Trzeba przyznać, że ekstraklasa ruszyła jednak w dosyć niespodziewanym stylu. Dużo goli, dużo emocji i – ogólnie – mecze, które oglądało się z mniejszą lub większą przyjemnością. Pierwszy wiosenny piątek i sobota przyniosły też pozytywne informacje przede wszystkim dla Czesława Michniewicza, czyli trenera polskiej młodzieżówki. W pięciu rozegranych meczach wyróżniło się bowiem czterech piłkarzy U-21. I to takich, którzy jesienią grali jednak w kratkę.
Albo nie grali prawie w ogóle, jak to miało miejsce z 18-letnim Sebastianem Szymańskim z Legii. Młody legionista ostatni ligowy mecz w podstawowym składzie zaliczył 5 sierpnia, czyli jeszcze pod skrzydłami Jacka Magiery. Z kolei Romeo Jozak mocno chwalił młodego pomocnika, dużo też mówił o jego rynkowej wartości, ale w Ekstraklasie praktycznie z niego nie korzystał. Piątkowy mecz z Zagłębiem był więc dla Szymańskiego ligowym debiutem w pierwszej jedenastce u Chorwata i z całą pewnością będzie mógł zaliczyć go do udanych. Albo inaczej, zaliczy go do udanych, o ile starcie z Filipem Jagiełłą faktycznie zakończy się jedynie stłuczeniem. Na boisku było jednak obiecująco – Sebastian był dynamiczny, wybiegany i mógł się podobać z piłką przy nodze. Zaliczył asystę przy jedynym trafieniu w pierwszej połowie, a na więcej nie pozwolił mu wspomniany uraz. Za swój występ otrzymał od nas notę sześć i – jeżeli szybko dojdzie do siebie – może w tej rundzie być ważnym ogniwem bijącej się o mistrza Legii.
Wcześniej, bo w pierwszym piątkowym meczu, świetne wrażenie zrobił inny młody legionista, czyli wypożyczony do Wisły Płock Konrad Michalak. Skrzydłowy pokazał przede wszystkim swój największy atut, czyli szybkość. Po zimowych przygotowaniach był świeży niczym redaktorzy weszlo.fm po północy. Nie zatracił nic ze swojej dynamiki, a wręcz przeciwnie, wydawał się jeszcze szybszy niż jesienią. Widać to było na przykład przy akcji bramkowej, w której objechał Matuszka jak wóz z węglem. I był to przy okazji pierwszy gol Michalaka w ekstraklasie. Jasne, jesienią potrafił pokazać się z bardzo dobrej strony, ale rundę kończył jako rezerwowy. Początek wiosny – za który otrzymał od nas notę osiem – pokazał jednak, że w najbliższych tygodniach może to być jeden z najsilniejszych punktów Wisły Płock.
Sobotę rozpoczęliśmy z kolejnym młodzieżowcem w sztosie, czyli z Jakubem Piotrowskim z Pogoni. Środkowy pomocnik rozkręcał się w tym sezonie bardzo powoli, ale kiedy w końcu to zrobił, naprawdę ciężko go zatrzymać. W czterech ostatnich meczach zaliczył trzy gole i jedną asystę, a przecież to nie punkty w klasyfikacji kanadyjskiej są jego podstawowym zadaniem na boisku. Dość napisać, że z Sandecją był najwięcej biegającym zawodnikiem na placu, a spotkanie zakończył z 87-procentową skutecznością podań, wygrał 61 procent pojedynków oraz odzyskał pięć piłek. Za swój występ otrzymał od nas notę sześć, ale też z meczu na mecz Piotrowski rośnie na tyle, że niedługo powinien zacząć zbierać znacznie wyższe oceny.
A na koniec soboty – i mamy tu na myśli wyłącznie wydarzenia boiskowe – błysnął Paweł Stolarski. Przeciwko Wiśle Kraków zagrał jako prawy wahadłowy i w zgodnej opinii był najlepszym zawodnikiem na placu. Był mega napompowany, biegał od linii do linii i – takie przynajmniej mamy wrażenie – pokazał efekty pracy, jaką włożył w poprawę dośrodkowań. To własnie po jego zagraniu Sławomir Peszko wyrównał wynik meczu. Na Weszło postawiliśmy przy nazwisku Stolarskiego siódemkę oraz gwiazdkę dla gracza meczu. I jest to optymistyczny sygnał zwłaszcza w kontekście faktu, że przecież jesienią z różnych powodów defensor zaliczał piłkarską sinusoidę.
U całej czwórki cieszy przede wszystkim to, że w pierwszym wiosennym meczu pokazali zwyżkę formę. Albo zagrali lepiej niż jesienią, albo nawiązali do najlepszych występów z poprzedniej rundy. I tak, jak pod koniec roku wszyscy się zachwycali się Żurkowskim czy Gumnym oraz określali ich mianem odkryć roku, tak wiosna może należeć do jednego/kilku zawodników ze wspomnianej czwórki. Co więcej, młodzi tak weszli w rundę, że nie zdziwilibyśmy się, gdyby w dzisiejszych meczach głośno zrobiło się o kolejnych. Jedno wydaje się pewne – Czesław Michniewicz nie mógł wymarzyć sobie lepszej inauguracji ekstraklasy.
Fot. FotoPyK