Gdy patrzymy na twarze piłkarzy ekstraklasy, widzimy, że wielu chciałoby, aby ten sezon dobiegł już końca. Co prawda chęci udania się na urlop nie mają oni wypisanej na czołach, ale wystarczy dodać dwa do dwóch – połączyć te grymasy z poziomem gry – by wiedzieć, że niekoniecznie chcieliby być akurat na boisku. Oczywiście nie tyczy się to tych, którzy ciągle o coś grają, a i wśród pozostałych też znajdziemy bardzo chlubne wyjątki. Najlepszy z przykładów to Jakub Kosecki. Chyba nie ma w tej lidze piłkarza, który mógłby bardziej żałować, że sezon kończy się już za 1,5 tygodnia.
W ostatnich trzech meczach gra bowiem tak, jakby przeniósł się w czasie do sezonu 2012/13, w którym u boku Radovicia i Ljuboi robił mistrzostwo dla Legii Warszawa. Jasne, to nie jest dystans, po którym można wyciągnąć z szuflady kredki i malować laurki, ale warto odnotować tę zwyżkę formy i uważniej przyjrzeć się (już nie do końca) młodemu Kosie w kolejnych meczach.
To generalnie nie był jego sezon. Z niemieckiego Sandhausen wracał co prawda bez worka goli i asyst, ale również bez odcisków od siedzenia na dupie, bo w 2. Bundeslidze występował w miarę regularnie. Wydawało się, że w otoczeniu solidnych ligowców może narobić trochę zamieszania na skrzydłach. I w kilku meczach, gdy akurat był zdrowy, nie wyglądało to najgorzej, ale na pewno Kosecki nie sprawiał wrażenia piłkarza, któremu warto płacić 64 tysiące złotych miesięcznie przez najbliższe trzy lata.
2 gole, 2 asysty, 2 kluczowe podania w 21 meczach. Z troski o zdrowie psychicznie i dobre samopoczucie kibiców Śląska nie będziemy podawać, ile kosztowała ich klub jedna wypracowana przez Kosę bramka. Chętni mają w zasadzie wszystkie dane, więc można chwycić za kalkulator.
Ale i sam Kosecki też nie starał się pudrować rzeczywistości. Niecałe trzy tygodnie temu porozmawialiśmy z nim szczerze w magazynie Weszłopolscy, gdzie skrzydłowy Śląska potrafił zaskoczyć krytycznym podejściem do gry zarówno swojej, jak i drużyny, bo przecież pamiętamy, że słynął raczej z innego typu wypowiedzi. Ujmijmy to tak – zawsze łatwiej było mu znajdować winę u innych niż u samego siebie. Tymczasem na antenie naszego radia mogliśmy usłyszeć choćby takie zdania.
– To [słaba frekwencja – red.] tylko i wyłącznie nasza wina – piłkarzy. Wiemy, że zawiedliśmy kibiców. Gdy wygrywaliśmy z Legią i Lechem, przychodziło ponad 20 tysięcy osób. Szkoda, że to zmarnowaliśmy. Gdyby były dobre wyniki, na stadion przychodziłoby przynajmniej 20 tysięcy kibiców, a na najważniejszych meczach byłby komplet. Nie mamy pretensji, że kibice nie przychodzą. Gdybym patrzał na grę, którą prezentuję, również nie chciałbym wydawać pieniędzy, aby się oglądać.
– Ten sezon uznaję już za stracony. Bilans dwóch bramek i dwóch asyst to dla mnie żenujący wynik. Liczę, że spokojnie przygotuję się do następnego sezonu. Gaz mam, pewność siebie też, choć nie ukrywam, że po wyjeździe do Niemiec, kiedy były ciężkie treningi i piłka latała cały czas nad moją głową, to troszkę tej pewności straciłem. W innych sprawach, w wywiadach, wolę się już zbytnio nie udzielać. Pewnym osobom nie podobało się to, co mówiłem, a ja zawsze mówiłem szczerze i z serca. Stać mnie na to, żeby powtórzyć sezon, który rozegrałem w barwach Legii.
Jeśli spotkania z Lechią, Cracovią i wczorajsze z Pogonią były elementem spokojnego przygotowywania się do kolejnego sezonu, to aż boimy się pomyśleć, jak będzie wyglądał Kosa w najlepszej formie. Te trzy mecze wystarczyły, by podwoił swój bilans z tego sezonu, bo przeciwko gdańskiej drużynie strzelił dwa gole, a w Krakowie oraz wczoraj u siebie przeciwko Portowcom wyłożył Arkadiuszowi Piechowi takie piłki, że chyba nawet Łukasz Zwoliński nie dałby rady ich zmarnować.
A najlepsze jest to, że nawet ta liczba czterech wypracowanych goli nie do końca oddaje formę, w której jest skrzydłowy. Po prostu biedni byli ci lewi obrońcy. Mladenović i Pestka nawet nie wytrwali na boisku do końca spotkań, Michał Probierz o swoim graczu mówił wprost: – Chciałem go zobaczyć na tle Koseckiego, który ostatnio grał bardzo dobrze. Przegrywał z nim pojedynki. Zobaczył, ile pracy go czeka.
We wczorajszym meczu też trochę szkoda było nam Huberta Matyni. Według raportu InStata Kosecki zaliczył osiem kluczowych podań, z których sześć było celnych. Całej Pogoni Szczecin naliczony tylko trzy takie próby…
Formę Kosy sprawdzą jeszcze piłkarze Piasta Gliwice oraz Arka Gdynia i biorąc pod uwagę klasę lewych obrońców w tych klubach, polecilibyśmy wam wziąć faceta do składu w Ustaw Ligę. I mamy nadzieję, że to samo będziemy mogli zrobić przed nowym sezonem, bo jednak w tej smutnej lidze defensywnych skrzydłowych a la Piesio będący w formie, przebojowy Kosecki na pewno jest miłą odmianą.