Tego dnia na trybunach stadionu Nacional w Santiago zgromadziło się zaledwie pięć tysięcy kibiców. Niewiele, biorąc pod uwagę, że reprezentacja Chile miała przed sobą mecz decydujący o awansie na Mistrzostwa Świata rozgrywane w RFN. Garstka ciekawskich musiała być mocno zaskoczona, gdy na murawę wybiegła tylko jedna drużyna, a spotkanie zakończyło się już po kilkudziesięciu sekundach. W tym czasie Francisco Valdes, kapitan gospodarzy, strzelił gola „na wagę awansu”, kierując piłkę do pustej bramki. Chwilę później w chilijskiej szatni pojawił się Augusto Pinochet, aby pogratulować zawodnikom dobrze wykonanego zadania. Reprezentanci ZSRR, którzy w tym meczu mieli stanąć po drugiej stronie barykady, byli wówczas prawie dziewięć tysięcy kilometrów od areny zmagań. Dlaczego? Za odpowiedź niech posłuży osiem liter: p, o, l, i, t, y, k, a.
Osiem i pół
Kwalifikacje do mundialu w pamiętnych dla nas czasach Laty, Deyny i Szarmacha nie były proste, choć akurat zespoły ze strefy europejskiej raczej nie miały powodów do narzekań. W samym turnieju udział brało raptem szesnaście drużyn, a UEFA, jako dominująca siła w światowej piłce, miała zagwarantowane aż osiem miejsc. Dziewiąte mogła wywalczyć wygrywając baraż z czwartą drużyną eliminacji w strefie południowoamerykańskiej. W Europie o prawo wyjazdu na Mistrzostwa Świata rywalizowano więc w dziewięciu grupach. Zespoły z ostatniej o przepustkę walczyły wiedząc, że w perspektywie mają wyjazd na drugi koniec świata.
W 1973 roku zezowate szczęście do dziewiątej grupy wysłało reprezentacje Irlandii, Francji i ZSRR. Faworytów od początku było dwóch, ale kiedy Sowieci po porażce z „Les Bleus” w meczu otwierającym zmagania zwolnili trenera Aleksandra Ponomariewa, wydawało się, że jeden koń już na starcie odpadł z wyścigu. Jewgienij Gorianski, który zastąpił Ponomariewa, okazał się jednak wyjątkowo skutecznym fachowcem. Najpierw dwukrotnie ograł Irlandczyków, a w decydującym meczu poradził sobie z Francją, prowadząc swoją reprezentację do pierwszego miejsca w grupie.
W międzyczasie swoje eliminacje zakończyła też strefa CONMEBOL. Bezpośredni awans zapewniły sobie Argentyny i Urugwaju. Spokojna o wyjazd do RFN była też broniąca tytułu Brazylia. Los okazał się znacznie mniej łaskawy dla Chilijczyków, których oddelegował do baraży z – jak wówczas pisano – „starszym bratem”. Z uwagą, że ich szanse w tej rywalizacji są, delikatnie mówiąc, żadne.
Był brat, jest wróg
ZSRR „starszym bratem” Chile nazywany był nie bez przyczyny. Rządzący wówczas południowoamerykańskim krajem Salvedor Allende uchodził bowiem za wielkiego przyjaciela radzieckich komunistów, którzy w 1970 roku pomogli mu – również od strony finansowej – zwyciężyć w wyborach prezydenckich. Chile stało się tym samym jedynym krajem z „czerwonego bloku”, w którym reżim komunistyczny zaprowadzono legalną drogą, a nie dzięki przewrotowi stanu szumnie nazywanym rewolucją. Po wyborach Allende bardzo mocno zbliżył się do sowieckich władz, a jego kraj, choć nigdy nie zostało to sformalizowanie, w praktyce stał się zamorskim terytorium ZSRR pod zarządem zaufanego prezydenta.
Współpraca na linii Chile-Sowieci przez kilka lat układała się doskonale. Obie strony często konsultowały się w sprawach związanych z gospodarką i rolnictwem, a młodzież z kraju prezydenta Allende masowo wyjeżdżała pobierać naukę na uniwersytetach w Moskwie czy Petersburgu. Doszło nawet do tego, że w ZSRR nastała swego rodzaju moda na mieszane małżeństwa, które obowiązkowo musiały skończyć się imprezą w uniwersyteckiej stołówce. Krótko mówiąc, relacje były po prostu znakomite i oba kraje miały nadzieję, że uda się utrzymać je w tym stanie na zawsze. Trochę jak w popularnej komunistycznej piosence: niech zawsze będzie słońce, niech zawsze będzie niebo, niech zawsze będzie mama, niech zawsze będę ja.
Allende, wzorując się – jak uważał – na najlepszych, próbował reformować swój kraj na sowiecką modłę. Nie wiedział jednak, że wszystkiemu bacznie przypatrują się amerykańskie władze, którym radziecko-chilijska przyjaźń była wybitnie nie na rękę. Gwoździem do prezydenckiej trumny okazała się ustawa o nacjonalizacji państwowego przemysłu bez wypłaty odszkodowań prywatnym właścicielom. Amerykanie ogłosili wówczas blokadę ekonomiczną Chile, domagając się zwrotu kapitału, który włożyli w rozwój tamtejszych fabryk i zakładów. Allende nie miał jednak zamiaru uginać się pod kapitalistycznym naciskiem i z satysfakcją ogłosił światu, że to, co było wasze, od teraz jest już nasze.
W USA wiedzieli, że sytuacja, w której Allende gra im na nosie, nie może utrzymać się zbyt długo. Amerykańska flota nie mogła też w nieskończoność stacjonować wzdłuż wybrzeży Chile i przechwytywać transporty, które starszy brat masowo wysyłał młodszemu. Potrzebny był więc ktoś, kto mógłby zająć miejsce prezydenta, zawiesić zaprowadzone przez niego reformy i zwrócić bezprawnie zagarnięty majątek. Kimś takim miał być generał Augusto Pinochet.
Pucz, jaki Pinochet przy wsparciu USA przeprowadził w Chile, rozpoczął się 11 września 1973 roku. Tego samego dnia prezydent Salvador Allende – jak wykazała przeprowadzona siedem lat temu ekshumacja – popełnił samobójstwo w swojej rezydencji, korzystając z pistoletu, który wcześniej dostał w prezencie od Fidela Castro. Władzę w kraju przejęła junta wojskowa z Pinochetem na czele, przekształcając stadion Nacional w obóz koncentracyjny. Piętnaście dni później na moskiewskich Łużnikach odbył się pierwszy mecz barażowy pomiędzy reprezentacjami ZSRR i Chile.
Nudy na Łużnikach
W latach siedemdziesiątych przy okazji meczów reprezentacji Łużniki zawsze zapełniały się do ostatniego miesjca. Gigantyczny stadion mógł pomieścić nawet sto tysięcy kibiców, a efektowne popisy radzieckich piłkarzy zachęcały, aby w kolejce po bilety ustawić się z odpowiednim wyprzedzeniem. 26 września 1973 roku Łużniki wypełniły się jednak tylko w połowie, choć mecz nie był transmitowany w telewizji. Dlaczego, skoro ZSRR i Chile dzieliła różnica klas i pewne zwycięstwo można było zakładać w zasadzie w ciemno? Najpewniej był to jeden z przejawów komunistycznej definicji solidarności.
Niewiele zresztą brakowało, aby pierwsze barażowe spotkanie w ogóle się nie odbyło. Wraz z nastaniem rządów Pinocheta, obywatele Chile dostali całkowity zakaz opuszczania kraju i tylko wstawiennictwo kilku działaczy i trenerów, którzy mieli plecy wśród wojskowych będących blisko nowego dyktatora, pozwoliło uniknąć kompromitacji.
Sam mecz rozegrano w minusowej temperaturze. Od początku przebiegał pod dyktando gospodarzy, którzy jednak nie byli w stanie zdobyć choćby jednej bramki. Jewgienij Łowczew, obrońca Spartaka Moskwa i reprezentacji ZSRR, po latach przyznał, iż presja, która ciążyła na radzieckich piłkarzach była tak duża, że ci nie byli w stanie w pełni skoncentrować się na grze. Jakby tego było mało, cuda w bramce wyczyniał golkiper Chilijczyków, a sędzia – jak wynika z prasowych relacji – był jawnym antykomunistą.
Łowczew przyznał także, iż jego drużyna delikatnie zlekceważyła przeciwnika. – Myśleliśmy, że będą słabsi, a tymczasem wyglądali całkiem dobrze. My przeżywaliśmy z kolei coś na wzór okresu przejściowego, nasza reprezentacja cały czas była w przebudowie. Nie udało nam się też zburzyć muru, który Chilijczycy postawili przed swoją bramką. Myślę, że gdybyśmy wygrali, dajmy na to, 3:0, to pojechalibyśmy na rewanż. A tak mieliśmy pewność, że na wyjeździe na pewno nie zwyciężymy.
Dwa hymny w Santiago
Tuż po zakończeniu meczu strona radziecka wszczęła walkę o przeniesieniu rewanżowego spotkania na neutralny grunt. Czy faktycznie bano się nieuczciwości, która może czaić się w Santiago? Czy bano się porażki, która obali mit wielkich sowieckich sportowców, poskromionych przez mały, lecz wojowniczy chilijski naród? Zapewne tak, choć aspektu czysto politycznego również nie można ignorować. Świadczy o tym zresztą treść listu wysłanego prosto do siedziby FIFA, w którym jako potencjalny powód przeniesienia spotkania wskazano przekształcenie stadionu w Santiago w miejsce masowych mordów.
Jak wiadomo, w rezultacie faszystowskiego przewrotu i obalenia legalnego rządu, w Chile zapanował krwawy terror i liczne represje. Odrzucone zostałe prawa i wolności gwarantowane przez konstytucję, w życie wprowadzono prowakacyjną kampanię przeciwko państwom socjalistycznym i demokratycznym siłom, szerzone są nastroje antysowieckie, a wobec sowieckich obywateli, mieszkających w Chile, powszechnie stosuje się przemoc.
Stadion narodowy, na którym ma odbyć się spotkanie rewanżowe, wojskowa junta zmieniła w obóz koncentracyjny, arenę tortur i egzekucji chilijskich patriotów. Na trybunach i w pomieszczaniach znajdujących się na stadionie przetrzymuje się tysiące niewinnych ludzi, część z nich została zamordowana. Pośród więźniów jest mnóstwo obcokrajowców, jak na przykład kubańscy trenerzy, którzy do Chile przyjechali, aby dzielić się swoją wiedzą z miejscowymi specjalistami.
Federacja Piłkarska ZSRR zwraca się do FIFA z wnioskiem o przeniesienie wskazanego meczu na neutralny stadion w kraju trzecim. Na stadionie, gdzie przelano krew chilijskich patriotów, z przyczyn natury moralnej nie mogą bowiem występować żadni sportowcy.
Jak na pismo zareagowała piłkarska centralna? Jednostki decyzyjne stwierdziły, że mecz odbędzie się w normalnym trybie, ponieważ nie ma żadnych realnych przesłanek, mogących świadczyć o tym, iż na stadionie w Santiago dzieje się coś złego. Decyzja ludzi rządzących radziecką piłką mogła być tylko jedna – zostajemy w domu.
21 października 1974 roku na stadionie Nacional odegrano dwa hymny państwowe, choć na boisku pojawiła się tylko jedna drużyna, której wcześniej i tak przyznano zwycięstwo walkowerem. Później szybko odstawiono szopkę ze strzeleniem gola, który rzekomo miał być symbolem moralnego zwycięstwa Chile. Na koniec piłkarze zostali zmuszeni do spotkania z Pinochetem. – Byliśmy całą drużyną w szatni, gdy drzwi nagle się otworzyły i wszedł do niej człowiek w kapeluszu i ciemnych okularach na nosie. Momentalnie poczułem, jak przez moje ciało przechodzi zimny dreszcz. Spojrzałem na niego… wyglądał, jak Hitler. Gdy zbliżył się do mnie, schowałem ręce za siebie, żeby nie musieć ściskać jego dłoni – zwierzył się po latach reprezentant Chile i jednocześnie zadeklarowany socjalista, Carlos Caszely.
Wstyd dla futbolu, wstyd dla świata
5 stycznia 1974 Komitet Organizacyjny FIFA oficjalnie ogłosił Chile ostatnim uczestnikiem piłkarskich Mistrzostw Świata. Jednocześnie odrzucono umizgi Anglików, którzy przepadli w eliminacjach i korzystając z napiętej sytuacji, chcieli przekonać świat, że ZSRR i Chile trzeba zdyskwalifikować, a na mundial wysłać dumnych Synów Albionu. W Związku Radzieckim decyzja piłkarskiej centrali nie wywołała jednak żadnej reakcji. Sowieci, wspominając o meczu, głośno mówili za to o krwi niewinnych, która dla notabli z FIFA nie miała żadnej wartości.
Według różnych danych od 11 września do 9 listopada 1973 roku na stadionie w Santiago wojskowa junta Pinocheta więziła od dwudziestu do czterdziestu tysięcy ludzi. W wyniku tortur śmierć miało ponieść czterdzieści jeden osób, choć nieoficjalnie liczbę ofiar śmiertelnych szacuje się na ponad trzysta. Czy może zatem dziwić, że mecz rozegrany na stadionie w Santiago historia zapamiętała, jako najbardziej żałosny w dziejach piłki, a Carlos Caszely stwierdził wprost, że to wydarzenie było wstydem dla całego świata? Czy jakaś dziedzina życia może oszpecić sport bardziej niż polityka? Pytania retoryczne…
KAROL BOCHENEK