Reklama

Wyboista droga na szczyt. Historia Faraona z Anfield

redakcja

Autor:redakcja

02 maja 2018, 18:12 • 19 min czytania 4 komentarze

Anfield już dawno nie zwariowało tak na punkcie żadnego piłkarza. Ostatnim wielkim idolem był chyba Luis Suarez, ale nawet on, pomimo gry pięknej i zabójczej, nie namącił w głowach kibiców Liverpoolu aż tak bardzo. Cztery lata później fani The Reds nie tęsknią już nawet za Urugwajczykiem, bo ich serca wypełnia miłość do innego wielkiego piłkarza – Mohameda Salaha, egipskiego boga słońca w kształcie futbolówki.

Wyboista droga na szczyt. Historia Faraona z Anfield

No ale czy w ogóle da się nie uwielbiać gościa, który wyprawia takie rzeczy? Praktycznie wszystko co dobre, drużyna Jurgena Kloppa zawdzięcza właśnie jemu. Oczywiście wiadomo, Momo sam w piłkę nie gra, wokół niego biega kilku innych fantastycznych zawodników, o czym zresztą pisaliśmy niedawno (TUTAJ – KLIK), aczkolwiek to nie zmienia faktu jak doskonały sezon rozgrywa Egipcjanin i jak wiele radości daje osobom wspierającym LFC.

Władca Anfield

Czy wyobrażacie sobie ten zespół potrafiący dojść do (prawdopodobnie) finału Ligi Mistrzów bez niego? 10 goli i 5 asyst w Champions League powinno wyjaśniać wszystko, zwłaszcza że defensywy rywali maltretował praktycznie na każdym etapie tychże rozgrywek.

Źródło: Transfermarkt

Reklama

źródło: Transfermarkt

To samo zresztą tyczy się Premier League – Liverpool bez skrzydłowego po prostu nie dałby rady utrzymać się na tak wysokim poziomie, nie zdołałby usadowić się na cieplutkim miejscu w top 4, gdyby nie miał w swoim składzie zabójczo skutecznego gracza. 31 goli oraz 10 ostatnich podań to jego aktualny dorobek, dzięki któremu de facto już zapisał się w historii ligi angielskiej. Wyrównał bowiem rekord strzelecki należący dotychczas do Cristiano Ronaldo (sezon 2007/08) oraz Alana Shearera (1995/96), którzy przy obecnym formacie rozgrywek nastukali dokładnie tyle samo trafień. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to Egipcjanin ma jeszcze chrapkę na inny historyczny wynik. 34 bramki w sezonie, tak jak to kiedyś uczynił Andy Cole oraz ponownie Shearer, odpowiednio w sezonach 1993/94 i 1994/95. Różnica była taka, że wówczas każda ekipa rozgrywała po 42 spotkania, czyli aż o 4 więcej niż obecnie. Menu Salaha jest teraz dość wąskie, bo zawiera tylko dwie pozycje – Chelsea oraz Brighton, a później kończymy zabawę. Gdyby jednak udało mu się dorównać Anglikom, tym bardziej podkreślałoby to, z jak wielkim piłkarzem mamy do czynienia.

A zatem to z jednej strony pozytywnie szokujące, z drugiej zaś już całkiem normalne, że skrzydłowy zgarnia kolejne nagrody miesiąca w Premier League. W tej chwili na koncie ma ich aż cztery, ostatnią wygrał z miażdżącą przewagą, bo zebrał aż 80% głosów wśród internautów. Ba, to właśnie jego gola uznano za najładniejszego wśród wszystkich strzelonych w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów. Dlaczego to podkreślamy? Powód jest prozaiczny – Egipcjanin stanął bowiem w konkury z Cristiano Ronaldo i wygrał z nim nawet pomimo tego, że Portugalczyk zdobył bramkę z Juventusem po pięknej przewrotce.

Tutaj wchodzimy już jednak na zupełnie inny poziom postrzegania naszego bohatera. Czasem wydaje się bowiem, że Mo nie ma fanów, lecz fanatyków, dla których jest bez wątpienia najlepszym zawodnikiem na świecie. No a przynajmniej najbardziej spektakularnym, dlatego niektórzy ochoczo wciskają mu już do rąk Złotą Piłkę, choć mamy dopiero początek maja. No a przed nami jest mundial, w którym przecież nie możemy spodziewać się aż tak wielkich fajerwerków po reprezentacji Egiptu.

Fani z Anfield w większości mają to gdzieś i niemal na każdym kroku manifestują swą platoniczną, aczkolwiek wielką miłość do skrzydłowego. Po każdym golu na twitterze można przeczytać posty w stylu „Salah akbar”, nawiązujące oczywiście do muzułmańskiego wyznania wiary. Viralem po internecie krąży zdjęcie The Kop, czyli trybuny, na której zasiadają fanatyczni kibice Liverpoolu, choć tym razem jest ona przerobiona na piramidę. Na cześć Salaha fani The Reds oczywiście ułożyli także piosenkę – wyznają w niej, iż w ramach uhonorowania swojego idola są w stanie nawet… przejść na islam.

Reklama

Anioł na ziemi

To wszystko jednak popierdółki w porównaniu z tym, jak Mo traktowany jest w kraju ojczystym. Patrząc z perspektywy rodaków można dostrzec w nim uosobienie cnót wszelakich, nie tylko pod względem sportowym. Wiele ulic oraz szkół już nosi jego nazwisko, na portalach społecznościowych śledzi go ponad 17 milionów osób, przy czym warto zauważyć, że żaden inny Afrykanin takim wynikiem pochwalić się nie może, a na co dzień można spotkać wiele osób dumnie paradujących w koszulkach piłkarskich z nazwiskiem gracza Liverpoolu. Co ciekawe jego rodacy do samego klubu miłością nie zapałali. – The Reds mogliby wygrywać 3:0, a wśród Egipcjan panowałby święty spokój. Gdyby zszedł z boiska od razu zmieniliby kanał. Ale kiedy Salah strzela gola, wpadają w prawdziwy szał radości – opowiadał niejaki Sherif Nasr w rozmie z Middle East Eye.

Mało tego, kiedy na początku kwietnia w Egipcie przeprowadzano wybory prezydenckie, Abd al-Fattah al-Sisi uzyskał aż 92% poparcia. Blisko milion mieszkańców kraju było jednak świadomych, iż alternatywa praktycznie nie istnieje, dlatego na kartach do głosowania wpisywali nazwisko piłkarza LFC, choć ten trzyma się z dala od polityki. Aż strach jednak pomyśleć na jaki procent poparcia mógłby liczyć, gdyby wystartował w wyborach na poważnie…

Szarzy ludzie uwielbiają jednak osoby takie jak Mo – jego życie toczyło się jakby według scenariusza z piosenki Drake’a „Started from the bottom, now we’re here” o ludziach, którzy osiągnęli wielkie sukcesy, o jakich marzyć mogą tylko wybrańcy. A jednak równolegle nie stają się bogatymi snobami, którzy zaczynają się wstydzić swojej przyszłości i udają kogoś, kim w zasadzie nie są. Skrzydłowy Liverpoolu to chodzące przeciwieństwo takiej buraczanej postawy. – Jestem bardzo szczęśliwy za każdym razem, gdy mogę wrócić w moje rodzinne strony – opowiadał piłkarz. Nie rzuca słów na wiatr, bo kiedy pojedzie się do jego rodzinnej miejscowości Nagrig, gołym okiem dostrzeże się, iż nasz bohater pamięta o korzeniach.

– Chodząc po Nagrig można łatwo ujrzeć jak wiele zrobił Salah dla tego miejsca. Powstała tu szkoła dla dziewcząt, która kosztowała blisko 450 tysięcy dolarów, a przynajmniej tak twierdzi burmistrz, Maher Shatiya. Oprócz tego Mo sfinansował budowę ośrodków NSPO (National Service Projects Organization), zwiększając tym samym bezpieczeństwo w mieście, a także umożliwiając lokalnej ludności nabycie wielu produktów użytku codziennego, do których normalnie mają ograniczony dostęp – pisali w swoim reportażu dziennikarze Arab News, gazety wydawanej w Arabii Saudyjskiej.

Ponadto gracz LFC ufundował rodakom budynek przeznaczony do działalności medycznej, przekazał sporą sumę na działalność centrum religijnego, wyposażył miejscową siłownię, opłacił budowę boiska ze sztuczną murawą przy jego dawnej szkole, pobliskiemu szpitalowi onkologicznemu dla dzieci przekazał datek, a także sfinansował przeszczep szpiku kostnego u potrzebującego dziecka. Jakby tego było mało, Salah założył także fundację wspierającą syryjskich uchodźców przebywających właśnie w okolicach Nagrig. Na co dzień pracują w niej ojciec oraz brat zawodnika.

Krótko mówiąc – anioł, a nie człowiek.

Źródło: Daily Mail Boisko w Nagrig, dwie minuty spacerkiem od byłego domu Salaha

Boisko w Nagrig, dwie minuty spacerkiem od byłego domu Salaha (źródło: Daily Mail)

Z przesiadkami do kariery

“Podróż zaczęła się niedaleko klubu El-Mokawloon, skąd bus zawiózł mnie do Kairu. Wyboista droga, mająca 100 kilometrów, dwie godziny później zawiodła mnie do Tanty. Tyle samo czasu zajęła mi jazda dwoma następnymi taksówkami i dopiero wtedy dotarłem do miejsca przeznaczenia, rodzinnego miasta Mohameda. Podróż ta była długa oraz bardzo wyczerpująca, a przecież przebyłem ją tylko raz. Nie to co Salah, który w ten sposób kursował codziennie, aby móc rozwijać się piłkarsko, a jednocześnie pozostawać blisko rodziny” – pisał reportażysta Arab News.

– Kiedy miałem 14 lat dołączyłem do Arab Contractors (El-Mokawloon). To był dla mnie bardzo trudny czas. Musiałem wychodzić ze szkoły bardzo wcześnie. Władze klubu wystosowały oficjalne pismo do mojej placówki, aby umożliwić mi treningi „Mo może wcześnie opuszczać szkołę, aby dzięki temu zdążyć na trening o 14:00”. Mój dzień wyglądał więc tak, że o 7 rano byłem w szkole, o 9 z niej wychodziłem. O 14 stawiałem się w klubie, zajęcia zaczynały się półtorej lub dwie godziny później. Kończyliśmy o 18, do domu wracałem po 22. Jadłem kolację, szedłem spać i następnego dnia scenariusz się powtarzał – opowiadał zawodnik The Reds w wywiadzie dla oficjalnej strony Liverpoolu.

– Kim zostałbym, gdyby nie wyszło mi w piłce? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Zawsze byłem tak bardzo skoncentrowany na futbolu, że nawet się nad tym nie zastanawiałem – przyznawał z rozbrajającą wręcz szczerością. Jego trener z kairskiego klubu El-Mokawloon podkreślał jednak, iż styl życia Mohameda z czasów młodzieńczych wręcz go wyniszczał. – Bywał wyczerpany fizycznie i psychicznie – podkreślał Said el-Shishini.

Źródło: KingFut.com

Źródło: KingFut.com

Co ciekawe, Egipcjanin nie od zawsze występował jako skrzydłowy. Na początku bowiem w drużynie Arab Contractors występował jako lewy obrońca, choć cały czas miał ogromny ciąg na bramkę. Był jednak trzecim bocznym defensorem w drużynie, a to wręcz kłopot bogactwa. Do tego często zdarzało się tak, iż po rajdach skrzydłem dochodził do sytuacji strzeleckiej, ale interwałowe biegi tak bardzo wykańczały go, że nie mógł potem pokazać skuteczności pod bramką. Wtedy właśnie el-Shishini przestawił Mo na prawe skrzydło. Od tamtego momentu do końca sezonu zdobył trzydzieści pięć bramek. Można więc powiedzieć, iż w pewnym sensie to szkoleniowiec z El-Mokawloon stworzył Salaha takiego jakiego znamy teraz. No a przynajmniej położył fundamenty pod jego dalszy rozwój w roli skrzydłowego.

Duże szczęście w wielkim nieszczęściu

Progres postępował harmonijnie, chociaż trzeba to sobie otwarcie powiedzieć – przez to, iż nasz bohater pochodzi z Egiptu, miał znacznie bardziej utrudnioną drogę do wielkiego futbolu, niż gdyby na przykład był z Francuzem czy Hiszpanem. Z drugiej strony w tym momencie pojawia się refleksja – może to właśnie najlepsze, co mogło go spotkać? Dzięki temu, że w karierze stawiał krok po kroku nie odbiła mu sodówka, nie został zmanierowany przez zachwyty mediów kiedy miał -naście lat.

Skoro już musiał wybierać pomiędzy szkołą a futbolem i zdecydował się na drugą z opcji, podporządkował mu praktycznie każdą chwilę swojego życia. To niezwykle świadoma postawa jak na młodzieńca, ponieważ wymaga wielu wyrzeczeń. Za czasów gry w El-Mokawloon ojciec pilnował jego terminarza, choć de facto z Mohamedem nigdy nie było problemów. – Żadnych imprez a nawet nocnych seansów telewizyjnych. Zmawiał modlitwę, kładł się wcześnie spać i następnego dnia był gotów do działania. Nie ja go ukształtowałem, ale wiem, że słuchał moich rad. Słuchał każdego, kto chciał mu pomóc – chwalił Salaha Hamdi Noah, trener, który prowadził go w Arab Contractors.

Z kolei Bob Bradley podkreślał: – Jeśli na jednych zajęciach zwróciłeś mu uwagę na jakiś element, aby go przećwiczył, następnego dnia wykonywał go już bez większych problemów, jakby automatycznie. Amerykański szkoleniowiec również odegrał ważną rolę w życiu skrzydłowego. W latach 2011-13 pracował bowiem jako selekcjoner reprezentacji Faraonów i to właśnie on pozwolił zadebiutować mu w seniorskiej drużynie i regularnie powoływał na kolejne spotkania.

W międzyczasie Egipt dotknęła wielka tragedia. Podczas meczu w Port Saidzie pomiędzy drużynami Al-Masry i Al-Ahly doszło do zamieszek, w wyniku których śmierć poniosły aż 74 osoby, zaś blisko 1000 zostało rannych. W efekcie tamtejsza federacja piłkarska zawiesiła wszelakie rozgrywki do odwołania, a wkrótce do dymisji podał się cały zarząd związku. – Musieliśmy jakoś utrzymać drużynę, choć w tamtym czasie byliśmy trochę jak cyrk objazdowy. Organizowaliśmy mecze towarzyskie za pomocą pośredników w Dubaju, Abu Zabi, w Sudanie… Taki obrót spraw pozwolił nam jednak powoływać młodzieżowców, a dzięki temu mogliśmy się im dokładnie przyjrzeć i wyłowić perełki. Salah zaimponował nam od pierwszego dnia, był niczym wulkan energii. Bardzo szybki, bardzo bystry, jeszcze nieukształtowany, ale głodny piłkarskiej wiedzy – mówił Bradley w gazecie Sports Illustrated.

Świadomie lub nie, kilka lat po tragicznych wydarzeniach z Port Saidu Mo postanowił uczcić pamięć wszystkich tych, którzy przed laty stracili życie na stadionie. Kiedy bowiem trafił na wypożyczenie do Fiorentiny, zdecydował się grać z numerem 74 na koszulce, co miało stanowić hołd dla zmarłych w zamieszkach kibiców.

Szwajcarskie katusze

W 2011 roku Egipcjanie przygotowywali się do udziału w Igrzyskach Olimpijskich, dla Faraonów pierwszych od 1992 roku. Skoro normalne rozgrywki zostały wcześniej odwołane, wiosną rozegrali sparing z FC Basel, które już wówczas pilnie obserwowało skrzydłowego. Szwajcarzy pilnie szukali zastępstwa dla Xherdana Shaqiriego, ponieważ niebawem miał on trafić do Bayernu Monachium. – Nie kojarzyliśmy zbyt wielu dobrych piłkarzy z jego państwa. Można więc powiedzieć, iż pozyskanie go wiązało się z pełnym ryzykiem – mówił Georg Heitz, dyrektor sportowy 20-krotnych mistrzów kraju. – W tamtym spotkaniu nawet nie wyszedł na boisko w pierwszym składzie. Pojawił się dopiero w drugiej połowie i zaprezentował się znakomicie. Zdobył dwie bramki, zaimponował mi – zachwycał się w Sky Sports Bernhard Heusler, prezes klubu.

Mo rozwiał jednak większość wątpliwości co do niego na wcześniej wspomnianych IO. Strzelał wtedy gole w każdym meczu fazy grupowej, dzięki czemu Faraonowie wyszli z grupy i polegli dopiero w ćwierćfinale. Ale jak na nich to i tak był dobry wynik – pokonali wtedy Białoruś oraz Nową Zelandię i nawet Brazylię mocno nastraszyli, przegrywając z Canarinhos tylko 2:3. A warto zaznaczyć, iż w tamtym zespole występowali Thiago Silva, Marcelo, Hulk, Neymar, Danilo, Alex Sandro, Ganso, Oscar oraz Alexandre Pato.

Co ciekawe jeszcze przed tym jak zgłosił się po niego klub z Bazylei, Salah był polecany do Legii Warszawa. Wówczas kompletnie anonimowy, dlatego historia ta przeszła bez większego echa. Jak pisał Tomasz Ćwiąkała, Rafał Żukowski miał zawzięcie przekonywać działaczy stołecznego klubu, aby przynajmniej pojechali obejrzeć Egipcjanina w akcji, ale oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Może to i dobrze? Coś nam mówi, iż kopiąc piłkę na boiskach Ekstraklasy skrzydłowy mógłby raczej wyhamować swoją karierę, zamiast nadać jej tempa. Po obecnego gracza The Reds pofatygowali się natomiast przedstawiciele Bazylei i za 2,5 miliona euro dopięli transfer.

– Wiedziałem, że w Szwajcarii będzie mi ekstremalnie trudno i nie myliłem się. Wychowywałem się w Egipcie, wszystko tam znałem. W Szwajcarii wszystko było nowe, a ja nie znałem języków obcych. Nie mówiłem ani po angielsku, ani tym bardziej po niemiecku. Nie miałem więc pojęcia gdzie i jak kupić sobie jedzenie czy inne produkty. Mieszkałem sam. Kiedy wracałem z treningu zostawało mi jakieś 15 godzin do następnego treningu. 10 przeznaczałem na sen, a przez resztę dnia spacerowałem. W telewizji żadnych egipskich kanałów, nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, iż muszę zaadaptować się w nowym środowisku, aby odnieśc sukces. Powiedziałem sobie, że albo się ogarnę i pokonam przeszkody, albo będzie ze mną tylko gorzej. Zacząłem więc uczyć się angielskiego, żeby móc jakkolwiek porozumieć się z drużyną. Występując w Premier League cały czas rozwijałem język. We Włoszech natomiast nauczyłem się włoskiego i teraz mogę mówić w nim płynnie – wspominał obecny gracz Liverpoolu w rozmowie opublikowanej na stronie klubu. Tylko Jona Flanagana kompletnie nie był w stanie zrozumieć, ze względu na jego specyficzny scouserski akcent.

– Jestem w 100% pewien, że gdyby nie FC Basel nie byłbym takim samym piłkarzem jak jestem teraz. To naprawdę świetne miejsce dla każdego gracza z Afryki, który stawia pierwsze kroki w swojej europejskiej przygodzie z futbolem. Byłem zatem świadom, iż nie mogę wybrać drogi powrotnej do Egiptu, jeśli chcę stać się wielkim zawodnikiem – dodawał.

Co za czasów występów w Bazylei najbardziej irytowało w grze Salaha to to, że na potęgę marnował kolejne dogodne sytuacje bramkowe. – Gdyby częściej trafiał do siatki, przy jego wycenie pojawiłoby się dodatkowe zero – mówił Heusler. – Chcę się rozwijać. Być może za pięć lat będę w stanie skutecznie wykańczać więcej akcji i zdobywać mnóstwo bramek – odpowiadał Mohamed. Czyżby oprócz niezwykłego talentu piłkarskiego miał także dar jasnowidzenia?

Argentyński Salah

Do siatki trafiał jednak w Champions League w dwóch meczach przeciwko Chelsea i to właśnie dzięki temu Jose Mourinho postanowił wyłożyć za niego 16,5 miliona euro. Patrząc z perspektywy czasu – niezłe grosze, prawda? Ciekawe, ile kosztowałby w dzisiejszych realiach.

– Co może wnieść Salah od naszego zespołu? Cóż, przynajmniej nie będzie strzelał nam goli! – żartował portugalski szkoleniowiec. Ironia losu sprawiła, że faktycznie akurat ten aspekt stał się jego największym atutem Mo podczas pobytu w Chelsea. Celowo używamy tego słowa, ponieważ grał w niej równie często co spożywał posiłki w ramadan, czyli praktycznie wcale. – The Blues przyszli po niego za wcześnie, rzeczy działy się tam dla niego za szybko, zmieniało się zbyt wiele – diagnozował Murat Yakin, który trenował skrzydłowego w FC Basel.

W tym samym czasie na drodze Salaha pojawił się jeszcze jeden problem, a mianowicie konieczność wypełnienia służby wojskowej, obowiązkowej dla każdego egipskiego mężczyzny. Odstępstwo od tego można uzyskać jedynie kontynuując naukę, tym samym będąc wpisanym do specjalnego rejestru edukacyjnego. Obejść ten kłopot pomógł mu jednak Ahmed Hassan, dyrektor drużyny narodowej Egiptu, który z opóźnieniem umieścił go na liście i tym samym pomógł uniknąć wydawałoby się koniecznego skoszarowania.

Źródło: Sportskeeda

Źródło: Sportskeeda

Jakiś czas później Salah zrobił więc krok w tył, zakotwiczył we Florencji i stamtąd znów rozpoczął wspinaczkę ku szczytom kariery. Wiosną stał się kluczowym graczem Violi i wydatnie pomógł jej awansować do Ligi Europy, strzelając 6 goli, a do tego dodając 3 asysty, często ważne na tyle, że miały bezpośrednie przełożenie na zdobycze punktowe zespołu. Tym samym zaskarbił sobie ogromny szacunek wśród kibiców, a jeden z nich, właściciel restauracji, nazwał na jego cześć… pizzę. Włoska prasa ochrzciła go natomiast egipskim Messim. I coś w tym rzeczywiście jest, bo przede wszystkim stylem poruszania się skrzydłowy przypomina zawodnika Barcelony, chociaż raczej z wcześniejszych lat, gdy bardziej był egzekutorem niż kreatorem. Rodacy skrzydłowego z kolei pewnie najchętniej odwróciliby przezwisko ich idola – to nie on powinien być egipskim Messim, lecz Leo argentyńskim Salahem.

Jeszcze lepiej Mo spisywał się przez kolejne dwa lata w Romie, a Luciano Spaletti regularnie zachwycał się swoim podopiecznym. – Żeby go dogonić obrońcy musieliby jeździć po boisku skuterami – mówił pół żartem, pół serio.

Resztę klubowej historii Mohameda znamy doskonale, choć, co ciekawe, jego przyjście na Anfield wcale nie było tak oczywiste jak mogło się wydawać. Prasa donosiła bowiem, iż początkowo Jurgen Klopp wcale nie był przekonany co do zakupu Egipcjanina, zwłaszcza że trzeba było wyłożyć za niego ponad 40 milionów euro. Niemiec wolał sprowadzić do Liverpoolu swojego rodaka Juliana Brandta z Bayeru Leverkusen, ale klubowi działacze nie dawali mu spokoju. – Wiercili mi dziurę w brzuchu, podpowiadając: „No dalej, weź Salaha, on rozwiąże nasze problemy!” – wspominał Klopp. Monchi, nowy dyrektor sportowy Romy, wyznał zresztą w radiu Onda Cero, iż tak naprawdę skasował za skrzydłowego więcej niż podawane przez media 42 bańki. – Oczywiście, że nie chcieliśmy go sprzedawać, jednak nie mieliśmy wyboru. On sam również chciał odejść. Jedyne co mogliśmy zrobić, to tylko podbijać cenę – opowiadał Hiszpan. A prawda jest też taka, że spieniężenie Mohameda było koniecznie, ponieważ w innym wypadku Rzymianie nie spełniliby warunków Finansowego Fair Play.

Moda na Mo

Na boisku wejście do The Reds Salah miał świetne, żeby nie powiedzieć wybitne. Do szatni – nieco gorsze, choć oczywiście nie tak traumatyczne jak przy okazji przeprowadzki do Szwajcarii. Tym razem chodziło o inicjację – w jej ramach nasz bohater musiał przed swoimi zaśpiewać a capella jakąś piosenkę, a że wybrał hymn Egiptu, który wykonał po arabsku, to nikt niczego nie zrozumiał. Jego nowi kumple siedzieli skonsternowani, a on sam czuł, że się wygłupił.

Ale to były tylko złe miłego początki. Teraz odnosi się wrażenie, że Mo jest odpowiednikiem piłkarskiego Midasa, wszak przeżywa złoty okres zarówno na boisku jak i poza nim. Uwielbienie wobec niego wydaje się nie mieć końca, czego wciąż dowodzą kibice. Po internecie krąży zdjęcie gościa który… A zresztą, sami zobaczcie!

Źródło: Liverpool Echo

Źródło: Liverpool Echo

Biznesmeni z kolei wykorzystują koniunkturę. Londyński prawnik, pod wpływem entuzjazmu związanego z zainteresowaniem Salahem, założył kanał Oil Field Index z myślą o arabskich fanach, zaś egipska filia sieci komórkowej Vodafone daje wszystkim klientom 11 darmowych minut rozmów za każdego strzelonego przez skrzydłowego gola. Według danych The Mirror z usług tejże firmy korzysta 45 milionów użytkowników, co w przeliczeniu oznacza, iż każde trafienie naszego bohatera do siatki kosztuje Vodafone ponad 100 milionów funtów.

Euforia fanów to jedno, druga sprawa to to, jakim człowiekiem tak naprawdę jest Mo. Ci, którzy znają go prywatnie, przede wszystkim podkreślają skromność zawodnika LFC oraz jego naturalną chęć do okazywania wsparcia we wszelakiej postaci. Robi to na boisku – gdy Watfordowi zapakował 4 gole w jednym meczu, poszedł szczerze przepraszać Karnezisa, bramkarza rywali – ale i poza nim. Ostatnio wziął na przykład udział w społecznej kampanii antynarkotykowej. Filmik z nim stał się hitem, najwięcej odbiorców stanowią ludzie w wieku od 18 do 35 lat, a po jego emisji czterokrotnie wzrosła liczba zgłoszeń uzależnionych osób proszących o pomoc.

Radość, nadzieja i spokój

Jedyne co kładzie się cieniem na relacjach Salaha z jego ojczyzną, to afera dosłownie sprzed paru dni, na skutek której media zaczęły domniemywać, że piłkarz The Reds może nawet zbojkotować mistrzostwa świata!

“Wszystko przez – jak twierdzi główny zainteresowany – bezprawne wykorzystanie wizerunku, które naraziło go na pokaźne straty. Podobizna Salaha została bowiem przedstawiona na samolocie linii EgyptAir, którym ma podróżować reprezentacja Egiptu. To jednak tylko część problemu, bo maszynę dostarczyła firma telekomunikacyjna WE. Czyli główny konkurent Vodafone, z którym gwiazdor Liverpoolu związany jest umową sponsorską” – pisaliśmy na Weszło. Sprawa jest o tyle poważna, że w egipskim związku nikt nie chce odebrać telefonu od piłkarza oraz jego przedstawicieli, a w sprawę został włączony nawet tamtejszy minister sportu. Ten wyraża się o „konflikcie” raczej w optymistycznym tonie, aczkolwiek trudno w tej chwili ocenić jakie będą ostateczne konsekwencje niesubordynacji egipskiej federacji.

Utracenie go byłoby dla reprezentacji Egiptu zgubne zarówno pod względem wizerunkowym, jak i piłkarskim. To oczywista oczywistość, ale jego po prostu nie da się w żaden sposób zastąpić. Podobnie u nas rzecz ma się z Robertem Lewandowskim, więc łatwo możecie wyobrazić sobie skalę ewentualnego kryzysu drużyny Faraonów.

“Radość 2017 i nadzieja na 2018 rok” tak przecież określano Mohameda w gazecie Al-Watan, gdzie poświęcono mu 9 z 16 stron sportowego wydania. Ale żeby naprawdę poczuć ile naprawdę dał jej swoim rodakom, trzeba wspomnieć o tym w jaki sposób Egipt zakwalifikował się na mundial. Albo lepiej – obejrzyjcie to. Mała podpowiedź: zwróćcie uwagę na minutę na zegarze!

Co za euforia! Wybaczcie, tego się po prostu nie da opisać słowami. Kibice zwariowali, wbiegli na murawę i zaczęli gorliwie przytulać piłkarzy, dzieci obległy Salaha, a za chwilę był on noszony na rękach przez rozentuzjazmowany tłum. Egipski komentator relacjonujący ten mecz wydzierał się tak głośno, że aż stracił głos.

Radość z tamtego wydarzenia nie mogła się równać nawet z wywalczeniem przez Egipt drugiego miejsca w Pucharze Narodów Afryki, gdzie w finale Faraonowie przegrali 1:2 z Kamerunem. No i zgadnijcie, kto był kluczowym graczem tego zespołu podczas turnieju? Mo Salah, a jakże! Prawie każdy jego gol oraz asysta dawały reprezentacji korzystny wynik.

Źródło: Transfermarkt

Źródło: Transfermarkt

Nic dziwnego, iż na początku stycznia odebrał nagrodę dla najlepszego afrykańskiego piłkarza 2017 roku.

Zwykły bohater 

To wręcz niesamowite, że można osiągnąć w futbolu tak wiele, zarabiać tak dużo, być kochanym przez tak ogromne tłumy, a jednak pozostać normalnym facetem, dla którego w życiu najbardziej liczy się:

a) Altruizm. Mo wykazał się nim nawet w chwili tak ekstremalnej jak obrabowanie domu jego rodziny. Złodziej został bowiem złapany, jego ojciec już miał wytaczać proces przeciwko niemu, ale wtedy do akcji wkroczył piłkarz. Co zrobił? Przekonał ojca, by dał sobie spokój ze szlajaniem się po sądach, a samemu przekazał przestępcy trochę pieniędzy oraz pomógł w znalezieniu pracy, aby ten nie musiał już więcej łamać prawa.

b) Spokój. Salaha nie spotkasz razem z Bobbym Firmino na imprezie. Nie masz co oczekiwać od niego żadnego skandalu obyczajowego. Raczej szkoda marnować czas na szukanie jakichkolwiek kontrowersyjnych wypowiedzi z jego strony, skoro udzielany przez niego wywiad potrafi zamknąć się w 109 słowach. Skrzydłowy to domator w najdokładniejszym tego słowa znaczeniu, bo gdy pytany jest o życie codzienne, często wspomina, że uwielbia czytać książki, chodzić na spacery oraz spędzać czas z rodziną. Gracza Liverpoolu cechuje też religijność, dlatego nawet swej córce dał specjalne imię – Mecca, które miało nawiązywać do świętego dla muzułmanów miejsca, Mekki. Później jednak nieco je zmodyfikował (na Makka) ponieważ w oryginale zbytnio kojarzyło się z „Mecca Casino”, a przecież w islamie uczestniczenie w grach hazardowych to rzecz surowo karana.

Jak zatem widać, Egipcjanin życiowo ma praktycznie wszystko, o czym może marzyć dorosły i dojrzały człowiek. Sportowo również osiągnął wiele. Jeśli przyjęlibyśmy, że metaforą kariery Mohameda jest piramida, to piłkarz Liverpoolu znajduje się już prawie na jej szczycie. Aby wejść na sam wierzchołek musi poprowadzić The Reds do zwycięstwa w Lidze Mistrzów oraz wygrać jakieś krajowe mistrzostwo. Czy to będzie trofeum angielskie, czy też hiszpańskie – wszak już teraz łączy się go z Realem Madryt – to nieważne. I bez tego można napisać z pełnym przekonaniem: Salah należy do ścisłej czołówki zawodników klasy światowej. Nikt nigdy nie odbierze mu zasług oraz dobrego imienia, na które pracował latami. Jego droga na szczyt była usiana przeszkodami oraz wybojami, zupełnie jak ta pomiędzy Nagrig a El-Mokawloon, ale zapytany o przeszłość na pewno odpowiedziałby, iż niczego nie żałuje. I chyba byłaby to najlepsza definicja szczęścia. Jego szczęścia.

Mariusz Bielski

Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Anglia

Anglia

Guardiola ze stanowczą deklaracją: Zostanę tutaj, nawet jeśli nas zdegradują

Arek Dobruchowski
7
Guardiola ze stanowczą deklaracją: Zostanę tutaj, nawet jeśli nas zdegradują
Anglia

Nowy trener Manchesteru United: Wierzę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu

Arek Dobruchowski
0
Nowy trener Manchesteru United: Wierzę, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu
Anglia

Świetna wiadomość dla fanów Manchesteru City. Guardiola przedłużył swój kontrakt!

Bartosz Lodko
0
Świetna wiadomość dla fanów Manchesteru City. Guardiola przedłużył swój kontrakt!

Komentarze

4 komentarze

Loading...