Andres Iniesta zagrał dziś w El Clasico po raz ostatni, Philippe Coutinho – po raz pierwszy. Zmiana warty, choć jej symboliczny wymiar byłby jednak nieco bardziej epicki, gdyby ten drugi zaprezentował się na poziomie, do jakiego przyzwyczaił nas genialny Hiszpan przez te wszystkie lata spędzone w pierwszym składzie Barcelony. Tymczasem Brazylijczyk okazał się być pierwszym do zmiany.
Na wstępie zaznaczmy – były zawodnik Liverpoolu nie został ściągnięty w przerwie dlatego, że zagrał jakoś wyjątkowo beznadziejnie. Zmianę w przerwie spowodowała bowiem czerwona kartka dla prawego defensora, Sergiego Roberto. Tego korytarza, po którym zwykł hasać nieokiełznany Marcelo, trener Blaugrany po prostu nie mógł pozostawić otwartego, więc wpuścił na boisko rezerwowego obrońcę – Nelsona Semedo, właśnie kosztem ofensywnego pomocnika.
Niemniej – nie ma przypadku w tym, iż Valverde nie wykombinował jakiegoś taktycznego manewru, aby Coutinho na murawie utrzymać. Szczerze mówiąc, nie było specjalnie po co.
Brazylijczyk pracował w defensywie, momentami wręcz harował, próbując ograniczać ofensywne zapędy swojego rodaka z Realu. Starcia dwóch Canarinhos regularnie elektryzowały trybuny na Camp Nou, lecz raczej z przyczyn innych niż piłkarskie. Coutinho bowiem swoich największych atutów – którymi niewątpliwie dysponuje – dzisiaj nie zademonstrował. Dość powiedzieć, że jeżeli w pierwszej połowie Barca robiła jakieś zamieszanie prawą stroną, to odpowiedzialny był za to nominalny obrońca, Sergi Roberto. To właśnie on zaliczył asystę przy golu na 1:0 i siał ferment wśród obrońców gości. Były pomocnik Liverpoolu pozostawał nieco poza grą, o czym świadczy chociażby fakt, iż zaliczył 33 kontakty z piłką, wymienił tylko 26 podań, ale nie posłał ani jednego kluczowego. Nie oddał też ani jednego strzału, zaś drybling wygrał tylko raz. Wynikało to głównie z tego, iż Ernesto Valverde ustawił go dzisiaj bliżej prawego skrzydła, co w pewnym stopniu ograniczało jego potencjał, ale to już nie pierwszy raz w tym sezonie. Brazylijczyk lubi z dryblingiem zejść do środka, a potem uderzyć na bramkę mocno dokręcając futbolówkę, a że jest prawonożny, to tego typu manerwy może stosować jedynie gdy występuje bliżej lewej flanki. Czyli de facto na pozycji Iniesty.
Na miarę Don Andresa Cou zabłysnął właściwie tylko raz, na samym początku jednej dynamicznej akcji, kiedy zaliczył sprytne dogranie do Suareza. To było jedno z tych inteligentnych, przyspieszających grę podań, jakie do perfekcji opanował Iniesta. Spodziewaliśmy się nieco więcej takich zagrań z jego strony.
Generalnie jednak – swoją grą na skrzydle nie oczarował, choć nie jest to przecież jego docelowa rola w stolicy Katalonii. Sprowadzony zimą na Camp Nou Brazylijczyk ma zapełnić olbrzymią wyrwę, jaką w środkowej strefie spowoduje odejście lokalnego bohatera. Ubóstwiany w Katalonii pomocnik zagrał dziś przez godzinę. Swoją ostatnią godzinę w Klasyku. Także nie był wiodącą postacią, lecz pokazał trochę tych swoich drobnostek, za które pokochał go cały piłkarski świat. Kierunkowe przyjęcia piłki, gra na jeden kontakt, no i stoicki spokój w trakcie boiskowych bijatyk.
A nerwy puszczały niemal każdemu – nawet Messiemu, który brutalnie potraktował wślizgiem nogi Sergio Ramosa. Iniesta debiutował w El Clasico 14 lat temu, miał okazję wziąć udział w jakiejś boiskowej awanturze pewnie ze sto razy. Zawsze próbował łagodzić sytuację. Przynajmniej pod tym względem Coutinho go dzisiaj przypominał, nie prowokując i nie uciekając się do chamskich zagrywek.
Jednocześnie nie ulega wątpliwości, że Coutinho musi dać Barcelonie znacznie więcej niż bezkonfliktowe usposobienie, jeżeli ma choćby nawiązać do dziedzictwa Iniesty.
Przede wszystkim – następca Iniesty nie może znikać z pola widzenia. Coutinho znikał i to na długie fragmenty. Hiszpan nie wyróżnia się nieustannie wyłącznie z uwagi na łysą glacę, on po prostu bez przerwy jest pod grą, albo przynajmniej stara się pod nią być. Często porusza się stosunkowo wolno, lecz zawsze na tyle świadomie, by w ten sposób zrobić przewagę. Zupełnie jakby wołał w ten sposób do kolegów: “Hej, można mi zaufać i zagrać piłkę”. I wtedy jesteś prawie pewny, że dzięki niemu akcja się rozwinie. Brazylijczyk takiego luksusu swoim kolegom z drużyny nie zapewnił.
Oczywiście inaczej przyjdzie oceniać Coutinho na jego docelowej pozycji – ustawionego bliżej środkowej strefy, balansującego między liniami, rozpędzającego akcje Barcy tak, jak zwykł to przez kilkanaście ostatnich lat czynić Iniesta. Póki co – inna boiskowa rola dla Brazylijczyka, no i wyszło cieniutko. Bezpłciowo, choć połowe winy za taki stan rzeczy powinien wziąć na siebie Valverde.
Fot. NewsPix.pl