Choć Arki do pierwszej ligi nie zrzuciłby nawet kataklizm, piłkarze Leszka Ojrzyńskiego nie atakowali Termaliki, mając w arsenale jedynie rozłożone leżaki. Wręcz przeciwnie – długo wydawało się, że faktycznie chce im się grać, co w niektórych meczach nie było tak oczywiste. Tłamsili Bruk-Bet, ale – jak to w naszej Ekstraklasie, będącej często na bakier z jakąkolwiek logiką – Słoniki w końcu się odgryzły. Wygrały arcyważne spotkanie, zachowując realne szanse na utrzymanie.
Jednak gdybyśmy mieli wyciągać wnioski na podstawie pierwszej połowy, najchętniej spuścilibyśmy je co najmniej do trzeciej ligi. Walczyły o utrzymanie z taką pasją, ambicją i zaangażowaniem, że każda próba rozegrania akcji kończyła się na pierwszym podaniu. Najczęściej niecelnym, najczęściej kilka metrów od adresata.
Dariusz Trela, chcąc zagrać do Mateusza Kupczaka, wywalił piłkę na aut. Ani Trela, ani Kupczak nie byli niepokojeni przez Arkowców.
Szymon Pawłowski, chcąc wypuścić podaniem Bartosza Szeligę, zagrał dziesięć metrów od niego. Nie, Pawłowski nie był niepokojony przez rywali.
Można wymieniać i wymieniać, ale trzeba zauważyć, że tak słaba gra Termaliki nie wzięła się z niczego. Wydawało się, że Bruk-Bet przejmie inicjatywę, będzie stwarzał sytuacje, bo po prostu chcąc się utrzymać, musi dążyć do strzelania goli. Tymczasem gospodarze uraczyli nas mnóstwem strat i tym, że większość ich zawodników bała się wziąć na siebie odpowiedzialność. Widać, że problem siedział w głowach. Po stracie bramki, która zawierała w sobie piękno Ekstraklasy – nieudana wrzutka Marciniaka, nieudany strzał Zbozienia, nieudana interwencja obrońcy, nieudany strzał Janusa, nieudana próba interwencji Kupczaka (to akurat nie nowość) i w ostatecznym rozrachunku gol byłego skrzydłowego Zagłębia – zawodnicy Termaliki grali jeszcze bardziej niemrawo. Nawet Piesio, który już leżał na murawie, był w stanie podnieść się z niej, otrzepać, poprawić fryzurę i oddać strzał, cały czas znajdując się oko w oko z Trelą. Oczywiście nie trafił, ale warto odnotować sam fakt, będący przy okazji dowodem na niesamowitą bierność obronną Termaliki.
Termalica, obudziła się jednak tuż przed przerwą. Pawłowski wypuścił Śpiączkę, a ten z zimną krwią wykończył sytuację, doprowadzając do wyrównania. Wszystko ładnie, pięknie, ale uciszania trybun palcem przy ustach mógł już sobie darować. Super, że się obudził, ale przez większość sezonu był beznadziejny. To nie wina kibiców, że zdążyli wyrobić sobie o nim opinię.
Dało się zauważyć, że zdobyta bramka nie tylko ożywiła gospodarzy, ale pozwoliła w pewnym stopniu oczyścić ich głowy. W drugiej odsłonie oglądaliśmy już znacznie więcej ryzyka z ich strony. Zaryzykujemy twierdzenie, że w pierwszej połowie Purece nie zdecydowałby się na strzałz dystansu, obawiając się straty. A tutaj proszę – uderzył, Steinbors wybił przed siebie, Gutkovskis popędził z dobitką i Termalica wyszła na prowadzenie.
Z ulgą odetchnął zapewne Szymon Pawłowski, który wcześniej zmarnował taką okazję:
Oj Szymek, Szymek… #BBTARK pic.twitter.com/7q5P2gXQel
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) May 12, 2018
Arka, która w pierwszej połowie prezentowała się naprawdę przyzwoicie, w drugiej odsłonie już kompletnie nie istniała. Przypominała zespół z ostatnich kolejek, czyli w sumie nic nowego. Ale wiadomo – utrzymanie jest, więc żył wypruwać sobie nie trzeba. Z kolei Termalika, sięgając po trzy punkty, cały czas pozostaje w walce o utrzymanie. Wystarczy jej teraz tylko nie przegrać za tydzień z Piastem Gliwice na jego własnym obiekcie. Zadanie jak najbardziej możliwe do zrealizowania.
[event_results 460684]
Fot. Newspix.pl