Trudno sobie wyobrazić mocniej obsadzony dzień w rozgrywkach Ligue 1. Okej, AS Monaco w ostatnich latach to piłkarsko rywal o wiele bardziej atrakcyjny, niż którykolwiek z Olympique’ów, jednakże drużyna z Księstwa to twór dość nietypowy – z nieliczną, bardzo spokojną publiką, niewielkimi tradycjami w kwestii sporów z innymi klubami, wreszcie z miasta, gdzie łatwiej spotkać milionera niż ultrasa w szaliku. Co innego Lyon. Co innego Paryż. Co innego Marsylia oraz Saint-Etienne. Niedziela, 25 lutego 2018 roku, to we Francji dzień spotkań z głębokimi podtekstami.
Wieczorem dostajemy hit sezonu. Co prawda jeszcze trzy dekady temu starcia Paris Saint Germain z Olympique Marsylia były traktowane tak, jak dziś są batalie z udziałem Monaco właśnie, jednak od momentu pamiętnych walk o mistrzostwo między zespołem Bernarda Tapie i potęgą ze stolicy, zdążyły już obrosnąć odpowiednią otoczką ze strony fanatycznych kibiców. Dziś mecze PSG z l’OM to jak starcia północy z południem, wyniosłego centrum Francji z robotniczo-portowym miastem grzechu. Swoje robi polityka, swoje robi kultura, swoje robią od lat działy marketingów obu klubów, które jeszcze w latach dziewięćdziesiątych nieco sztucznie napędzały atmosferę “wielkich derbów Francji”, by następnie z satysfakcją obserwować, jak marsylczycy skaczą sobie z paryżanami do gardeł.
Legenda głosi, że wojna rozpoczęła się od biznesowych ustaleń niesławnego Bernarda Tapie, kontrowersyjnego właściciela Marsylii w latach jej sukcesów na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, oraz ludzi z Canal+, stojących za rywalem z Paryża. Obudowanie meczów dwóch najsilniejszych drużyn legendą o klasycznej wojnie dwóch wielkich miast miało zwiększyć wartość marketingową obu, a w konsekwencji i całej ligi. Argumenty przemawiające za tą tezą są dość mocne – PSG, klub założony w 1970 roku, niespecjalnie pasował do historii o “klasyku”, która zaczęła żyć własnym życiem jeszcze przed obaleniem żelaznej kurtyny. 18-letni klub uczestniczący w meczu nazywanym Le Classique? Oj, pachnie tą rywalizacją PSG – Monaco z drugiej dekady XXI wieku. Z tym, że ziarno zasiane przez Tapiego i C+, przyniosło zupełnie inne owoce, niż przepychanki wokół transferu Kyliana Mbappe. Już w 1995 roku, czyli na 25-lecie istnienia PSG, chuligani z Marsylii i Paryża starli się przy okazji półfinału Pucharu Francji. Hospitalizowano dziewięciu policjantów, a liczba zatrzymanych dojeżdżała do 150.
Stworzyli potwora? Niekoniecznie. Po prostu tradycyjne różnice między Marsylią i Paryżem wreszcie można było wykrzyczeć na stadionie, wreszcie we wspólnej historii obu miast pojawiło się wydarzenie, które dało się spokojnie wykorzystać jako pretekst do wzajemnego obrażania. Dziś to tylko jeden z argumentów za “wyjątkowością” tego spotkania. Nienawiść marsylsko-paryska wydaje się wciąż żywa, może nawet pogłębiły ją katarskie pieniądze włożone w rozwój PSG, tytuł hegemona, który paryżanie zdobyli regularnie odstawiając resztę stawki w kilku kolejnych sezonach czy ich mocarstwowe ruchy na rynku transferowym. Ale jest też drugi aspekt. Po raz pierwszy od paru lat ten szlagier faktycznie może wiele pozmieniać w układzie sił we Francji.
Prr. Nie, nie chcemy tutaj przekonywać, że PSG może jeszcze stracić tytuł. Nie może. Nawet przegrywając z Marsylią zachowa 10 punktów przewagi nad wiceliderem na 11 kolejek przed końcem ligi. Ale w Ligue 1 walka trwa praktycznie o każde kolejne miejsce. Druga sprawa – bo to gwarant gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów bez trudnych eliminacji “drogą niemistrzowską”. Trzecia to z jednej strony porażka – ponieważ trzeba się będzie użerać z rywalami w przedsionku Champions League, z drugiej jednak sukces – bo kto spadnie z podium, będzie musiał się zadowolić Ligą Europy. W tym brydżu bierze udział zgrana ekipa, której najsłabsze ogniwo na ten moment, czyli czwarty w tabeli Olympique Lyon, ma aż 10 punktów więcej, niż piąty zespół w tabeli. Brzmi jak dość ciasna impreza? Taka jest w istocie. AS Monaco, Olympique Marsylia boksują się o wicelidera, dzieli je od paru tygodni różnica punktu, maksymalnie trzech. Goni ich Lyon, w dobrym tempie – jeśli dziś wygra, może się zbliżyć do Marsylii na 3 (w przypadku zwycięstwa PSG), a do Monaco na 5 oczek. Żadna różnica, szczególnie biorąc pod uwagę, że oba zespoły z członem Olympique w nazwie mają już za sobą ligowe starcia z PSG. W przeciwieństwie do zespołu z Księstwa…
Ale zanim się w tym totalnie zagrzebiemy – Marsylia gra z PSG nie tyle o prestiż, co o paliwo do dalszej walki o fazę grupową Champions League. Szczególnie, że wczoraj fatalnie wypadło Monaco, pozwalając na doprowadzenie do remisu 3:3 z walczącą o utrzymanie Tuluzą, pomimo że zespół Kamila Glika prowadził już 3:1. Dla niego samego też był to zresztą dość nieudany występ – sprokurowany rzut karny, nie najlepsze zachowanie przy dwóch pozostałych bramkach. Tak czy owak – Monaco odsłoniło przyłbicę, co może wykorzystać Olympique. Zwycięstwo w Paryżu oznaczałoby dla Marsylii odzyskanie pozycji wicelidera, co w kontekście nadchodzącego meczu Monaco z Neymarem i spółką dałoby się odczytać jako zmianę faworyta w wyścigu po drugie miejsce.
MARSYLIA WYWOZI PRZYNAJMNIEJ PUNKT Z PARYŻA? X2 Z KURSEM 3,41 W TOTOLOTKU!
A co z Lyonem? Przede wszystkim – Olympique Lyon totalnie nie poradził sobie z sukcesem. W styczniu ograli samego lidera z Paryża, po festiwalu pięknych goli doprowadzili do dopiero drugiej porażki PSG w tym sezonie. Później zaś… przegrali trzy kolejne mecze. I o ile wtopę z Monaco, porażkę 2:3 na wyjeździe po golu w 88. minucie, można spokojnie wytłumaczyć, o tle klęski w starciach z Bordeaux i Rennes trudno jakkolwiek uzasadnić. Tym bardziej, że potem wpadł jeszcze remis z Lille. Reasumując – jeden punkt w czterech meczach. Makabra. Siedem oczek mniej niż sąsiadujący w tabeli z Les Gones Olympique Marsylia. Okazja do przełamania? Najlepsza z możliwych. Jedne z najgorętszych derbów w tej części świata. Olympique Lyon – AS Saint-Etienne.
Tu nie ma żadnego marketingu, żadnego sztucznego kreowania podziałów, żadne dopisywania historii do trywialnego meczu piłkarskiego. Nie, to derby w tej czystszej postaci, gdzie spece od strategii reklamowej kombinują raczej jak załagodzić, a nie podgrzać spory między kibicami obu klubów. Oba miasta dzieli trochę ponad 50 kilometrów, jakieś 50 minut w samochodzie oraz religia. W Lyonie wyznaje się barwy białe, czerwone i niebieskie, w Saint-Etienne – tylko zielony. Fanatycy z grup takich jak Virage Sud Lyon czy Bad Gones po jednej oraz Magic Fans czy Green Angels po drugiej stronie tworzą jedne z najlepszych opraw we Francji, są w czołówce dopingu, a nieobce pozostają im też aktywności przypisywane raczej kibolom z centralnej i wschodniej części kontynentu. Przed jednym z meczów popularna stała się wymiana fotografii pomiędzy obiema grupami.
Ostatni mecz pomiędzy obiema drużynami? Nabil Fekir prezentuje słynną cieszynkę z zaprezentowaniem kibiców tyłu swojej koszulki z numerem oraz nazwiskiem, po czym… musi ewakuować się do szatni. Tak, w Ligue 1, w lidze, do której przed momentem trafił najdroższy piłkarz świata zakupiony za 222 miliony euro, na murawę wlecieli chuligani Saint-Etienne z jasnym zamiarem wytłumaczenia Fekirowi, że nierozsądne jest prowokowanie w ten sposób lokalnego rywala. Mecz przerwano na 20 minut, w międzyczasie trener Lyonu, Bruno Genesio, zdjął swoją gwiazdę z boiska, by nie prowokować dalszych zadym. Trybuny opustoszały i dopiero wtedy dograno do końca spotkanie. Warto dodać – wjazd na murawę nie był niezapowiedziany. W końcu kibice ostrzegli w dość jasny sposób, że Lyon darzą jednym uczuciem:
Fot. Furania Photos
Tak, dobrze widzicie. La Haine. Nienawiść. Nawiązanie do filmu o tym samym tytule. Można było się spodziewać, że gest Fekira nie zostanie przyjęty z wyrozumiałością, zrozumieniem oraz pełnym dystansu humorem. Ale druga strona nie pozostała dłużna. Na Twitterze hulała fotka z oficjalnego sklepu mocniejszego z rywali z południa Francji.
Mało podtekstów? No to przypomnijmy najgłośniejsze “przypadki” z ostatnich lat. Anthony Mounier, który do dorosłego futbolu wchodził w barwach Lyonu, już w barwach Nicei pozwolił sobie na kilka niewybrednych komentarzy dotyczących lokalnego rywala “swojego” klubu. Minęło pięć lat, Saint-Etienne zdecydowało się na sprowadzenie gościa z Bolonii. 27 stycznia Mounier stawił się w klubie. Przywitali go “Green Angels”, kibole ASSE.
Z końcem stycznia Mounier zawinął manatki i został wypożyczony do Atalanty Bergamo. To nie był jedyny piłkarz Lyonu, który podpadł rywalom – wulgarnie o Saint-Etienne śpiewał nawet sam Alexandre Lacazette, choć jemu akurat przenosiny na stadion Geoffroy Guichard nie grożą. Nie tylko dlatego, że w przyśpiewce nazwał ten obiekt “krainą bękartów”.
Mecz jednak tym razem jest też po prostu dość istotny piłkarsko. Lyon gra na swoim terenie i po prostu musi przerwać serię czterech meczów bez zwycięstwa, jeśli nadal myśli o ligowym podium. Fani Les Verts pałętającego się w tym sezonie w nizinach tabeli liczą z kolei, że w tak nieudanym sezonie osłodą będzie chociaż wsadzenie kija w szprychy derbowego przeciwnika. Wystarczy urwać choćby punkt na stadionie Groupama, by skomplikować, a może nawet przekreślić plany Lyonu na awans do Ligi Mistrzów. Jak smakuje taki sukces? Pamiętamy nasze rozmowy z fanami Borussii Dortmund, klubu przecież utytułowanego, z mistrzostwami i wielkimi sukcesami w pucharach. Wielu z nich najcieplej wspomina jednak nie derby, w których wygrywali maszerując po triumf ligowy, ale to jedno spotkanie z Schalke, gdy urywając punkty Gelsenkirchen praktycznie odebrali im szansę na mistrzowski tytuł. Pokrzyżowanie szyków znienawidzonym sąsiadom czasem ratuje skrajnie nieudany sezon – i taki właśnie cel postawi sobie dzisiaj AS Saint-Etienne.
Uch, to wszystko jednej soboty? To wszystko w TV? Dzisiaj Ekstraklasie wyrosła naprawdę poważna konkurencja. Pod kątem piłkarskim, to oczywiste, ale również i z uwagi na otoczkę, co już wcale takie naturalne nie jest. Derby Rhonealpin już o 17.00, Le Classique z kolei o 21.00.
Fot. główne – baza wikimedia.