Reklama

Słaby piłkarz siada na ławie. Dlaczego to samo nie tyczy się arbitrów?

redakcja

Autor:redakcja

01 maja 2018, 18:27 • 6 min czytania 79 komentarzy

W piłce nożnej normą jest, że – jeśli nie jest się w formie i popełnia błędy – prędzej czy później siada się na ławce rezerwowych. Jako że naprawdę ciężko utrzymywać się w wysokiej dyspozycji przez cały sezon, i jako że piłkarze zazwyczaj chcieliby występować w każdym meczu, ciężar podjęcia tej decyzji przesuwa się na trenera, który po prostu nie wystawia zawodnika i daje mu odpocząć. A wszystko dla wspólnego dobra – by w kolejnych meczach zawodnik mógł dać z siebie więcej i w większym stopniu pomagać drużynie.

Słaby piłkarz siada na ławie. Dlaczego to samo nie tyczy się arbitrów?

Jest to zasada stara jak świat oraz jest dosyć uniwersalna. A to dlatego, że pasuje również do arbitrów. Oni też są tylko ludźmi, bywają w różnej dyspozycji i też chcą sędziować jak najwięcej, nie tylko dlatego, że za każdy mecz dostają dodatkowe pieniądze. Bardziej wynika to z ich ambicji. W naszych warunkach trenerem-selekcjonerem arbitrów jest przewodniczący Kolegium Sędziów przy PZPN, Zbigniew Przesmycki, który przygotowuje obsady i nominuje arbitrów do poszczególnych spotkań. To właśnie on ma możliwość i obowiązek, by monitorować formę swoich podopiecznych, dawkować im odpowiednie obciążenia oraz zarządzać nimi w taki sposób – również poprzez ordynowanie przymusowego odpoczynku – by byli w jak najlepszej formie. Tymczasem…

Tymczasem u Przesmyckiego sędziowie prowadzą mecze jak leci, a nawet najpoważniejsze błędy nie skutkują posadzeniem ich na ławce – czy to żeby arbitra zdyscyplinować, czy żeby zwyczajnie dać mu odpocząć. Spójrzmy na sędziowanie w spotkaniach z ostatnich tygodni, które miały bezpośredni wpływ na walkę o mistrzostwo.

27. kolejka: Lech-Jagiellonia 5:1

Kluczowe spotkanie dla kolejności w tabeli po sezonie zasadniczym i dla terminarza w grupie mistrzowskiej. Przy stanie 2:1 dla gospodarzy następują dwie sytuacje. Najpierw sędziowie nie gwiżdżą oczywistego karnego dla Jagiellonii po faulu Vujadinovicia na Novikovasie:

Reklama

Następnie niesłusznie dyktują rzut karny po ręce Gutiego we własnym polu karnym – ten błąd w późniejszym czasie udaje nam się potwierdzić u samego Zbigniewa Przesmyckiego:

W efekcie wynik meczu, który skończył się bardzo wysokim zwycięstwem Lecha, został w jakiś sposób wypaczony. Jagiellonii odebrano możliwość strzelenia wyrównującego gola, a następnie podarowano Lechowi na tacy bezpieczne prowadzenie. Rozważania, jak skończyłby się ten mecz, gdyby nie pomyłki sędziów, to oczywiście “gdybologia”, ale dwa poważne błędy sędziów są tu niezaprzeczalnym faktem. Oba szły na konto zarówno Tomasza Musiała, który prowadził spotkanie, jak i Pawła Raczkowskiego, który przyklepał je na wozie VAR-u. Co więcej, dla Raczkowskiego była to już feralna seria, bo 4 dni wcześniej jako sędzia bramkowy nie zauważył oczywistego rzutu karnego w meczu Tottenhamu z Juventusem. Efekt? Obaj sędziowie zostali wyznaczeni przez Przesmyckiego do prowadzenia czterech spotkań w sześciu najbliższych kolejkach ligowych.

32. kolejka: Zagłębie-Lech 0:1, Wisła K.-Legia 0:1

W rozgrywanym w Lubinie spotkaniu Daniel Stefański przymyka oko na brutalny faul Roberta Gumnego, za który należała się druga żółta kartka. Zgodnie z protokołem VAR nie mógł tu interweniować, a decyzja arbitra miała ogromny wpływ na dalszy przebieg meczu – Gumny dośrodkowywał później przy jedynym w tym meczu, zwycięskim trafieniu Gykjaera.

Reklama

Natomiast w Krakowie Mariusz Złotek pokazał Jarosławowi Niezgodzie drugą żółtą kartkę za rzekomą symulkę po tym, jak ten był faulowany przez Marcina Wasilewskiego. Tu również VAR nie mógł interweniować (chociaż niektórzy twierdzą, że możliwe było kreatywne wyjście z sytuacji, np. poprzez analizę potencjalnego rzutu karnego lub bezpośredniej czerwieni). Szczęśliwie ten błąd nie wypaczył jednak wyniku spotkania, bo Legia dowiozła zwycięstwo.

Efekt obu błędów? Stefański i Złotek prowadzili mecze w następnej kolejce ligowej.

33. kolejka: Lech-Górnik 2:4

Emirowi Dilaverowi ewidentnie odcięło prąd – wykonał atak na Urynowicza w stylu wczesnego Hulka Hogana. Sędziowie VAR zgodnie z protokołem dali sygnał Bartoszowi Frankowskiemu, żeby obejrzał to sobie pod kątem czerwonej kartki. Problem w tym, że nie tylko Dilaverowi w tej sytuacji odcięło prąd… Tutak z miejsca należało odesłać Dilavera do szatni. Mimo że Lech w końcówce dzielnie odrabiał straty, nie starczyło już czasu, by błąd Frankowskiego wypaczył wynik spotkania.

Efekt? Frankowski miał prowadzić finał Pucharu Polski, ale został z niego zdjęty dopiero po interwencji Zbigniewa Bońka.

* * *

Ktoś powie, że nie wygląda to profesjonalnie, kiedy prezes PZPN podejmuje decyzję – bo tak należałoby zinterpretować jego publiczne wystąpienie o zmianę arbitra w finale PP – wyręczając niejako odpowiedzialnego za temat szefa Kolegium Sędziów. No ale skoro Zbigniew Przesmycki pozostaje zupełnie bierny na tak ewidentne błędy, to odgórna interwencja zwyczajnie była potrzebna. Nie od dziś mówi się, że przewodniczący KS uporczywie i często wbrew oczywistym faktom próbuje bronić swoich arbitrów i być może wystawianie ich w kolejnych meczach tuż po popełnieniu rażących błędów było zgodne z wyznawaną przez niego filozofią. Ale z boku wygląda to fatalnie – tak jakby sędziowie byli zupełnie bezkarni, a ich czasem wręcz kompromitujące błędy nie niosły ze sobą żadnych konsekwencji.

Co więcej, na kompletną amatorkę wygląda nam wyznaczenie na mecz ligowy sędziego, który za cztery dni ma prowadzić spotkanie tej rangi, co finał Pucharu Polski. Przecież zawsze może popełnić błąd, o którym będzie się głośno dyskutować i tak właśnie się stało w przypadku Bartosza Frankowskiego. Zmiana obsady w ostatniej chwili to z pewnością mało komfortowa sytuacja zarówno dla samego Frankowskiego, jak i dla z marszu zastępującego go Lasyka, dla pominiętego w tym wszystkim Przesmyckiego, a nawet dla Bońka, który dotychczas również bagatelizował problemy sędziowskie, by po chwili samemu podlać ten pożar benzyną.

Skąd bierze się polityka pobłażania sędziom i przymykania oczu na ich błędy? Kiedyś Przesmycki potrafił odsunąć Pawła Gila po pamiętnym meczu Legia-Jagiellonia z 2015 roku, potrafił też publicznie zrugać Tomasza Musiała z powodu nadwagi i w ostatniej chwili zabrać mu prestiżowy mecz towarzyski Lechia-Barcelona. Dziś jednak zupełnie pobłaża arbitrom i trudno łączyć to wyłącznie z problemami kadrowymi wynikającymi z wprowadzenia VAR-u. Sam Przesmycki w niedawnym wywiadzie dla Weszło tłumaczył, że ma już 14 sędziów mogących prowadzić mecze z VAR-em ze środka oraz 9 z wozu. Nawet w obliczu kontuzji Szymona Marciniaka z pewnością dałoby się lepiej zarządzać tym kryzysem, nawet jeśli jeden czy drugi przymusowy odpoczynek miałby być zrobiony jedynie pod publiczkę.

Prawdziwym problem wydaje się jednak inny i dotyczy zmienników, którzy są po prostu słabi. Pierwszoligowcy sędziują naprawdę przeciętnie, co więcej, często kompletnie nie potrafią zarządzać zawodami. Starzy ligowi wyjadacze są “zakumplowani” z sędziami zawodowymi, vide słynne już “mordo, mordeczko” w wykonaniu sędziego Kwiatkowskiego. Kiedy przyjeżdża do nich jakiś świeżak, zwyczajnie go niszczą. Przykładowi Bednarek czy Aluszyk swego czasu zostali zjedzeni przez piłkarzy, podobnie zresztą jak Dobrynin, który raczej nie udźwignął konfrontacji ze Sławomirem Peszko, puszczając mimo uszu jego pyskówkę.

Brakuje młodych, zdolnych arbitrów, którzy mogliby wejść do ekstraklasy i trzymać poziom. Największe nadzieje pokłada się w Wojciechu Myciu, który jednak wciąż popełnia błędy na zapleczu i wszystkie znaki wskazują, że jeszcze jest dla niego zbyt wcześnie. Z naszymi sędziami jest więc trochę jak z piłkarzami, gdzie Lewandowski, Glik i kilku innych nieco przykrywa prawdziwy stan posiadania naszej piłki. Sędziujący w Europie Marciniak, Raczkowski czy Stefański zaciemniają z kolei obraz wśród polskich sędziów, gdzie ewidentnie brakuje następców, a nawet wśród samych zawodowców często brakuje jakości. Stąd pojawiają się takie kwiatki jak ostatnio, a niektóre spotkania są wypaczane nawet pomimo VAR-u.

Wychodzi więc na to, że przymusowy odpoczynek niektórych ekstraklasowych sędziów być może byłby dobry dla nich samych, ale już dla naszej ligi niekoniecznie. Wciąż bowiem zachodzi wysokie prawdopodobieństwo, że wchodzący za nich sędziowie mogliby być jeszcze słabsi…

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

79 komentarzy

Loading...