3 punkty mniej niż Lech i Legia, 2 punkty mniej niż Jagiellona – oto wiosenny bilans Górnika Zabrze, okresowo pozbawionego napastników, podobno pogrążonego w kryzysie i nie potrafiącego nawiązać do jesiennej dyspozycji. Być może nie jest to najlepsza laurka – być gorszym od powszechnie krytykowanych, nazywanych żółwiami najpoważniejszych pretendentów do tytułu. Ale też zabrzanie zdają się mieć największe zawirowania już za sobą. Wprowadzili kolejnych młodych piłkarzy, zasypali największe wyrwy w składzie i na tę chwilę są najlepiej punktującą drużyną grupy mistrzowskiej, mając już na rozkładzie m.in. Lecha i Jagiellonię na ich terenie.
Kiedy patrzymy na ostatnie popisy Lecha, Legia czy Jagiellonii, naprawdę ciężko wskazać nam wyraźnego faworyta do tytułu. Wszyscy solidarnie męczą bułę z czego jedni bardziej (Lech i Jagia – średnia 1 pkt na mecz w grupie mistrzowskiej), inni trochę mniej (Legia). Stylowo jednak żadna z tych drużyn nie prezentuje się na tyle dobrze, by można było o niej napisać, że raczej powinna wygrać następny mecz. Przeciwnie, kolejne serie gier ligowych przypominają jakąś szaloną loterię, w której wszystko może się zdarzyć. A w jakiś sposób potwierdza to fakt, że gospodarze notorycznie dają ciała. W czterech kolejkach grupy mistrzowskiej wygrali tylko raz, trzy razy zremisowali i aż dwanaście razy przegrali.
W tej całej nieprzewidywalnej bryndzy w czołowej ósemce pozytywnie wyróżnia się właśnie Górnik. Ogolił Jagiellonię, Lecha i Zagłębie na ich stadionach, a potknął się tylko u siebie z Wisłą Płock. Ponadto swoje mecze wygrywał w naprawdę dobrym stylu, w tym aplikując cztery gole przy Bułgarskiej. Wydaje się, że po raz kolejny w Zabrzu zadziałał ten sam schemat, co jesienią. Na głęboką wodę zostało wrzucone kolejne stado młodych, którzy nie mają kompleksów i bezczelnie ogrywają bardziej doświadczonych rywali. Do drużyny z jesieni, która i tak była najmłodsza w lidze, dołączyli coraz częściej grający:
– 22-letni Paweł Bochniewicz,
– 22-letni Marcin Urynowicz,
– 18-letni Adrian Gryszkiewicz,
– 21-letni Daniel Smuga,
– 17-letni Wojciech Hajda.
I każdy z nich, może za wyjątkiem najmłodszego Hajdy, jest w ostatnim czasie ważnym piłkarzem zespołu Marcina Brosza. A to oznacza, że szkoleniowiec zabrzan po raz kolejny zadrwił sobie ze wszystkich i – zamiast sięgać głęboko do kieszeni w zimowym okienku transferowym – ponownie sięgnął, no może z wyjątkiem Bochniewicza, po piłkarzy z drugiej drużyny czy kilku innych, malutkich klubów. Zakupy zabrzan i przykładowej Legii różniły się wszystkim, ale przede wszystkim sumami, jakimi operowały oba klubu. A w efekcie mamy wspomnianą różnicę trzech punktów w lidze no i bezpośredni mecz w zanadrzu, w którym Górnik będzie mógł zniwelować wszystkie tegoroczne straty.
Naprawdę serce rośnie, kiedy ogląda się taki projekt jak Górnik, który – w odróżnieniu od wielu innych rewelacji jednej rundy – potrafi fajnie grać także wiosną. A przy tym klub ani na chwilę nie odszedł od swojej filozofii. Przeciwnie, jeszcze mocniej w nią wszedł, pokazując przy okazji, że w drużynie jest potencjał pozwalający przetrwać możliwą wyprzedaż latem. To jednak dopiero melodia przyszłości, a dziś przed zabrzanami bieżące wyzwania, którymi są awans do pucharów, później miejsce na podium, a później… Do włączenia się do walki o tytuł jest trochę późno, ale matematyczne szanse wciąż pozostały. A przecież i przed rokiem niewielu dawało Górnikowi jakiekolwiek szanse na awans, a tymczasem zabrzanie – właśnie poprzez wprowadzenie młodych z drugiego planu – zagrali rywalom na nosie i weszli do ekstraklasy.
Przed Górnikiem trzy mecze. W środę zagrają z najsłabszą w grupie mistrzowskiej Koroną, w niedzielę pojadą na Legię, by zakończyć starciem z Wisłą Kraków u siebie. Jakkolwiek spojrzeć, to jeden z najbardziej przyjaznych terminarzy spośród drużyn walczących o najwyższe cele. Największe wzywanie będzie stanowić starcie w Warszawie, ale pamiętajmy, że zabrzanie uwielbiają atakować z drugiego szeregu. Patrząc na ich ostatnią formę, jeszcze w końcówce ligi mogą porządnie namieszać, co może się skończyć jakimś krążkiem na szyi. Pytanie tylko, jakiego koloru…
Fot. FotoPyK