Zwycięstwo Legii Warszawa w finale Pucharu Polski sprawiło, że drużyny z miejsc 4-8 w tabeli Ekstraklasy zyskały dodatkową motywację – walkę o czwarte miejsce, gwarantujące start w eliminacjach Ligi Europy. Przed ostatnią kolejką szanse na zajęcie tej lokaty zachowują Wisła Płock, Górnik Zabrze i Wisła Kraków. Najbliżej sukcesu są dwa pozytywne zaskoczenia tego sezonu. Drużyny, które pokazały, że za stawianie na młodych Polaków nie obcinają palców sekatorem. Wręcz przeciwnie – z nimi w składzie można osiągać naprawdę przyzwoite wyniki.
Wisła Płock i Górnik Zabrze mają na koncie po 57 punktów, a w ostatniej kolejce mierzą się odpowiednio z walczącą o mistrzostwo Jagiellonią i wciąż zachowującą szanse na europejskie puchary krakowską Wisłą. Teoretycznie ciut łatwiejsze zadanie powinni mieć zabrzanie, ale nie chcemy w tym miejscu wyrokować – nasza Ekstraklasa jest tak nieprzewidywalna, że wydarzyć się w niej może absolutnie wszystko, łącznie z lądowaniem statku UFO na środku boiska w Poznaniu. Doceniamy po prostu, że obie drużyny, wyznające tak zdrową politykę kadrową, osiągają tak przyzwoite wyniki. Ostatnia kolejka będzie dla nich zwieńczeniem udanego sezonu, a ewentualne czwarte miejsce – nagrodą. Najważniejsze jednak, że zarówno Wisła, jak i Górnik udowodniły niedowiarkom, że warto trzymać się konsekwentnie obranej drogi, którą nie zawsze musi być zwożenie do Polski tabunu obcokrajowców.
Konia z rzędem temu, kto przewidział przed startem sezonu tak dobre wyniki Wisły Płock. Nafciarze na kilka dni przed startem rozgrywek ligowych mieli ogromne problemy. Atmosfera w klubie – delikatnie mówiąc – była daleka od ideału. Panował totalny chaos, do mediów wychodziły przeróżne smaczki z szatni, a pracę stracił Marcin Kaczmarek. Drużynę przejął Jerzy Brzęczek, który odważnie postawił na młodych Polaków i osiągnął z klubem z Mazowsza wynik ponad stan. Piszemy to już teraz, w przededniu kluczowych rozstrzygnięć, bo tak naprawdę – biorąc pod uwagę wszystkie problemy Wisły – utrzymywanie się przed większość sezonu w pierwszej części ligowej stawki było właśnie wynikiem ponad stan.
Obawy miał nawet prezes klubu Jacek Kruszewski, co przyznawał jakiś czas temu na antenie WeszłoFM. – Było parę osób, które wiedziały, co się u nas wówczas działo. Jedną z nich był prezydent miasta, Andrzej Nowakowski, którego od paru miesięcy informowaliśmy o wszystkim. Nie było tak, że pstryknęliśmy palcami i zwolniliśmy trenera Kaczmarka. Oczywiście miałem pewne obawy, bo za mojej kadencji doszło do pierwszej zmiany na tym stanowisku.
Brzęczek przejął drużynę rozbitą, wymienił praktycznie cały sztab szkoleniowy, lecz początek jego pracy nie należał do najłatwiejszych. Przytrafiło mu się kilka porażek. Wisła generalnie grała jesienią w kratkę, momentami przypominając sinusoidę. Raz przegrała cztery mecze z rzędu, później nie poniosła porażki w żadnym z sześciu kolejnych spotkań. Na początku grudnia złapała jednak stabilność, która tak naprawdę trwa do dzisiaj.
Żeby nie być gołosłownym, spójrzmy, jak wygląda tabela za okres od początku grudnia (zwycięstwo z Arką) do ostatniego triumfu nad Koroną.
źródło: 90minut.pl
Wisła Płock osiąga tak dobre wyniki z piłkarzami, których przed sezonem raczej byśmy o to nie podejrzewali. Obronę tworzą Reca, Dźwigała, Uryga i Stefańczyk. Recy jakiś czas temu wróżono świetlaną przyszłość, ale raczej na skrzydle. Uryga był defensywnym pomocnikiem. To w ogóle bardzo ciekawa historia, bo pierwszy mecz w tym sezonie zagrał 26 listopada, kiedy Wisła przegrała z Lechem. Później przyszedł mecz z Arką, od którego wiślacy znakomitą serię. Jak widać, ważne okazało się postawienie na byłego zawodnika Białej Gwiazdy. Idziemy dalej – Dźwigała, mimo całkiem młodego wieku, grał już prawie wszędzie, włącznie ze skrzydłem. Gdybyśmy zobaczyli takie zestawienie jeszcze kilka miesięcy temu, uznalibyśmy, że jedynym obrońcą jest Stefańczyk. I właśnie z takiego zestawu – pełnego ludzi, którzy wręcz potrzebowali drugiej szansy – Brzęczek potrafił stworzyć naprawdę solidną formację.
Zresztą w Płocku specjalizują się w stawianiu piłkarzy na nogi. Ogromna większość zawodników Brzęczka to ludzie, którym Wisła musiała swego czasu podać rękę. Tak było ze wspomnianym Dźwigałą, którego nie chcieli w Gdańsku. Urygę bez wahania oddano z Krakowa. Podobnie ze Stilicem, kolejnym piłkarzem, który się tutaj odbudował. Bośniak ma w tym sezonie już cztery gole, siedem asyst i dwa kluczowe podania. Do żywych wrócił również Dominik Furman, wypromowali się z kolei Szymański i Michalak. Jeżeli chodzi o młodych Polaków – Wisła nie cieszy się opinią klubu ze świetną akademią. W młodzieżowych kadrach Polski ich piłkarzy albo nie ma, albo jest ich niewielu. W Centralnej Lidze Juniorów zajmują ostatnie miejsce. Klub nie wynajduje więc kwadratowych jaj i szuka piłkarzy, który będą chcieli w Płocku coś osiągnąć. Ważne, że zerka przede wszystkim na Polaków, co przynosi efekty.
To zespół, wobec którego trudno nie mieć ciepłych myśli. Dużo krajowych piłkarzy, sporo zawodników całkiem młodych oraz przede wszystkim charakternych. Takich, którzy pięknie się w Wiśle odbudowali, grając na nosie licznym niedowiarkom. Chociaż zagrać na nosie to oni dopiero mogą, bo jeśli awansują do pucharów, przy okazji depcząc marzenia Jagiellonii o mistrzostwie kraju…
Smuci w tym wszystkim tylko frekwencja. Wczoraj Wisła mierzyła się z Koroną, był to jej ostatni mecz na własnym obiekcie w tym sezonie. Stadion jednak – niestety – świecił pustkami. Nieco ponad 6300 osób na meczu drużyny, która może wyrównać historyczny wynik z sezonu 2004/2005 to trochę mało.
Zupełnie inaczej wygląda to w Zabrzu. Czyli w drugim naprawdę sporym pozytywnie tych rozgrywek. Takiego sezonu w wykonaniu Górnika nie spodziewał się nikt. Ich awans przyjęto ze sporym entuzjazmem, komplety publiczności działały na wyobraźnie, Górnik – od początku oparty na młodzieży – grał dobrze, rzadko przegrywał, zadyszkę łapiąc tak naprawdę dopiero pod koniec 2017 roku. Właśnie wtedy mocnio przyhamował. Od remisu z Lechią na początku grudnia do porażki z Lechem na początku kwietnia wygrał na boisku tylko raz – z Termaliką. Oprócz tego dostał jeszcze trzy punkty dzięki uprzejmości kibiców Piasta. Coś się wyraźnie zacięło, Górnik zdobył przez ten okres zaledwie dziewięć bramek (oczywiście nie uwzględniając tych z Gliwic), a postawa defensywy również pozostawiała sporo do życzenia. Problemów było kilka, na czele z kłopotami kadrowymi, ale patrząc na końcówkę sezonu widać, że był to kryzys, który po prostu miał prawo przytrafić się tak młodej drużynie.
Ostatnio, pewnie pokonując Lecha, Górnik pięknie przypomniał, że cały czas zasługuje na miano jednej z rewelacji tego sezonu.
Rewelacji, której architektami są młodzi, wcześniej nieznani zawodnicy. Flagowym przykładem powołany do szerokiej kadry reprezentacji Polski Szymon Żurkowski. Młodzi grają regularnie, a Marcin Brosz co jakiś czas wprowadza do drużyny kogoś nowego. Choć wydawało się, że jesienią pokazał już wszystkich, wiosną regularnie gra u niego Gryszkiewicz, 18-latek z niższych lig, występujący wcześniej w Gwarku Zabrze. Ostatnio rozstrzelał się też wcześniej zupełnie nieprzekonujący Urynowicz. Strach pomyśleć, kogo trener zabrzan przedstawi tej lidze w przyszłym sezonie.
Wiadomo, ogrywanie młodych na tak szeroką skalę jest raczej efektem tego w jakim położeniu finansowo-organizacyjnym znalazł się Górnik niż zamierzoną polityką. Po spadku zespół przeszedł katharsis, przez co drzwi dla młodych zawodników zostały otwarte najszerzej, jak tylko się dało. Przynosi to jednak efekty, więc droga – mimo że pewnie trochę wymuszona – okazała się słuszna.
– Ludzie, którzy potrafili w takich warunkach awansować z I ligi są zawodnikami, którym należy zaufać. Wywalczyli ten awans, grają dalej, okazało się to dobrą polityką. I cały czas będziemy tą drogą chcieli iść. (…) Mamy to szczęście, że nasz region obfituje w młode talenty. Jest tu wiele klubów, które ze sobą rywalizują. To pomaga w selekcji zawodników. Oprócz tego monitorujemy pierwszą ligę. Na własnej skórze przekonaliśmy się, że i tam jest dużo jakości. Obserwujemy jeszcze spotkania młodzieżówek. Chcemy dalej iść w tym kierunku – mówił w naszym wywiadzie Bartosz Sarnowski, prezes Górnika.
Najważniejsze, że nie są to tylko puste słowa. Zabrzanie – mając 8041 punktów na koncie – prowadzą w klasyfikacji Pro Junior System. W tym sezonie w barwach Górnika zagrało aż czternastu młodzieżowców, w tym chociażby Hajda czy Liszka z rocznika 2000. I właśnie taki zespół długo utrzymywał się na podium, przebąkiwało się nawet o walce o mistrzostwo kraju. Teraz wciąż zachowuje szanse na grę w europejskich pucharach. Wspominaliśmy o słabszym okresie na wiosnę, ale trudno nie docenić, że nawet wtedy klub nie odszedł od swojej filozofii. Przeciwnie, wszedł w nią jeszcze mocnieją, pokazując przy okazji, że w drużynie jest potencjał pozwalający przetrwać możliwą wyprzedaż latem. To jednak melodia przyszłości. Teraz – choć brzmi to oklepanie – najważniejszy jest dla nich najbliższy mecz, który może okazać się nagrodą za świetnie poprowadzony sezon.
Zarówno Wisła, jak i Górnik pokazują całej Ekstraklasie, że się da. Po prostu. Nie szukają wymówek. Nie mówią, że chcieliby dać szansę chłopakom z akademii czy młodym Polakom, ale walczą o najwyższe cele i za bardzo nie mogą. Patrząc na ich przykład, takie wypowiedzi można wkładać między bajki. Oczywiście niewykluczone, że pogodzi ich jeszcze Wisła Kraków, ale na ten moment najbliżej pucharów są dwie drużyny stawiające przede wszystkim na Polaków, które na to miejsce sobie zasłużyły. Nasza liga jest nieprzewidywalna, ale w tym konkretnym przypadku – sprawiedliwa.
Fot. Newspix.pl