Jeśli przełamywać serię meczów bez zwycięstwa na wyjeździe, to właśnie w taki sposób. Lech podniósł się po stracie bramki (po kontrowersyjnym rzucie wolnym) i odpowiedział hat-trickiem Christiana Gytkjaera. Duńczyk był dziś – jak mawiał Wojciech Łazarek – napakowany jak kabanos. A że piłka co chwilę spadała mu pod nogi, to efekty tego widzieliśmy na tablicy wyników.
Lech wobec porażki Jagiellonii i Legii był w idealnej sytuacji, by wyjść z tej kolejki niczym Bruce Willis z budynku w “Szklanej pułapce”. Kolejorz mógł przeskoczyć Legię i zbliżyć się do Jagi na dwa punkty. Co za tym idzie? W przypadku utrzymania takiego stanu rzeczy po 30. kolejce, poznaniacy podejmowaliby Legię w rundzie mistrzowskiej, a i ostatnie spotkanie w sezonie rozgrywaliby na własnym stadionie. Warunek był jeden – wreszcie wygrać na wyjeździe.
Pierwsza połowa meczu w Krakowie była czekaniem na błąd. Wisła oddała piłkę gościom i szukała kontr. Lech z kolei nie kwapili się do rzucenia się na gospodarzy. Błędu nie popełnili ani wiślacy, ani lechici, a… sędzia Jarosław Przybył. Arbiter odgwizdał faul Vujadinovicia na Carlitosie w sytuacji, w której o faulu nie ma mowy. Czarnogórzec dzióbnął piłkę butem, spadł na murawę i Hiszpan wpadł w niego z impetem. Sędzia puścił grę i po kilku sekundach wrócił do “przewinienia”. Oddajmy głos ekspertowi:
Szkoda, że sędzia dał się przekonać asystentowi, który podpowiedział mu odgwizdanie “faulu” Vujadinovicia. Rzut wolny i kartka z kapelusza. No i niestety błąd prowadzący do bramki… #WISLPO
— Arbiter Café (@h_demboveac) April 2, 2018
Pewnie nie roztrząsalibyśmy tak tej sytuacji, gdyby nie to, że do ustawionej piłki podszedł Carlitos i pięknym rogalem pokonał Puntockiego. Cudowny gol. Hiszpan błysnął na oczach skautów Anderlechtu i Sportingu Lizbona, którzy – jak podaje Janekx89 z Twittera – przyjechali na Reymonta oglądać właśnie snajpera Wisły.
Odpowiedź lechitów przyszła jeszcze przed przerwą – Tomasik (do przerwy najlepszy w Lechu) dośrodkowywał, Velez został trafiony w wyciągnięta do góry rękę i sędzia odgwizdał rzut karny. Kolejna kontrowersja, ale tym razem jesteśmy w stanie przyznać rację Przybyłowi – wiślak w tej sytuacji miał nienaturalnie ułożoną rękę, zablokował wrzutkę lechity. A że piłka nie trafiła prosto w dłoń, a gdzieś pod pachę? Nie ma to żadnego znaczenia. Futbolówkę na wapnie ustawił Gytkjaer i było 1:1.
Gol po rzucie wolnym, gol po rzucie karnym, ale poza tym mecz nie zachwycał. Lech był głóne Lechem z wyjazdów, bo poza strzałem Duńczka z jedenastu metrów tych okazji nie było za wiele. Właściwie nie było wcale. A Wisła opierała się znów na Carlitosie, bo Imaz podejmował dziwne decyzje, a Halilović był kompletnie nieobecny.
Lech po przerwie rzucił się do ataku. Albo Bjelica pokazał im w szatni sytuację z rzutem wolnym, albo tabelę. Pachniało nam tu golem na przełamanie passy meczów bez zwycięstwa na wyjeździe. No i ten gol padł. Ale jaki! Majewski wygrał pojedynek główkowy przy linii bocznej (!), Jevtić podał tak jak tylko on potrafi, a Gytkjaer znów błysnął. Pisaliśmy już o tym, że gość wygląda lepiej z tygodnia na tydzień, ale to przyjęcie i wykończenie – klasa.
Lech cierpliwie kruszył Wisłę, która odsłaniała się coraz bardziej. Kolejną szansę miał Gytkjaer, później Majewski, ale brakowało skuteczności. Spokojnie mogło się tu skończyć wynikiem 5:2. Wreszcie tuż przed końcem spotkania pojedynek na skrzydle wygrał Tymoteusz Klupś (2000 rocznik, debiut w wyjściowym składzie), Majewski dośrodkował do znakomitego dziś Gytkjaera, a ten skompletował hat-tricka. – No i Gyt! – mogliby powiedzieć kibice z Poznania.
Zespół Bjelicy przełamał się w meczu wyjazdowym – i to w jakim stylu. Poznaniacy wygrali po raz pierwszy w delegacji od… 20 sierpnia, gdy zwyciężyli w Niecieczy. Poznańska lokomotywa mija Legię i goni Jagiellonię. A Wisła? Dziś była tylko tłem dla przyjezdnych.
[event_results 436802]
fot. 400mm.pl