– Lepsze jest wrogiem dobrego! – zwykł krzyczeć mój trener w lidze okręgowej, gdy decydowałem się na rozwiązanie inne, niż podanie do najbliższego ze stojących na boisku kolegów. – Nie szukaj kwadratowych jaj! – dodawał, gdy jakimś cudem zaczynałem się wikłać w drybling. Jego dobre rady były spowodowane realną oceną moich możliwości. To nie była próba ograniczania mojego potencjału ofensywnego. Trener wiedział, że jak podam gdzie indziej, niż do najbliższego, to pewnie niecelnie, a jak wejdę w drybling to już na bank pójdzie kontra.
Piłkarski zmysł rzadko go mylił, a ja zapamiętałem na całe życie minimalistyczne motto: lepsze jest wrogiem dobrego. Oczywiście specjaliści od strefy komfortu i ciągłego samodoskonalenia zapewne dostaliby zapaści obserwując, jak ktokolwiek faktycznie wprowadza hasło w życie, jednak po wczorajszym meczu z Senegalem mam wrażenie, że ten młodzieżowy trener, który w seniorskiej piłce prowadził głównie nasz szałowy zespół w okręgówce, mógłby wczoraj się przydać w sztabie Adama Nawałki.
Gdy wczoraj zastanawiałem się, w czym upatrywać nadziei na zwycięstwo nad Senegalem, do głowy przychodziła mi przede wszystkim rutyna. Napisałem nawet o tym tekst, moim zdaniem dość zgrabnie nawiązując do ładnego utworu rapera Kękę. Pierwsza myśl w związku z drużyną Adama Nawałki to przecież właśnie stabilizacja. Zostało jej podporządkowane właściwie wszystko, do tego stopnia, że na mundial pojechali Jędrzejczyk i Peszko, byle nie rozbijać tak zgranej i zwartej grupy. Tłum krytyków zastanawiał się, dlaczego Nawałka uparcie trzyma się swoich pomysłów jeszcze z czasów walki o bilety na Euro 2016, a ja siedziałem zrelaksowany w fotelu, bo wiedziałem, że lepsze jest wrogiem dobrego.
Zagraliśmy w podobnym składzie właściwie wszystko, co było do zagrania od początku eliminacji do ME 2016. Co więcej, zagraliśmy te mecze w niemal identycznym ustawieniu, gdzie maksymalnym szaleństwem i rotacją było wymienienie napastnika Milika z 4-4-2 na ofensywnego pomocnika Zielińskiego w 4-2-3-1. Tłukliśmy cały czas to samo, co jakiś czas pozwalając sobie na takie taktyczne fanaberie jak zestawienie Krychowiaka z Linettym i Zielińskim, a nie Mączyńskim i Zielińskim. Przewidywalne? Pewnie tak. Ale co z tego, że przewidywalne, skoro skuteczne? Rutyna. Wszyscy wiedzieli co mają robić na boisku, każdy mógł z zamkniętymi oczami wskazać, gdzie stoją jego koledzy, w dowolnym momencie meczu. Oczywiście, przez pewne naturalne ograniczenia ta strategia miała wady. Gdy męczył się Grosicki, spadała nam efektywność w ofensywie, gdy Lewandowski bywał potrajany, często musieliśmy liczyć na stałe fragmenty gry. Ale to, co najważniejsze, pozostawało bez zmian. Strzelaliśmy gole jako pierwsi. Potem zdarzało się trwonić prowadzenie, ale pierwsze minuty zazwyczaj należały do nas.
Od samego początku towarzyszyło nam skupienie, organizacja gry, to słynne “odbudowywanie”. Nie był to futbol piękny, ale zauważmy, że futbol reprezentacyjny ostatnio rzadko bywa piękny. Wygrywają konsekwencja, upartość, determinacja w utrzymywaniu szyków obronnych. Islandczycy nie wyszli z Argentyną do oktagonu, tylko napieprzali do niej kamieniem zza winkla. Australijczycy nie ruszyli na Francuzów ośmioma napastnikami, tylko cierpliwie kryli się za podwójną gardą. Można było się na Nawałkę wściekać i obrażać, ale akurat tego pilnował wzorcowo – tyły były zabezpieczone potrójnym zamkiem, który psuł się dopiero po indywidualnych błędach, albo w momencie, gdy wszyscy już oddychali rękawami.
Z przodu coś wpadnie – jak nie zmajstruje Lewandowski, to może wejdzie stały fragment, albo jak zwykle przebudzi się Błaszczykowski. Grunt, żeby tył był ogarnięty, tak długo, jak to tylko możliwe.
Przyzwyczaiłem się do tego. Czasem w szaleńczych wizjach widziałem reprezentację grającą efektowniej. Z Zielińskim, który ma nie tylko skrzydłowych po bokach, ale też dwóch napastników przed sobą. Rozrysowywałem sobie – Rybus i Piszczek jako ofensywni obrońcy, cały tył zabezpiecza Glik z Pazdanem i grający blisko nich Krychowiak, reszta wszyscy do przodu. Przeliczałem sobie w myślach, ile wtedy goli byśmy załadowali tym i owym, ile kasy bym zarobił stawiając na over 3,5 gola w każdym meczu. Ale potem odzywała się ta część mózgu, do której swój przekaz ciskał trener z okręgówki. Lepsze jest wrogiem dobrego. I przyznawałem rację Nawałce – nie robi zmian, bo po co zmieniać coś, co nieźle funkcjonuje. Tak, przegraliśmy w karnych z Portugalią, tak, Dania nas rozjechała, ale poza tym? Nie było to fenomenalne, nie było to fantastyczne, było po prostu dobre. Niezłe.
Nie wiem, co podkusiło Adama Nawałkę, tym bardziej, że dziennikarze żyjący na co dzień kadrą donosili raczej o klasycznym wariancie. Góralski-Krychowiak, przed nimi Zieliński, Milik ewentualnie z ławki. Tymczasem selekcjoner bodaj pierwszy raz odkąd pracuje z kadrą wyłożył na stół praktycznie wszystkie armaty, jakie tylko miał w składzie. To był ten pierwiastek szaleństwa, o który tak dopominało się wielu kibiców, w tym ja. To był ten as w rękawie, gdy nagle zamieniamy nasze podwójne zasieki na frontalny atak – z dwoma skrzydłowymi, z dwoma napastnikami i jeszcze bardzo ofensywnym pomocnikiem.
Pomyślałem sobie – kurczę, ekstra. Teraz to wjedziemy w nich jak dziki.
Ale niestety – lepsze okazało się wrogiem dobrego.
Wiadomo, swoje dołożył pech, ta feralna przewrotka Kamila Glika. Mam wrażenie, że z duetem Glik-Pazdan nawet tak ofensywny wariant nie byłby przeszkodą. Raczej nie przytrafiłyby się nam wtedy tak kardynalne indywidualne błędy. Swoje dołożyła zaskakująco słaba postawa Łukasza Piszczka, zaskakująco słaby Jakub Błaszczykowski. Ale przede wszystkim – mam wrażenie, że ani do pierwszej, ani do drugiej bramki nie dopuściłby drugi defensywny pomocnik, niezależnie czy byłby nim Jacek Góralski, Karol Linetty czy nawet odstrzelony po Arłamowie Krzysztof Mączyński.
Zabrakło tego, z czego słynęliśmy. Asekuracji. Odbudowy. Dokładności i staranności w linii defensywnej. Można – zasłużenie! – krytykować zawodników ofensywnych, żałosnego Milika, rozczarowującego Zielińskiego, nawet Lewandowskiego. Ale z przodu wpadł w końcu gol, późno, ale wpadł. Na tym turnieju, pokazało to już kilka meczów, wygrywa się szczelnym zamurowaniem własnej bramki. My zamiast rutynowo zrobić swoje, zaczęliśmy szukać kwadratowych jaj, co w bezlitosny sposób się na nas zemściło.
Wystarczyło słuchać mojego trenera. Może mój klub nie spadłby wtedy z okręgówki, a my mielibyśmy nieco większe szanse na wyjście z grupy.
JAKUB OLKIEWICZ
*
Poprzednie odcinki mundialowego bloga Jakuba Olkiewicza:
– o tym, że to ostatnie normalne mistrzostwa świata
– o tym, że Ronaldo to najbardziej ludzki ze wszystkich bogów
– o tym, dlaczego w mieście Luki Modricia wymalowano napis „Modricu kurvo mamiceva”
– o tym, że największą siłą drużyny Adama Nawałki jest rutyna, co oczywiście okazało się gówno-prawdą, z przyczyn wymienionych powyżej
Fot.FotoPyK