Reklama

Coutinho who? Triumf pracy kolektywnej nad indywidualnościami

redakcja

Autor:redakcja

24 kwietnia 2018, 11:30 • 8 min czytania 4 komentarze

Gdy Jurgen Klopp ostatecznie zaakceptował sprzedaż Coutinho do Barcelony, Liverpoolowi zaczęto zarzucać, iż świadomie osłabia się w połowie sezonu, co miało świadczyć między innymi o braku ambicji tego klubu. Fani obawiali się o to, jak ich zespół będzie radził sobie bez najbardziej kreatywnego zawodnika, chociaż paniką raczej byśmy tego nie nazwali. To naturalne, że kiedy z drużyny odchodzi kluczowy piłkarz, martwisz się czy bez niego nadal będziesz w stanie rywalizować na tak samo wysokim poziomie.

Coutinho who? Triumf pracy kolektywnej nad indywidualnościami

Od tamtego momentu minęły jednak trzy miesiące, a optyka na całą sprawę zmieniła się diametralnie. Oczywiście kibice nadal pamiętają o Brazylijczyku, wspominają jego dryblingi czy też stanowiące markę samą w sobie strzały z dystansu. Różnica jest taka, że już za nim nie tęsknią. Liverpool wszak zadomowił się w ligowym top4, dotarł do półfinału Ligi Mistrzów, gdzie zmierzy się z Romą, czyli szanse na finał ma duże i praktycznie nie stracił nic na jakości. To nadal jest ekipa wyjątkowo bramkostrzelna, charakteryzująca się wysoką intensywnością gry. Nagle okazało się więc, iż z heavymetalowego zespołu odszedł nie jego kluczowy muzyk, lecz ktoś, kogo brak zatuszowano tak łatwo, jakby co najwyżej grał na trójkącie.

De facto jeszcze zanim Coutinho opuścił Anfield, otrzymaliśmy sporo przesłanek co do tego, iż drużyna Jurgena Kloppa wcale nie jest uzależniona od wyczynów pomocnika tak bardzo, jakby mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. Zerknijmy zatem na wyniki wszystkich meczów The Reds z bieżącego sezonu, w których niemiecki szkoleniowiec nie mógł skorzystać z byłego piłkarza Interu.

3:3 z Watfordem (PL)
1:0 z Crystal Palace (PL)
4:0 z Arsenalem (PL)
0:5 z Manchesterem City (PL)
3:0 z Huddersfield (PL)
4:1 z West Hamem (PL)
3:0 ze Stoke (PL)
2:1 z Burnley (PL)
2:1 z Evertonem (FA Cup)
2:1 i 4:2 z Hoffenheim (el. do Ligi Mistrzów)
3:0 z Mariborem (Liga Mistrzów)

10 zwycięstw, jeden remis i jedna porażka. Musicie przyznać, że nie jest to wynik mogący sprawić, by z nerwów poobgryzał paznokcie aż do łokci. No a już na pewno nie możemy mówić w takim tonie o Kloppie, ponieważ ten zwyczajnie potrafił szybko zaadaptować drużynę do nowej sytuacji. W prowadzonej przez niego ekipie nie uświadczyliśmy zjawiska pojawiającego się tak często w wielu innych drużynach, gdy tracą ważnego zawodnika. Wtedy mówi się o konieczności rozłożenia odpowiedzialności za jego zadania na pozostałych piłkarzy, ale ta często kompletnie się rozmywa. Przypadek The Reds jest zupełnie inny, co szybko dostrzegł sam niemiecki trener.

Reklama

– To było jasne, że bez niego będziemy musieli nieco zmienić naszą grę, inaczej rozłożyć pewne akcenty, rozłożyć zadania. Nigdy nie wiadomo czy to właściwie zadziała, ale już po kilku tygodniach odnoszę wrażenie, jakby od transferu Coutinho minęło parę miesięcy. Cieszę się, ponieważ moi zawodnicy zareagowali bardzo dobrze, radzą sobie bez Phila. Jestem zadowolony z dotychczasowej rezultatów naszej pracy, choć interesuje mnie tylko to, czy jutro również zostanie wykonana w ten sam sposób – mówił szkoleniowiec.

Co więc najbardziej zmieniło się w ekipie The Reds, odkąd ci pożegnali się z Brazylijczykiem? – Nie możesz powiedzieć, iż bez niego są lepsi, bo nie wiesz jak daleko zaszliby, gdyby ten został. Co można określić jednoznacznie to to, że po prostu nauczyli się efektywnie grać bez niego – stwierdził Stephen Warnock na łamach BBC. – Teraz ofensywne trio musi przykładać większą wagę do wzajemnego kreowania sobie sytuacji, skoro już nie mają Phila za plecami. Ponadto uważam, iż Liverpool bez Coutinho to znacznie lepiej zbalansowany Liverpool, kiedy w środku pola występuje jeszcze jeden bardziej usposobiony defensywnie pomocnik – dowodził ekspert.

Trudno się z nim nie zgodzić, skoro nawet statystyki potwierdzają te spostrzeżenia. 71 wypracowanych okazji przez trio Firmino, Mane, Salah – a liczmy tylko te, które stwarzali jedynie w swoim wąskim gronie – to już więcej, niż przy udziale Coutinho w całych bieżących poprzednich rozgrywkach. A jako że obecnie każdy z napastników musi również wykazywać się możliwie największą kreatywnością, to z kolei czyni LFC ekipą znacznie bardziej nieprzewidywalną niż wcześniej. W Liverpoolu anno domini 2018 trudno bowiem doszukać się schematu, według którego piłka podawana jest do danego gracza i jeśli ten nic nie wymyśli, to reszta również sobie z tym nie poradzi. A tak właśnie bywało, gdy Phil jeszcze biegał po boisku w czerwonej koszulce.

Otrzymujemy zatem pewien paradoks, wszak mówimy tu o uzależnieniu od kreatywności Brazylijczyka, którego sprzedaż – z tego punktu widzenia – mogła uchodzić za strzał w kolano. Ale tylko z pozoru, ponieważ ten manewr wyszedł bardziej na odcięcie głowy hydrze – pozbyto się jednego niezwykle błyskotliwego gracza, lecz to pozwoliło uwolnić jeszcze większy potencjał z trzech innych.

Szukając różnic w grze pojedynczych zawodników trzeba natomiast poświęcić sporo uwagi Sadio Mane, którego rola, po odejściu Cou, zmieniła się najbardziej z całego ofensywnego tria Liverpoolu. To już nie jest ten sam Senegalczyk, który głównie potrafił zabiegać defensorów na śmierć, ścigał się z nimi na skrzydle i stamtąd najbardziej zagrażał rywalom. Po przyjściu Salaha, przestawieniu Brazylijczyka do środka, a potem sprzedaniu go, naturalną pozycją dla Mane stała się lewa flanka, choć trzeba jasno powiedzieć, iż nie jest on do niej szczególnie przywiązany.

I w tym tkwi cały sekret – The Reds grają nieco asymetrycznie, ponieważ to na lewej stronie zaczynają się ataki, a kończą znacznie bliżej z prawej. Sam Mane natomiast znacznie częściej niż kiedyś schodzi ze skrzydła do środka, ale wówczas częściej szuka otwierającego podania do kolegi z boiska niż strzału, tak jak to robił Coutinho. Potwierdzenie tej zmiany można łatwo zauważyć na przykładzie meczu Liverpoolu z Watfordem, mniej więcej sprzed miesiąca:

Reklama
Źródło: "Liverpool Offised"

Niezwykle ciekawa jest też rola Roberto Firmino, chyba najbardziej niedocenianego zawodnika w ofensywie LFC, a przynajmniej wykonującego wiele niewidocznej pracy. Nie bez powodu Kristian Walsh, dziennikarz „Liverpool Echo” określił go jako „90-minute irritant” – drażniącego przeciwnika przez całe półtorej godziny. – Chciałbym grać z kimś takim w jednej drużynie. Salah miewa gorsze dni, Mane też. Firmino pokazuje klasę światową codziennie – hiperbolizował natomiast Thierry Henry, analizując rolę napastnika w drużynie. Chociaż czy „napastnik” to dobre słowo? Też trudno stwierdzić, bo z jednej strony faktycznie Bobby występuje na środku ataku, strzela sporo goli, a jednocześnie na tyle angażuje się w inne zadania, że ograniczanie go taką wąską charakterystyką mogłoby być dla niego wręcz obraźliwe.

Brazylijczyk bowiem to także kreator, o czym świadczy jego 45 kluczowych podań oraz 7 asyst w Premier League, co daje mu trzecie miejsce wśród napastników z najwyższej ligi angielskiej, tuż za Salahem (57 punktów) oraz Alexisem Sanchezem (67). Oprócz tego – piłkarz niezwykle skuteczny w sytuacjach 1 na 1, na co wskazuje aż 71% wygranych pojedynków. Ponadto niezmordowany biegacz, bo w uwielbianym przez Kloppa pressingu potrafi się świetnie odnaleźć, doskonale wie kiedy ma zrobić przewagę w danej strefie, łamiąc formację, a kiedy nie warto tego robić. W końcu też – co chyba jest najbardziej szokujące w tym wszystkim – Firmino to zawodnik niezwykle efektywny w defensywnych zadaniach. Co tu się rozpisywać, on przecież zaliczył w tym sezonie więcej odbiorów niż czołowi stoperzy Premier League!

Źródło: 101greatgoals

Pójdźmy nawet dalej… Z perspektywy czasu wydaje się, iż nawet Alex Oxlade-Chamberlain jest w tym kluczowym momencie sezonu bardziej przydatny, niż mógłby być Coutinho. Tu już dotykamy kwestii czysto fizycznych, dotyczących motoryki obu piłkarzy, a także ich szeroko rozumianej siły. Ciekawie pisał o tym Diego Torres w „El Pais”, dowodząc, że Brazylijczyk w roli środkowego pomocnika był po prostu zbyt słaby, aby w pełni dopasować się do stylu gry preferowanego przez Jurgena Kloppa. Hiszpański dziennikarz powoływał się na wyniki testów wydolnościowych, przeprowadzonych latem na życzenie niemieckiego szkoleniowca i wśród pomocników to właśnie Phil wypadł najgorzej – po wykonaniu dwóch sprintów na kilkadziesiąt metrów musiał dać sobie około pół minuty, idąc lub wręcz stojąc, żeby odzyskać siłę do dalszej gry.

Wyobrażacie sobie, że coś podobnego mogłoby zdarzyć się w dwumeczu z Manchesterem City, który rozgrywany był w tempie rodem z Formuły 1? Gdyby w roli Chamberlaina wystąpił Coutinho, prawdopodobnie momentami oglądalibyśmy mecz 11 na 10 i kto wie, czy wówczas to Obywatele nie odnieśliby podobnie wysokiego zwycięstwa jak pierwszym ligowym spotkaniu tych zespołów. A że Klopp wymaga od swoich podopiecznych pozostawania w ciągłym ruchu, zakładania wysokiego pressingu oraz dynamizmu w momencie przejścia z obrony do ataku, to nie dziwota, że Niemiec nie tęskni aż tak bardzo za Brazylijczykiem.

Jamie Redknapp natomiast zauważał jeszcze jedną ważną rzecz, choć on akurat szukał pozytywów ze sprzedaży Coutinho w możliwościach The Reds na rynku transferowym. I nie chodzi tu bynajmniej o sam fakt zarobienia przez Liverpool kupy szmalu, którą będzie można szastać na lewo i prawo. – Któż by nie chciał Coutinho w swoim składzie?  – pytał retorycznie. – To mały geniusz. Jeśli jednak chodzi o biznesowe podejście, Liverpool podjął dobrą decyzję. Sprzedali za ogromne pieniądze Coutinho i ściągnęli van Dijka za 75 milionów funtów. Kupili zawodnika, jakiego mocno potrzebowali. W ostatecznym rozrachunku Liverpool bardziej potrzebował środkowego obrońcy, aniżeli Brazylijczyka – dowodził Redknapp.

To dość przewrotne, ale jednocześnie celne spostrzeżenie. Do zespołu z Anfield przyklejona jest bowiem łatka dziurawej defensywy, słabej personalnie, której rozbicie nie wymaga zbyt wielkiego wysilku. A jednak statystyka pokazuje, że w tym momencie The Reds zachowali 15 czystych kont w Premier League, tyle samo co Manchester City i mniej niż tylko Manchester United (17). Holender również ma w tym sporą zasługę, wszak odkąd zimą dołączył do Liverpoolu, ten zagrał już 5 spotkań w lidze angielskiej na zero z tyłu, a kolejne dwa zaliczył w Champions League w potyczkach z FC Porto oraz ze wcześniej wspomnianym Manchesterem City.

Wszystko więc wskazuje na to, iż obawy, jakie zrodziły się w środowisku ludzi związanych z Liverpoolem  od kibiców, przez ekspertów, po dziennikarzy w momencie sprzedaży Coutinho, były niesłuszne. Racji nie miał nawet legendarny stoper LFC, Jamie Carragher, który dowodził, że pozwolenie Brazylijczykowy na odejście w środku sezonu to wielki błąd, który nie wyjdzie na dobre drużynie Kloppa, ponieważ nie będzie on w stanie od razu zastąpić kimś Brazylijczyka, ani ułożyć taktyki tak, aby jego brak stał się nieodczuwalny. A jednak dzięki wypuszczeniu Phila do Barcelony Niemcowi udało się nie tylko sprawić, że wyniki ekipy praktycznie wcale na tym nie ucierpiały, ale też uwolnił z kilku innych swoich podopiecznych znacznie większy potencjał.

Dziś to właśnie Jurgen może radować się nie tylko w chwili, gdy jego drużyna wygrywa kolejne spotkania. Świetne rezultaty LFC z rundy wiosennej są bowiem niczym innym jak triumfem pracy kolektywnej nad bezradnym poleganiem na indywidualnych umiejętnościach poszczególnych piłkarzy. I to jest właśnie największa siła obecnych The Reds.

Mariusz Bielski

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Anglia

Komentarze

4 komentarze

Loading...