Nanga Parbat (8126 m) była obsesją Tomasza Mackiewicza. Przedostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik ostatecznie został poskromiony dopiero w 2016 roku – i to nie przez niego. On sam długo nie mógł się z tym pogodzić, ale mimo to nie zrezygnował z marzeń. W styczniu 2018 roku udało mu się w końcu stanąć zimą na szczycie, ale zapłacił za to najwyższą cenę.
W środowisku polskich wspinaczy był outsiderem. Wszyscy wokół marzyli o kolejnych wyczynach, a on cały czas upierał się przy Nandze. Pieniądze na kolejne wyprawy wpłacali mu ci, którzy chcieli mieć udział w jego marzeniach. Droga, jaką przeszedł do najwyższych szczytów świata, musi robić wrażenie, bo jeszcze na początku lat 90. nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek będzie się wspinał. Miał 18 lat i po przeprowadzce do Częstochowy uzależnił się od heroiny.
“Różnie przedstawia się dzisiaj w mediach wizerunek ćpuna, ale prawda jest taka, że to są bardzo często wyjątkowo wrażliwi ludzie. Tacy swojscy – poznajesz ich, rozmawiasz, próbujesz tego, co ci oferują i wsiąkasz od razu. Wydaje ci się, że jesteś szczęśliwy, a tak naprawdę pogrążasz się coraz bardziej i w końcu jesteś zdegenerowanym gościem. Tak było u mnie. Wartości, które są najważniejsze dla wielu ludzi, dla mnie nie miały żadnego znaczenia” – opowiadał Mackiewicz w 2014 roku w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”.
Z nałogu wyciągnął go Monar – i to tam też po raz pierwszy odkrył pasję do sportu. Z 30 osób tylko trzy dotrwały do końca terapii. Na początku 2018 roku żył tylko on – pozostali ponownie zatracili się w narkotykach. Po wyjściu na prostą jeździł autostopem po Europie, ale naprawdę zmieniła go podróż do Indii. W kieszeni miał 400 dolarów. Trafił do prowadzonego przez Helenę Pyz ośrodka dla trędowatych, gdzie uczył chore dzieci angielskiego i odkrywał miłość do gór. Znalazł też coś jeszcze – wiarę.
Po raz pierwszy środowisko górskie usłyszało o nim w 2008 roku. Wraz z Markiem Klonowskim zdobyli Mount Logan (5959 m) – najwyższy szczyt Kanady. Trwająca 6 tygodni ekstremalna wyprawa przez lodowce Alaski robiła wrażenie głównie z jednego względu – obaj nie dysponowali profesjonalnym sprzętem. Mackiewicz nie miał nawet nieprzemakalnej kurtki. Liny poręczowe? W życiu! Zamiast tego używali… zwykłych sznurków ze sklepu spożywczego.
Nie mieli nawet porządnego namiotu i sponsorów – mieli za to pomysł, fantazję i wytrwałość. W nagrodę dostali “Kolosa” – najbardziej prestiżową polską nagrodą podróżniczą – w kategorii “wyczyn roku”. W 2009 roku Mackiewicz zdobył “małe” K2 – Chan Tengri (7010 m), najbardziej wysunięty na północ szczyt o wysokości ponad 7 tysięcy metrów. To trudna technicznie góra, która w samym tylko XXI wieku zabrała na zawsze kilku utalentowanych wspinaczy – między innymi Grzegorza Skorka.
Potem w życiu Mackiewicza pojawiła się Nanga. Dlaczego właśnie ona? Zdecydowały oczywiście względy ambicjonalne (ostatni obok K2 niezdobyty zimą szczyt), ale również pragmatyczne. Pozwolenie na wejście zimą kosztowało około 300 dolarów, latem – 10 tysięcy. Mało tego – większość środowiska skupiała się na kolejnych atakach na K2. Te jednak wymagały zdecydowanie solidniejszego przygotowania niż próba wejścia na Nangę.
W 2011 roku udało się osiągnąć “tylko” 5100 metrów. Rok później – 400 metrów więcej. W 2013 roku Mackiewicz w pojedynkę dotarł na wysokość 7400 metrów – osiągając najlepszy wynik od 16 lat. Podczas tej wyprawy spędził w sumie 2 tygodnie na wysokości ponad 6 tysięcy metrów. Oprócz tego przez kilka nocy biwakował na wysokości 7150 metrów, okopując się… w śnieżnej jamie.
W kolejnym podejściu – wspólnie z Niemcem Davidem Goettlerem – osiągnęli 7200 metrów. Wyprawa nie byłaby możliwa, gdyby nie wsparcie internautów – na portalu PolakPotrafi udało się zebrać 50 tysięcy złotych. Tak też zbierano fundusze na kolejne podejścia. Udawało się za każdym razem. Mackiewicz mógł sprawiać wrażenie outsidera, ale potrafił zarażać ludzi pasją. Nie był wspinaczem-robotem, który po kolei odhaczał kolejne cele. Nie – on miał tylko jedno marzenie: chciał zimą wejść na Nangę.
Wszystko zmieniło się – ale tylko częściowo – 26 lutego 2016. Simone Moro, Alex Txikon i Ali Sadpara o 15:27 zameldowali się na szczycie jako pierwsi zimą. Na ostatnich metrach odpadła Tamara Luger, ale wszystko widziała. Za sprawą świetnej pogody wyczyn grupy wspinaczy potwierdziło także kilkanaście osób z bazy, ale najważniejszym dowodem były zdjęcia z wierzchołka. Wersję potwierdzały także wskazania GPS. Mimo to Mackiewicz otwarcie kwestionował osiągnięcie.
“Historia światowego wspinania została zapisana również na Nanga Parbat i ten fakt musi być zaakceptowany na zawsze – również przez Tomka. Głupotą są próby zmieniania tej historii oraz budowania fałszywych, idiotycznych oskarżeń. Mackiewicz pokazuje jak bardzo jest żałosny spierając się o tę historię. (…) Nasze wejście na szczyt jest jednym z najlepiej udokumentowanych w historii wspinania” – tłumaczył zbulwersowany Moro w rozmowie z Portalem Górskim.
Ze zdjęciami trudno było polemizować – łatwo można było dostrzec wiele charakterystycznych dla szczytu elementów. Patrząc na nie wątpliwości nie mieli między innymi Krzysztof Wielicki i Ryszard Pawłowski, którzy także stawali na szczycie Nangi. Kwestionował to zatem człowiek, który… nigdy tej góry nie zdobył. Zrobił to jednak w momencie, kiedy najlepsze materiały nie ujrzały jeszcze światła dziennego – zostały opublikowane dopiero kilkanaście tygodni po wszystkim.
“Ile ośmiotysięczników ma na swoim koncie Tomek? Jeśli żadnego, to jak może pouczać mnie i ludzi z mojej zespołu, skoro nigdy nie był powyżej pewnej wysokości. Tomek podejmując się tylu prób zdobycia szczytu zbudował sobie spore doświadczenie na tej górze do okolic wysokości 7000 metrów, jednak Nanga Parbat ma więcej niż 8000 metrów” – dogryzał Moro.
Mackiewicz nie poprzestał tylko na tym – publicznie zarzucał Włochowi i jego towarzyszom sabotowanie jego działań. Opowiadał, że dostał zakaz zbliżania się do namiotów Moro i Txikona… pod groźbą więzienia. Wcześniej jego dwójkowa akcja z Elisabeth Revol załamała się na wysokości 7500 metrów. Pretensje za ten fakt miał również do Włocha, który miał wysłać mu… fałszywą prognozę pogody.
Według wersji Polaka, rywal miał nawet dzwonić do pakistańskich służb i donosić na niego. Moro od wszystkiego się odciął i chciał nawet skonfrontować się z wątpliwościami Mackiewicza na żywo, jednak ten nie skorzystał z możliwości wspólnej debaty. Moro to zdobywca ośmiu z czternastu najwyższych szczytów świata. Jego długoletnim partnerem wspinaczkowym był Piotr Morawski. W 2001 roku, podczas wejścia na Lhotse, Moro przerwał atak, by ratować Brytyjczyka Toma Mooresa – dostał za to nagrodę fair play od UNESCO.
Po fiasku ataku szczytowego miały miejsce kolejne niecodzienne wydarzenia. Polak opuścił bazę i poinformował o zakończeniu działań. Potem zmienił zdanie – uruchomił kolejną zbiórkę, która przyniosła 25 tysięcy złotych. Dzięki tej kwocie miał wrócić do bazy, ale… nigdy do tego nie doszło. “Odjeżdżam z tej góry bez żadnych emocji. Przez ostatnich sześć lat nauczyłem się tutaj wielu rzeczy. Wyjazdy były zawsze ucieczką. Teraz wiem, że więcej uciekać nie muszę. Więcej tu nie przyjadę. W ogóle to chyba koniec z himalaizmem” – komentował rozgoryczony w rozmowie ze Sport.pl. Potem skupił się na kwestionowaniu sukcesu zdobywców.
“Widziałem miłość Tomka do tej góry i on prawdopodobnie myśli, że ta miłość została zniszczona, ale to nieprawda. (…) Tomek nie powinien uważać, że jego marzenie przepadło, powinien je podsycać zamiast się spierać. Ale czasem takie postępowanie jest łatwiejsze, a to dlatego, że podążanie za marzeniami wymaga wysiłku. Gdy się z kimś spierasz, nie musisz się w ogóle wysilać” – odpowiadał Moro. Dodawał, że nie ma żalu do Polaka, bo przemawiają przez niego… alkohol i narkotyki.
“Po pierwsze: nie biorę narkotyków od 16 lat, kosztowało mnie to wiele sił, ciężkiej pracy i czasu, by się od nich uwolnić. Nigdy tego nie ukrywałem, że miałem taki problem w przeszłości. Smutne jest, że może być to wykorzystywane przeciwko mnie. Po drugie: Moro nigdy w życiu nie widział mnie pod wpływem alkoholu. To pomówienia, podłe oszczerstwa” – ripostował Mackiewicz.
W 2018 roku mimo wszystko postanowił spróbować po raz siódmy. Przekonywał, że Moro i spółka nie zdobyli Nangi – ba, nikt jej tak naprawdę wcześniej nie zdobył, bo szczyt… jest zlokalizowany w innym miejscu niż się wszystkim wydawało. Zimowy atak miał wyglądać tak jak wszystkie poprzednie – bez butli z tlenem oraz korzystając tylko ze swojego sprzętu. Wraz z Elisabeth Revol działali na lekko, w stylu alpejskim i bez wsparcia Szerpów.
25 stycznia – według relacji Francuzki – zaatakowali szczyt i mieli go zdobyć. Problemy zdrowotne pojawiły się u partnera już na wierzchołku. Podczas zejścia pogorszyły się też warunki, a duet miał utknąć na wysokości 7400 metrów. Z relacji Revol wynika, że Polak zmagał się z chorobą wysokościową, śnieżną ślepotą oraz licznymi odmrożeniami. Gdy rozstawała się z partnerem, ten miał być już w stanie agonalnym – nie było z nim kontaktu. Na ratunek pospieszył kwartet, który ponad 100 kilometrów dalej marzył o podbiciu K2. Do tej pory polskiej wyprawie pod przewodnictwem Krzysztofa Wielickiego udało się tam pokonać barierę 6000 metrów.
Denis Urubko i Adam Bielecki – w nocy przy -40 stopniach Celsjusza oraz przy wsparciu Jarosława Botora i Piotra Tomali – w kosmicznym tempie pokonali niemal pionową ścianę Kinshofera. Zdołali odnaleźć Francuzkę i pomóc jej w zejściu. Akcji nie kontynuowano – możemy się tylko domyślać, że słowa Revol na temat stanu zdrowia Polaka nie pozostawiły wątpliwości. Wszystko przedyskutowano z konsultantem medycznym narodowej wyprawy na K2 Robertem Szymczakiem, który w 2010 roku w magazynie “Góry” opisał spustoszenie, jakie działanie na wysokości sieje dla mózgu himalaisty.
“W literaturze naukowej można odnaleźć artykuły, w których opisano na podstawie badań rezonansem magnetycznym zmiany w mózgach himalaistów. W jednej z prac zbadano 26 alpinistów, którzy w karierze zdobywali takie szczyty jak Everest (8848 m), K2 (8611 m), Lhotse (8516 m), Yalung Kang (8505 m), Makalu (8463 m), Lhotse Shar (8383 m), Cho Oyu (8201 m), Dhaulagiri (8167 m), Broad Peak (8047 m), Muztaghata (7500 m). Rezonans magnetyczny u prawie połowy (46 proc.) wykazał trwałe zmiany, polegające głównie na zanikach kory mózgowej. Nie określono bezpiecznej granicy, poniżej której mózgowi himalaisty nic nie grozi. (…) Na jednego alpinistę wysokość 6000 metrów może wpływać podobnie jak na innego 8000 metrów” – opisywał Szymczak.
W skrócie – zawodowi himalaiści są jak zawodowi pięściarze, a zdobywanie kolejnych szczytów można porównać do przyjmowania potężnych ciosów od elity wagi ciężkiej. Do tego wszystkiego dochodzi “gorączka szczytowa” – w pewnym momencie mózg wspinacza zaczyna ignorować to, co nie pasuje do teorii o zdobyciu góry. Rzadko zdarzają się racjonalne oceny sytuacji, ale coś takiego miało miejsce w 2016 roku, podczas ataku grupy Moro. Tamara Lunger czuła się źle i zdała sobie sprawę, że wejście na szczyt może ją kosztować zbyt dużo. Kilkadziesiąt metrów przed metą zawróciła i zrezygnowała z możliwości zostania pierwszą zimową zdobywczynią Nanga Parbat. Z relacji Revol wynika, że problemy partnera zaczęły się już na ostatniej prostej.
Co na największych wysokościach może uratować życie? Oczywiście tlen. Wiadomo, że Revol i Mackiewicz nie wzięli go ze sobą. Wynika to z przyjętego podejścia – według zdecydowanej większości środowiska himalaistów wspinanie się z pomocą tlenu jest jak korzystanie z dopingu. Prawdziwie wartościowe mają być właśnie te wejścia, podczas których nie sięga się po dodatkowe wspomaganie.
Prawdopodobnie nigdy nie poznamy wszystkich szczegółów tragicznej wyprawy, ale wszystkie dostępne informacje pozwalają stwierdzić, że dla Mackiewicza nie dało się nic zrobić. Najważniejszy w takich sytuacjach jest fizyczny stan wspinacza. Revol była w stanie zejść w okolice 6000 metrów, co znacznie ułatwiło akcje ratunkową. Sprowadzenie nie będącego w stanie się poruszać Polaka – zimą, na wysokości 7200 metrów i przy huraganowych porywach wiatru – jest wyczynem z pogranicza science-fiction.
Oczywiście wszystko łatwo ocenia się z perspektywy wygodnego fotela, ale naprawdę trzeba zaufać tym, którzy są tam na miejscu. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby pospieszyć z akcją ratunkową – mogli to zrobić tylko wspinacze atakujący odległy o 100 kilometrów szczyt. Szczęście w nieszczęściu, że byli nimi Urubko i Bielecki – absolutna elita. Jednak nawet oni podchodząc do K2 ledwo pokonali granicę 6000 metrów i nie mieli aklimatyzacji wyżej. Samotność na Nandze to ryzyko, z którym Revol i Mackiewicz musieli się liczyć. Właśnie takie – bezwzględne i brutalne – są reguły tej gry. Zwłaszcza kiedy zdobycie szczytu staje się obsesją, a tak właśnie było w tym przypadku.
Jak zawsze w takich sytuacjach muszą pojawić się pytania stare jak sama wspinaczka: dlaczego oni to robią? Po co? Czy w ogóle warto? Z jednej strony – nie da się pewnie racjonalnie wytłumaczyć podejmowania takiego ryzyka w przypadku ojca czwórki dzieci. Z drugiej – nie da się pewnie wytłumaczyć tego w ogóle. Te dyskusje prowadzą donikąd, bo nie ma tu opcji umiarkowanej – to się po prostu czuje albo nie. Choć od słów George’a Mallory’ego – wybitnego brytyjskiego wspinacza, który w 1924 roku zaatakował Mount Everest i został tam na zawsze – minęło już prawie sto lat, to nikt lepiej nie odpowiedział na pytanie “dlaczego w ogóle chcesz zaatakować tę górę”. Dlaczego? “Ponieważ tam jest” – brzmiała odpowiedź. Tomasz Mackiewicz z pewnością rozumiał Mallory’ego jak nikt.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Facebook