Mecz przy jupiterach. Rozgrywany na stadionie zbudowanym za półtora miliona złotych. Który ma normalne, schludne trybuny, choć standardem na tym poziomie jest kilka ławek ułożonych wzdłuż boiska. Z transmisją w internecie i studiem przedmeczowym, w którym ekspertem będzie Jarosław Fojut. Niby normalne, ale raczej nie w 8. Lidze Mistrzów. Nie w A-klasie. Nie na ósmym poziomie rozgrywkowym.
Wołczkowo-Bezrzecze postanowiło jednak mocno uatrakcyjnić te rozgrywki. Co najważniejsze – cały dochód zostanie przekazany na cel charytatywny.
– Początkowo mecze rozgrywaliśmy na boisku w Wołczkowie. Niestety obiekt nie był zabezpieczony. Pewnego dnia dziki przyszły na kolację. Tak zryły boisko, że nie nadawało się do gry. Zespół musiał przez długi czas rozgrywać spotkania w sąsiedniej miejscowości Dobra. W 2018 roku oddano do użytku nowy stadion. Kosztował prawie półtora miliona złotych. Ma 150 miejsc siedzących i oświetlenie. W drugim etapie budowy powstanie budynek klubowy, boisko do gry w koszykówkę i siatkówkę, plac zabaw dla dzieci, pole do gry w boule. W przeciwieństwie do niektórych stadionów, budowa WB Arena odbyła się w planowym czasie i o planowanym koszcie. Powstał obiekt, którego mogą zazdrościć nam zespoły z wyższych lig – mówi Marcin Dworzyński, trener.
Rozstrzygnijmy na starcie szalenie istotną kwestię. Jak często piłka ginie w lesie, który znajduje się za bramką?
Marcin Dworzyński: – Moją misją jest to, by tak wytrenować chłopaków, by nie musieli biegać na treningu do lasu. (śmiech) Mówiąc jednak całkowicie poważnie – trenowaliśmy tam tylko raz. Podczas treningu strzeleckiego w pięć minut z dwudziestu piłek, siedem poszło w las, więc musiałem przerwać ćwiczenia.
Udowodnij mi teraz, że nie jesteście typowym, A-klasowym klubem.
Trenujemy trzy razy w tygodniu. Przed rozpoczęciem rundy trenowaliśmy na hali nawet po trzy godziny. Do tego dochodziły zajęcia na siłowni, opieka fizjoterapeuty, wideo analizy spotkań. Jak na A-klasę organizacja wzorowa. Inne kluby chciały pozyskać naszych zawodników, oferując im pieniądze za grę. Utrzymaliśmy jednak kadrę, mimo ostatniego miejsca i faktu, że gracze nie otrzymują wynagrodzenia. Przekonała ich działalność naszego klubu. Sprzęt sportowy, opieka medyczna, możliwość gry na nowym stadionie. Jak widać, nie zawsze pieniądz jest najważniejszy. Często chłopaki zostawiają na boisku dużo zdrowia. Zanim rozpoczną właściwy mecz na boisku, muszą mierzyć się w małym meczu ze swoją żoną, narzeczoną, dziewczyną, by wytłumaczyć jej dlaczego zamiast spędzić z nią czas, idą na boisko grać w piłkę.
To najczęstszy problem w niższych ligach, które wymagają sporego poświęcenia. Jak to wygląda u ciebie?
Zacznę po kolei, bo zostałem trenerem w dość nietypowych okolicznościach. Przed tym sezonem doszło do rewolucji w składzie naszej drużyny. Odeszli prawie wszyscy zawodnicy grający wcześniej w podstawowym składzie. Klub zatrudnił nowego trenera. W czwartej kolejce graliśmy mecz ze Spartą Skalin. Prowadziliśmy 1:0, potem 2:1. W 80. minucie straciliśmy prowadzenie. Byłem kapitanem, w ostatniej minucie spotkania znajdowałem się w polu karnym. Nikt mnie atakował, chciałem opanować lecącą do mnie piłkę, ale ta odbiła się od kępy i trafiła mnie w ramię. Sędzia podyktował rzut karny i przegraliśmy 2:3. To był mój ostatni oficjalny mecz.
Wczoraj kępa trawy zadecydowała o zwycięstwie Lecha z Górnikiem. Ale jak widać, zadziałała już wcześniej!
No tak. (śmiech) Była końcówka meczu. Nikt mnie nie atakował. Leciała taka półgórna piłka, która kozłowała. Ostatni kozioł zaliczyła taki, że mnie zaskoczyła, odbiła się w moją stronę i dotknęła ramienia. W polu karnym byłem tylko ja i bramkarz, a rywal dobre kilkadziesiąt metrów ode mnie. Czyli z jednej strony drewniany zawodnik, z drugiej złośliwość przyrody.
Znowu odniesienie do wczorajszego meczu i sytuacji z udziałem Niklas Barkrotha!
Co najlepsze – po tym meczu do szatni wszedł trener i powiedział, że rezygnuje z prowadzenia nas. To był czwarty mecz w lidze. Następnego dnia zadzwonili do mnie prezesi z pytaniem, czy pomogę zespołowi, obejmując rolę trenera. Zgodziłem się, choć nie byłem do tego przekonany. Oznaczało to dla mnie koniec kopania piłki i spełnianie marzeń na nowej drodze życia. Z perspektywy czasu nie żałuję tamtej porażki i tamtego karnego, bo wyszło mi to na dobre, ale wtedy nawet o tym nie pomyślałem.
Uciekliśmy od pytania o poświęcenie.
Tak się składa, że… kurs trenerski zrobiłem za namową żony. Zawsze chciałem zostać trenerem, ale nigdy nic w tym kierunku nie robiłem, poza nałogowym wciskaniem spacji w Football Managerze. Na kursie wypatrzył mnie trener młodzieży Pogoni Szczecin – Marcin Łazowski, który zaprosił mnie do swojego sztabu szkoleniowego. Moja żona Magda i trener Łazowski, to osoby którym najwięcej zawdzięczam. Mogę uczyć się od czołowego trenera młodzieży w Polsce, a żona najpierw namówiła mnie na kurs trenerski, a teraz często musi pogodzić się z tym, że nie ma mnie w domu.
Oczywiście normalnie pracuję, jak każdy. Po pracy kiedy tylko mogę, śmigam na trening do dzieciaków Pogoni Szczecin. Jestem tam, powiedzmy, drugim asystentem, a często stamtąd jadę na trening do WB. Moją motywacją jest to, że po prostu lubię piłkę nożną. Problemem w piłce jest szkolenie młodzieży, a raczej niewielu dobrze wyszkolonych trenerów. Często trenerzy muszą wybierać pomiędzy pracą i zarabianiem na chleb, a byciem pasjonatem piłki nożnej. Na tę chwilę mam bardzo dużo szczęścia, bo praca umożliwia mi trenowanie zespołu. Nie wiem czy zostanę trenerem. Warunki w naszym kraju są takie, że najpierw trzeba iść do pracy, dopiero potem można próbować trenerki. Na tę chwilę chcę wycisnąć ze swojej szansy jak najwięcej. Bo pozwalają mi na to godziny pracy i wyrozumiała żona. Jeśli okaże się, że jestem na to za słaby, nie będę miał wyników, zajmę się czymś innym. Znam wielu trenerów, którzy na pewnym etapie życia musieli zrezygnować z trenowania zespołów, bo chcieli po prostu zapewnić byt rodzinie. Mam nadzieję, że to mnie nie spotka. W ramach ciekawostki przez wiele lat pracowałem jako dziennikarz, napisałem nawet kilka tekstów na Weszło. Teraz poznaję smak piłki nożnej od środka.
Początek mojej pracy w roli trenera nie był udany. Rundę zakończyliśmy na ostatnim miejscu. Gdyby to była Ekstraklasa, zwolniono by mnie przynajmniej trzy razy.
*
Już dziś o godzinie 18:00 w trzeciej grupie A-klasy Szczecin zagrają Wołczkowo-Bezrzecze i Sparta Skalin. Na meczu ma zjawić się ponad 300 widzów. Przygotowano również dużo atrakcji, zupełnie nieprzystających do tego poziomu rozgrywkowego. Spiker znany z meczów Pogoni Szczecin, wspomniana transmisja, którą na swojej stronie internetowej przeprowadzi Radio Szczecin, kamery, studio przedmeczowe, ekspert w osobie Jarosława Fojuta. Oprawa dźwiękowa. Konkursy. I co najważniejsze – Dochód z imprezy przeznaczony będzie dla potrzebującej Victorii.
Dziewczynka urodziła się z deformacją nóżek, dwustronną hemimelią piszczelową. Zdecydowano, że jedną nóżkę trzeba będzie amputować (prawa kończyna nie ma rzepki, kości piszczelowej oraz większości palców), a operacja rekonstrukcji będzie przeprowadzona tylko na drugiej nóżce, której możliwe jest pełne wyleczenie. Na operację i rehabilitację potrzeba 1,2 miliona złotych. Na kontach fundacji (Victoria jest pod opieką trzech fundacji) jest (dane za luty 2018) około 850 tysięcy złotych. Rodzice są pozostawieni sami sobie, a czasu jest mało. Sami muszą walczyć o każdą złotówkę.
Przeczytać o Victorii możecie W TYM MIEJSCU.
Pieniądze można wpłacać na konto Fundacji Zdrowia i Kultury „Kochaj Życie”:
Nr konta 658004 0002 2010 0019 7898 0002 – z dopiskiem – darowizna dla Victorii Komada
Pieniądze można wpłacać na konto Fundacji „Sie pomaga”:
Nr konta 65 1060 0076 0000 3380 0013 1425 z dopiskiem 4628 Victoria Komada
lub SMS na numer 72365 o treści S4628 (koszt 2,46 zł brutto, w tym VAT)
*
Marcin Dworzyński: – Często ludzie śmieją się: „A-klasa, co to za poziom?” A ja odpowiem, że pod względem organizacyjnym niczym nie ustępujemy klubom z wyższych lig, a nawet mogą nam zazdrościć. Staliśmy się klubem rozpoznawalnym. Dostrzegają nas przez to jacy jesteśmy i jak dobrze bawimy się grając w piłkę. Trenujemy tyle samo, ile drużyny z czwartych lig. Różnica jest tylko taka, że my gramy za darmo w A-klasie, a oni nieco wyżej, za skromne wynagrodzenie.
Podczas gdy w klubach czwartoligowych na treningi przychodzi czasami 6-8 osób, my ostatnio na treningu mieliśmy 23 zawodników, co wcale nie jest naszym rekordem.
Pod względem miejsca gdzie się znajdujemy, w Polsce można znaleźć ponad tysiąc podobnych klubów. Każdy klub może mówić, że jest wyjątkowy. Ale u nas w ślad za słowami podążają także czyny, co udowadniamy chociażby poprzez organizację oprawy wokół dzisiejszego meczu.
Sam odpowiadam za „marketing” – mówię o Twitterze i Facebooku. Mam jedno przemyślenie odnośnie do klubów z niższych lig. Są leniwe. Wystarczy jedna osoba, która raz na jakiś czas coś opisze. Zapowiedź, relacja, jakieś informacje, wszystko przystępnym językiem i ludzie zaczynają się tym interesować. A tak… kluby ciągną kasę z gminy i w zamian tylko grają, a przecież chodzi o promocję. Wielokrotnie słyszę, że fajnie to u nas wygląda w mediach społecznościowych. A ja przecież nie robię niczego niezwykłego. Ale dzięki temu, że działam tak regularnie i z pomysłem, pozyskaliśmy wielu partnerów, dzięki którym możemy zakupić kolejny sprzęt sportowy
*
Aha, zapomnielibyśmy. W dzisiejszym meczu zmierzą się ostatni i przedostatni zespół w tabeli. Nikogo chyba nie trzeba specjalnie przekonywać, by spędzić wieczór wraz z piłkarzami z A-klasy?
Norbert Skórzewski