Piłkarzom naszej Ekstraklasy jesteśmy w stanie wybaczyć wiele. Znając ich możliwości, nie wymagamy od nich przenoszenia gór, jesteśmy może tylko lekko poirytowani, gdy nie są w stanie poprawnie wrzucić piłki z autu, co w tym sezonie zdarzyło się już kilkukrotnie. Generalnie jednak staramy się być wyrozumiali, jeżeli zawodnicy zapewnią nam przyzwoite minimum. Sobota, 15:30, nic, tylko grać, strzelać, dryblować, konstruować ładne akcje. Niestety, piłkarze Piasta i Pogoni się na to nie zdobyli.
Oglądając to spotkanie, odpływaliśmy myślami do tych wszystkich szczęśliwych ludzi, którzy wybrali alternatywny sposób spędzania wolnego czasu w to słoneczne popołudnie. A gdy na ziemię ściągał nas kolejny kiks, zaczynaliśmy się zastanawiać, co w naszym życiu poszło nie tak.
Pogoń miała przewagę, górowała nad Piastem, można powiedzieć, że rządziła w środku pola, ale też nie były to rządy twardej ręki. Nie zmusiły piastunek do rozpaczliwej defensywy. Co więcej – nie przekładały się na zbyt wiele stworzonych sytuacji, których deficyt doskwierał nam w tym meczu najbardziej. Spotkanie rozpoczęło się dość niespodziewanie – mimo leniwego popołudnia obie drużyny narzuciły dość wysokie tempo. Zbyt wielu okazji strzeleckich nie było, ale za to efektownym dryblingiem popisał się Sasa Zivec, który w polu karnym minął trzech rywali i wykreował okazję Vassiljevowi. Ale też wiadomo, jak wygląda w tym sezonie Estończyk – zbierał się do oddania strzału tak długo, wydawał się tak ociężały, że został zablokowany. Z każdą kolejną mijającą minutą chęci do intensywnej gry w obu drużynach powoli schodziły do szatni. Piłkarze na boisku niestety pozostali, ale, delikatnie mówiąc, na nie wiadomo jaki emocjonalny rollercoaster nas nie zabrali.
Vassiljev popisał się tak naprawdę tylko raz, kiedy posłał ostro bitą piłkę z rzutu wolnego. Blisko oddania strzału byli wtedy zarówno Angielski, jak i Sedlar, ale żaden z nich nie doszedł do uderzenia, a piłka przeleciała wzdłuż pola karnego. Po chwili Piast stworzył sobie najlepszą okazję w pierwszej połowie – Konczkowski dograł do Dziczka, który uderzył minimalnie obok słupka. Po chwili jeszcze zakotłowało się po wrzutce z rzutu rożnego, ale na tym skończyły się ofensywne atuty gospodarzy.
Ten napór trwał może z trzy-cztery minuty. I tyle. To Pogoń dominowała, zyskała przewagę w posiadaniu piłki, starała się prowadzić atak pozycyjny i wydawała się zdecydowanie spokojniejsza niż grający o życie Piast. Sytuacji nie było z tego jednak za wiele, a dwie najlepsze okazje nie wzięły się z akcji utkanych z dziesiątek podań. Zza pola karnego groźnie uderzał Piotrowski, a pod koniec pierwszej połowy Portowcy przeprowadzili bardzo dobrą, płynną akcję, po której Buksa znalazł się w polu karnym. Kąt był ostry, ale nie przeszkodziło mu to oddać naprawdę dobrego strzału, który odbił się od słupka.
W drugiej połowie Piast stał się drużyną dominującą, tyle tylko że… nie znaczyło to jednak, że prezentował się lepiej niż przed zmianą stron. Zachowywał raczej podobny poziom, inna sprawa, że Pogoń została w szatni. Czyli ten mecz stał się jeszcze słabszy, a sprowadzić go na taką depresję, patrząc na przebieg pierwszej połowy, naprawdę było nie lada sztuką.
Sędzia w pewnym momencie postarał się o podgrzanie atmosfery i podyktował typowy rzut karny z dupy dla gospodarzy, ale szybko – przy pomocy VAR-u – się zreflektował. Nie zreflektowali się jednak piłkarze, którzy cały czas nas męczyli. W pewnym momencie zaczęliśmy się nawet zastanawiać, po co ten mecz się odbył?
Na stuprocentową sytuację musieliśmy czekać do doliczonego czasu gry. Matynia dośrodkował w pole karne, Piotrowski zgrał głową, a Drygas, z najbliższej odległości, nie poradził sobie ze Szmatułą. I to by było na tyle. Naprawdę, zapomnijmy o tym spotkaniu jak najszybciej…
[event_results 446214]