West Ham kojarzył nam się z drużyną, która może nie zawsze walczyła o wielkie laury, ale na pewno był klubem z charakterem, wyrazistą tożsamością. Od jakiegoś czasu jednak pławi się w dość sporym chaosie. Przeniósł się na nowy stadion, gdzie panuje atmosfera jak na księżycu, a i sportowo ma niewiele dobrego do zaoferowania kibicom. Projekt Slavena Bilicia poniósł klęskę, David Moyes okazał się opcją na przeczekanie. Teraz stery w zespole Młotów obejmuje Manuel Pellegrini, podejmując się trudnej misji stworzenia zespołu walczącego o coś więcej niż utrzymanie.
Na ten ruch trzeba jednak spojrzeć z dalszej perspektywy, a mianowicie oceniając również dokonania Szkota, chwilę temu pożegnanego przez klubowych sterników. Nie ukrywajmy, po fatalnych wynikach wykręcanych przez chorwackiego szkoleniowca Moyes jawił się jako opcja, mająca zapewnić tej ekipie szeroko rozumiane bezpieczeństwo. Uniknięcie spadku – to wręcz oczywiste skoro w drużynie znajdowało się przecież tak wielu solidnych zawodników. Możemy przecież wymagać całkiem sporo od zespołu, w którym występuje choćby Joe Hart, Aaron Cresswell, Manuel Lanzini, Marko Arnautović, Javier Hernandez, a nawet mistrz Europy, Joao Mario.
Środek tabeli wydawał się być sprawiedliwym celem, który de facto Szkot zrealizował, ale w sposób minimalistyczny – i właśnie to stanowi problem oraz punkt wyjścia do zmian, jakie obserwujemy teraz. Przecież już zatrudniając Bilicia mówiło się o wielkich jak na ostatnie dokonania ambicjach West Hamu, włączeniu się oczywiście nie do ścisłej czołówki, lecz przynajmniej walki o Ligę Europy. A co mamy dwa lata później? 13. lokatę, w miarę bezpieczną przewagę – choć nie zawsze było tak różowo – nad strefą spadkową i prawdopodobnie kolejną próbę przebudowy tej ekipy.
Nie zgodzimy się więc z Davidem Moyesem, który jeszcze niedawno wypowiadał się tak, jakby czuł się w zaistniałej sytuacji najbardziej pokrzywdzony. Nikt go przecież nie wylał z roboty, tylko skończył mu się kontrakt. Szkot dowodził, iż osoby rządzące klubem nie są w stanie spełnić jego ambicji, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że było kompletnie odwrotnie – to on nie potrafił poprowadzić drużyny tak, aby poczyniła ona widoczny progres. Jego Młoty były – w najlepszym wypadku – nieprzewidywalne. Co z tego, że zdarzyło im się zanotować serię 7 meczów bez porażki, skoro innym razem londyńczycy zbierali cięgi od Wigan w FA Cup (0:2), Brightonu (1:3), Swansea (1:4), Burnley (0:3)… O meczach z mocniejszymi rywalami nie wspomnimy przez grzeczność.
Krótko mówiąc – stabilnie, ale… No, sami wiecie jak.
Ale to tylko suche wyniki. Moyes ma znacznie więcej za uszami, o czym opowiedział nam Piotr Świtalski, redaktor prowadzący portalu whufc.pl. – Dziwne było przede wszystkim zesłanie Chicharito na ławkę. Meksykanin jest jedynym z najlepszych napastników w klubie od wielu lat, a Szkot bardzo rzadko z niego korzystał. Brak odpowiednich transferów zimą także spowodował frustrację. Szkot dostał spory budżet na nowych zawodników, ale nie potrafił ich umiejętnie wykorzystać. Pozyskał tylko Joao Mario na zasadzie wypożyczenia i zupełnie nie potrzebnego Jordana Hugilla za ponad 10 milionow funtów z Preston. On rozegrał tylko 22 minuty i latem pewnie odejdzie. Inna sprawa to „staromodne metody treningowe” – co podkreślali sami piłkarze Młotow. Zawodnicy czuli, ze Moyes nie jest odpowiednią osobą na to stanowisko i mieli również wpływ na decyzję Sullivana o braku przedłużenia umowy ze szkoleniowcem.
Ale żeby nie było, kiepskiej sytuacji winny jest nie tylko Szkot, lecz także ludzie pracujący na co dzień w gabinetach West Hamu. Oprócz menedżera za kiepską polityką transferową należy krytykować także Sullivana we własnej osoby, oraz Tony’ego Henry’ego, byłego już dyrektora sportowego londyńskiego klubu. Aktualnie na ostatnim z wymienionych stanowisk panuje wakat, co de facto także nie pomaga w obecnej sytuacji zespołu. No bo jak tu planować kolejny sezon, jak się do niego przygotowywać, jeśli kadrze dyrektorskiej brakuje kogoś na tak ważnym, kluczowym zaraz po trenerze względem przygotowania zespołu, stanowisku?
Zmiana była jednak bardzo potrzebna. – Tak naprawdę w ostatnich latach West Ham miał udane jedno okienko transferowe. Letnie przed sezonem 2015/16, czyli przed pierwszym Bilicia. Do klubu przyszli wtedy Dimitri Payet, Angelo Ogbonna, Pedro Obiang, Michail Antonio czy Manu Lanzini i od razu odcisnęli swoje piętno na zespole. Do tej pory wszyscy oprócz Payeta – wiadomo jak zakończyła się jego przygoda w WHU – są ważnymi zawodnikami. Kolejne okienka to kompletna porażka. Weźmy lato 2016. Do klubu przyszło wówczas 12 zawodników, z czego po jednym roku dziesięciu z nich odeszło. Zostali tylko Masuaku i Fernandes – opowiada Świtalski.
Z przyjściem Pellegriniego do West Hamu wiąże się zatem znacznie większe nadzieje, niż tylko przedłużenie marnego dotąd bytu tego zespołu w Premier League. Jako że piłkarze buntowali się przeciwko metodom pracy Moyesa, na Stadionie Olimpijskim potrzeba było kogoś, kto cieszyłby się znacznie większym szacunkiem i swoich podopiecznych, kogo warsztat nie zostałby zanegowany przy pierwszej lepszej okazji. Chilijczyk wciąż cieszy się w Anglii sporym autorytetem ze względu na sukcesy jakie osiągał z Manchesterem City. Powinien mieć też sporo do powiedzenia w kwestiach przyszłych zakupów. – Chilijczyk już zapowiedział ze będzie starał się pozyskiwać młodszych piłkarzy – mówi ekspert. Stąd chociażby odrzucony pomysł sprowadzenia Yayi Toure, który pod względem piłkarskim jest już dziadkiem. To bardzo ważne, bo choć kadra Młotów plasuje się obecnie w środku tabeli Premier League pod względem średniej wieku, to właśnie znalazła się w momencie, w którym należy wykonać zwrot ku młodszym graczom, by za chwilę nie obudzić się w domu starców z ręką w nocniku.
To wszystko razem wzięte ma również na celu poprawę aspektu PR-owego klubu. – Pod tym względem Młoty totalnie leżą. Są pośmiewiskiem w Anglii. Włodarze obiecali fanom, że po przenosinach na London Stadium klub wejdzie na wyższy poziom, zarówno sportowy, finansowy jak i organizacyjny, a my wciąż bijemy się o utrzymanie. Zwłaszcza lokalni fani są sfrustrowani – tłumaczy Świtalski, podkreślając, iż sukces jest teraz West Hamowi bardziej potrzebny niż kiedykolwiek wcześniej w najnowszej historii tego klubu.
Dlatego trzeba zauważyć, że Pellegrini wcale nie podejmuje się łatwego zadania. Górna połówka tabeli to cel minimum, ale też praca od podstaw, ta niewidoczna dla przeciętnego zjadacza chleba, wymaga znacznej poprawy. W każdym wymienionym wyżej aspekcie, w którym zawiódł najpierw Bilić, a potem Moyes, oczekuje się od Chilijczyka poczynienia wyraźnego progresu. Transfery mają być bardziej odpowiedzialne, komunikacja usprawniona, kompetencje rozdzielone lepiej, dyscyplina w szatni zwiększona. – WHU ma być drużyną ocierającą się o europejskie puchary – podkreśla nasz rozmówca, zaznaczając przy tym, iż nowy szkoleniowiec zostanie rozliczony także za styl gry, dotychczas dość toporny, pozbawiony większych walorów estetycznych. Z kolei praca organizacyjna dla Pellegriniego zaczyna się praktycznie już teraz. Na dzień dobry musi przekonać Javiera Hernandeza, by nie uciekał do MLS, a także przeprowadzić selekcję wśród innych zawodników, ponieważ w kadrze Młotów jest – z całym szacunkiem – sporo szrotu.
Robota do wykonania jest zatem spora i czy przyniesie oczekiwane efekty, to jeszcze zobaczymy. Głowy sobie uciąć nie damy. Pewni jesteśmy natomiast jednej rzeczy – przed londyńczykami właśnie pojawiły się znacznie lepsze perspektywy, z których grzechem byłoby nie skorzystać.
MB
Fot. NewsPix.pl