Jedni dokładnie oglądają każdego funta, nim zdecydują się go pozbyć, drudzy plikami banknotów palą w piecu. Jedni zbudowali swoją dzisiejszą potęgę praktycznie od zera, rozwijając obiecujących zawodników w światowej klasy grajków, drudzy od wielu lat nieprzerwanie goszczą w krajowej czołówce, przyciągając samą marką największe nazwiska. Tottenham i Manchester United. Kluby wyznające dwie kompletnie różne filozofie budowy drużyny zetrą się dziś w spotkaniu, w którym i jedni, i drudzy mają zarówno sporo do wygrania, jak i wiele do stracenia.
Jeśli wsłuchać się w głos brytyjskich ekspertów – niezależnie, czy wczytacie się w analizy Guardiana, odpalicie podcast BBC, czy poszukacie jeszcze gdzie indziej – ściągnięcie Alexisa Sancheza było swego rodzaju oświadczeniem. Wysłanym w świat przekazem, że to Manchester United ma w najbliższym czasie stanąć w szranki z Manchesterem City Pepa Guardioli, zostawiając w tyle resztę ligowej stawki. Jose Mourinho po ogłoszeniu transferu Chilijczyka powiedział wprost – Alexis zamienia klub fantastyczny na klub gigantyczny. Jakby zaznaczając, że tak jak liga angielska jest od dawna ligą dwóch prędkości, w której top six, a wcześniej top four, nie dopuszcza do swojego hermetycznego grona innych ekip, tak sięgnięcie po Sancheza ma sprawić, że i wewnątrz najlepszej szóstki ligi dokona się rozpad. Podział na tych, którzy są w stanie budować za ogromne pieniądze i tych, którzy do wydawania funtów podchodzą nieco bardziej wyważenie.
Wysłanie takiego sygnału to jedno. Sprawienie, by znalazł on przełożenie na rzeczywistość, to zupełnie inna kwestia. Pewnie, doskonale wiadomo, że w ostatnich latach znacznie bardziej zachowawcza, niż na początku panowania Romana Abramowicza, jest Chelsea. Wszyscy mają świadomość, że Arsene Wenger nie zainwestuje w krótkim czasie tak ogromnych środków, jakie – dla przykładu – Pep Guardiola zdążył już wydać tylko na obrońców. Każdy wie, że i Liverpool nie dołączy do wyścigu zbrojeń na takim poziomie, jak City czy United, bo też dziś klub z Anfield nie jest dla zawodników pokroju Alexisa Sancheza miejscem, w którym można wznieść własną karierę na wyższy poziom. Jasnym jest również to, iż swojej dotychczasowej filozofii, która pozwoliła mu dołączyć do top six bez potężnych inwestycji i zaciągania wielkich kredytów, nie pogrzebie Tottenham. Ale równocześnie żadna z tych ekip nie podejdzie pasywnie do ambicji Czerwonych Diabłów, by oderwać się od ich stawki tak zdecydowanie, jak zrobił to w tym sezonie Manchester City.
I to właśnie ostatni z tych zespołów, Tottenham, będzie pierwszą prawdziwie potężną przeszkodą, z jaką przyjdzie się zmierzyć mocno odmienionemu Manchesterowi United. Z Mourinho nagrodzonym nowym kontraktem, potwierdzającym zaufanie Eda Woodwarda i rodziny Glazerów do jego projektu i oczywiście ze wspomnianym Alexisem jako jednym z koni pociągowych ofensywy.
Tottenham, który chyba na dobre rozprawił się z klątwą Wembley. Jeszcze we wrześniu „The Sun” wyliczał, że na 12 meczów na stadionie będącym świątynią angielskiego futbolu, Koguty wygrały tylko dwukrotnie. Od tamtej pory jednak bardzo wiele się zmieniło. Od remisu z Burnley, po którym ukazał się wspomniany artykuł, Spurs u siebie zwyciężali w 12 z 16 spotkań. Pokonali Liverpool 4:1. Ograli Real Madryt i Borussię Dortmund po 3:1. W równo połowie meczów od tamtej pory udawało im się wbić rywalom przynajmniej trzy gole. Southampton i Stoke – nawet po pięć.
Ale jest to także Tottenham, który generalnie w lidze w tym sezonie zawodzi. Któremu przytrafiają się kompletnie nieoczekiwane wpadki, przerywające krótkie serie naprawdę imponujących występów. Jasnym było, że uczynić kolejny krok naprzód – szczególnie wobec letnich zbrojeń czołówki, przez które Koguty przeszły biorąc Davinsona Sancheza, Serge’a Auriera i Fernando Llorente – będzie bardzo trudno. Na ostatniej stronie książki Guillema Balague „Brave New World. Inside Pochettino’s Spurs”, opisującej sezon 2016/17 oczami menedżera zespołu z północnego Londynu, pojawia się następująca grafika:
Dodanie do niej kolejnego poziomu, kolejnych strzałeczek w górę, będzie zadaniem niezwykle karkołomnym. Przy bodaj najwęższej kadrze w top six wystarczyło, by ktoś istotny wypadł na kilka kolejek z kontuzją (Alderweireld), ktoś od kogo zależało bardzo wiele w ofensywie nie był drugi rok z rzędu w równie dobrej formie (Alli) i problem gotowy. Dziś już nikt nie łudzi się, że Spurs wykręcą lepszy, ba – podobny wynik.
To jednak wciąż ekipa zdolna wygrać z każdym. Postawić niesamowicie trudne warunki i zagrać spotkanie, po którym ręce będą się same składały do oklasków. Posiadająca w swoich szeregach najlepszego strzelca rozgrywek. Ekipa, która Manchesterowi po erze Fergusona sprawiała zawsze masę problemów i która ostatnio przegrała u siebie z Czerwonymi Diabłami właśnie w czasach, kiedy Szkot był szkoleniowcem United, a w jego składzie oglądaliśmy Ryana Giggsa czy Paula Scholesa.
Mourinho więc będzie dziś na Wembley szukać nie tylko szóstego z rzędu zwycięstwa, nie tylko siódmego z rzędu spotkania z czystym kontem, ale i swego rodzaju przewagi psychologicznej. Tak jak zwycięstwa z Evertonem, Derby, Stoke, Burnley czy Yeovil były istotne i budowały morale zespołu, tak pokonanie bezpośredniego rywala w walce o miejsca w przyszłorocznej Champions League to przybicie stempla na wspomnianej deklaracji o dążeniu do odsadzenia reszty top six. Zupełnie inny poziom, na który Tottenham nie może pozwolić się United wzbić, jeśli chce wciąż być brany na poważnie w grze o kolejny sezon w Champions League. W walce o wciąż jeszcze realną – choć w razie porażki już wysoce nieprawdopodobną – obronę wicemistrzostwa.
Kogoś jeszcze trzeba przekonywać, że w ten środowy wieczór na Wembley będzie się działo?
TYLKO DO 15 LUTEGO, BONUS BEZ DEPOZYTU W WYSOKOŚCI 30 PLN U NASZYCH KUMPLI Z LV BET!