć wam, że nie znaleźliśmy żadnych dowodów sugerujących, że to one są przyczyną tego fenomenu, który obserwujemy na Jamajce.
W takim momencie pojawiają się oczywiście inne teorie. Jedna z nich jest najprostszą z możliwych: doping. Ale nie ten uzyskany dzięki diecie, a prawdziwy. Taki, jaki przyjmował Ben Johnson i taki, za który swoje odcierpiał Asafa Powell, dwaj mistrzowie pochodzący z Jamajki.
Na wyspie brak bowiem dobrego systemu antydopingowego, który uniemożliwiłby zażywanie niedozwolonych środków. Z tego skorzystał Powell, dyskwalifikowana była też Shelly-Ann Fraser-Pryce, a Nesta Carter, członek sztafety 4×100 metrów z Pekinu, miał – jak wykazały badania – niedozwolone substancje w organizmie, gdy wraz z kolegami zdobywał złoty medal.
Richard Moore, dziennikarz śledczy, próbował dowiedzieć się, czy czysty jest największy ze wszystkich jamajskich sportowców – Usain Bolt. Wnioski? Tak, Bolt najprawdopodobniej nie zażywał żadnych środków i jest po prostu fenomenem. Zresztą, fenomenem, którego nie da się logicznie wytłumaczyć (badania naukowe prowadzone nad jego organizmem to temat na równie długi tekst, co ten, w skrócie: nie można wskazać jednej, oczywistej przewagi Bolta nad resztą, ale da się wskazać szereg malutkich wskazówek, Bolt jest więc niejako odzwierciedleniem całej jamajskiej dominacji w sprincie). Moore dodał też, że Jamajczycy nie zdołaliby stworzyć systemu, jaki mogliśmy obserwować we Wschodnich Niemczech w latach 70. czy całkiem niedawno w Rosji, bo… panuje tam za duży chaos administracyjny. Sami nie wiemy, jak to skomentować.
Renee Shirley, były dyrektor Jamajskiej Agencji Antydopingowej:
– Tym, którzy wysnuwają takie sugestie, mówię: „Zatrzymaj się na moment i wróć do roku 1948, gdy Herb McKenley wygrywał w Helsinkach. Zawsze byli wielcy jamajscy sportowcy i to zanim w ogóle wiedzieliśmy co to doping. Nasz program nie rozwinął się jednej nocy, nie przyszedł znikąd, pracowaliśmy nad nim długo i ciężko.
I to też potwierdza Pitsiladis, który szukając źródła fenomenu jamajskich sprinterów, powiedział po prostu, że biegi są tam „jak religia”. I trudno się z tym nie zgodzić.
Szaleństwo i praca u podstaw
Na Jamajce biegają wszyscy i po prostu to uwielbiają – to już wiecie. Ale dodać musimy, że najzdolniejsze dzieciaki wyławia się, gdy mają kilka lat. Nazwijmy to wiekiem przedszkolnym. Linford Christie wspominał, że do biegania zachęcała go nawet babcia. O ile można to tak nazwać:
– Często kazała nam biec do sklepu. Mówiła wtedy, że splunie na ziemię i nie chce, by kropla wyschła przed naszym powrotem. To znaczyło, że musieliśmy biec naprawdę szybko.
Jamajska Minister Sportu i Kultury:
– Trenujemy naszych sprinterów od wczesnego dzieciństwa – w przedszkolach, potem w szkołach podstawowych, średnich, a na końcu przy okazji profesjonalnego treningu, gdzie mają osobistych trenerów. Nie mamy mnóstwo pieniędzy, ale mamy talenty, ambicje i przekonania.
Na Jamajce istnieją dwa główne centra treningowe, co zapewnia więcej stabilizacji w treningach. Mówimy tu o stabilizacji takiej, jaką ma chociażby Kenia w rywalizacji na długich dystansach. A to też nacja, która zdominowała swoją konkurencję. Jeśli chcielibyście jednak zobaczyć, dlaczego Jamajczycy odnoszą takie sukcesy, powinniście udać się na tzw. Champs. Coroczną, marcową imprezę, na której rywalizują najzdolniejsi sportowcy w wieku 10-19 lat.
Wyobraźcie sobie mistrzostwa Polski juniorów w lekkiej atletyce, na których na trybunach zasiada… trzydzieści tysięcy osób. Przypomnijmy, że mamy mniej więcej 13 razy więcej ludności niż Jamajka. A sukcesem byłoby zapewne zgromadzenie trzech tysiaków. Champs to impreza dla najzdolniejszych, by się pokazać; dla reprezentantów znanych marek, by podpisać kontrakty z uzdolnionymi sportowcami; dla szkół (jest ich ponad sto!), by móc pochwalić się swoimi wychowankami; dla amerykańskich i kanadyjskich scoutów. Wszystko transmitowane jest w telewizji, gości na portalach internetowych i czołówkach gazet. Żyje tym cały kraj.
To z tej imprezy wywodzą się korzenie Usaina Bolta i reszty jamajskich mistrzów. Usain przez lata dominował na tamtejszych zawodach. W 2003 roku, na swoich ostatnich, przebiegł 200 metrów w czasie 20,25 sekundy. Wynik więcej niż świetny. Zresztą, wszyscy najlepsi jamajscy sportowcy regularnie pojawiają się na trybunach, dzieciaki ich znają, mogą zadać pytania, przybić piątkę. Zwłaszcza te, które chodzą do tych samych szkół, do których chodzili oni. To kultura, w której jedni – o czym pisaliśmy na początku – chcą pójść śladami drugich. Champs są na to najlepszym miejscem. A przy tym mają inne zalety.
Usain Bolt:
– Jamajska publiczność jest jedyna w swoim rodzaju. Jeśli potrafisz się dobrze zaprezentować przed nią, to potrafisz wystąpić wszędzie, co jest ważnym czynnikiem dla jamajskich lekkoatletów. Champs były dla mnie bardzo dobre. (…) Mamy dobry system. Champs produkują więcej i więcej sportowców. W kolejnych latach będziemy znakomitych lekkoatletów.
To prawdopodobnie zawody juniorskie o najbardziej wyrównanej stawce na świecie. Nie ma w tym stwierdzeniu żadnej przesady. Istnieją od 1910 roku, popularność zyskały jednak dopiero pod koniec XX wieku. Interesujące, zważywszy że dominacja Jamajczyków na świecie zaczęła się mniej więcej dekadę później.
Don Quarrie, mistrz olimpijski z 1976 roku:
– To trwa całą noc i dzień! Teraz rywalizacja jest bardziej wyrównana, nie ma jednej dominującej szkoły. Kiedyś tylko te najlepsze dostawały wsparcie od rządu, dziś mamy wspaniałych sportowców z wielu różnych szkół, z których każda ma swoich fanów. Jest głośno, ale jest też znakomita atmosfera. Może będziemy nawet potrzebowali większego stadionu.
Poziom rywalizacji? Proszę bardzo: wyniki w okolicach 10,2 sekund na 100 metrów nie są rzadkością. Na 400 metrów niektórym zawodnikom udaje się dobijać do 45,5 sekundy, a najlepsi potrafią pobiec nawet o pół sekundy szybciej! Na 200 podobnie. To wszystko wyniki, z którymi można jechać na mistrzostwa świata i nie najeść się wstydu.
Shelly-Ann Fraser-Pryce regularnie pojawia się na zawodach, ubrana w barwy swojej szkoły, głośno dopingując jej wychowanków. Sama zresztą wygrała kiedyś rywalizację na sto metrów:
– Wielu ludzi powie: „Co dorosła kobieta robi tu krzycząc i hałasując?”. Ale kiedy idę na Champs, nie idę po to, by tylko siedzieć na krześle. Kiedy wychodzę ze stadionu, z trudem słyszę samą siebie, ponieważ wcześniej cały czas krzyczałam. Pamiętam, że gdy sama startowałam i wyszłam z tunelu na bieżnię, zmroziło mnie. Byłam mała, ale dotarłam do finału na 100 metrów. Dobiegłam siódma, jednak byłam dumna, bo było tu mnóstwo ludzi, którzy nie weszli do finału. Później, na igrzyskach, wiedziałam, że już widziałam taki tłum wcześniej i poczułam tę adrenalinę.
To kolejny czynnik, warunkujący jamajską dominację. Być może najważniejszy. Ale dodać moglibyśmy jeszcze: chęć wyrwania się z biedy, program rządowych stypendiów, wielką rywalizację w kraju, która sprawia, że każdy dzieciak stara się jeszcze bardziej… Dużo tego. Jednak to wszystko przynosi skutek. David Epstein, autor książki „The Sports Gene” podsumowuje to chyba najlepiej:
– Wolne dzieci nigdy nie staną się szybkimi dorosłymi. Więc najważniejsze są najszybsze dzieci spośród wszystkich. W jakim innym kraju chłopak, który biegał niesamowicie szybko i mierzył 1,93 m w wieku 15 lat, jak Usain Bolt, skończyłby gdzie indziej niż na boisku do koszykówki, siatkówki albo piłki nożnej?
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. NewsPix