Posmarować bułkę masłem. Przejść przez ulicę na zielonym świetle. Podrapać się po nosie. Skrytykować Arsene’a Wengera. Co łączy te cztery czynności? Na pewno skala trudności. Czasami może się wręcz wydawać, że to ostatnie jest z nich wszystkich najłatwiejsze. Francuz wystawia się na pośmiewisko raz za razem. Jego Arsenal z poważnego klubu, z drużyny w sezonie 2003/04 niepokonanej jako jedyna w pełnym sezonie Premier League, stał się memem. 4rsenalem. Nie inaczej było w kwestii Alexisa Sancheza.
Zdanie Chilijczyka odnośnie przedłużenia kontraktu na The Emirates znane było już od ładnych kilku – jeśli nie kilkunastu – miesięcy. Doprowadzenie do sytuacji, gdy zawodnik o rynkowej wartości pewnie około 100 milionów funtów (nietrudno sobie wyobrazić, jak United płacą kwotę w tych okolicach za Chilijczyka, gdyby miał powiedzmy 3 lata do końca kontraktu) może odejść za bezcen, to absolutna katastrofa. 60 milionów funtów oferowane latem przez Manchester City wyglądało jeszcze nieźle. Około 25 milionów, które proponował Manchester United zimą, nim zdecydowano się na wymianę za Mkhitaryana, w normalnych okolicznościach brzmiałoby jak marny żart.
Najlepszym tego przykładem jest… Diego Costa. Równolatek Alexisa, który w poprzednim sezonie w klasyfikacji kanadyjskiej o siedem punktów gorszy od Chilijczyka. Odszedł w tym samym okienku transferowym za niemal 60 milionów funtów. Wszyscy – na czele z Atletico – doskonale wiedzieli, że The Blues nie będą szczególnie podbijać ceny, bo Costa znalazł się u Antonio Conte na cenzurowanym. Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem zmieniał klub jako zawodnik londyńczykom zbędny, a jednak odszedł za sumę grubo ponad dwa razy wyższą niż ta oferowana przez United Arsenalowi.
Wenger przegrał też w innej kwestii. Nie jest tajemnicą, że jego pierwszym wyborem w wymianie z United miał być Anthony Martial. Zawodnik o charakterystyce jakkolwiek zbliżonej do Chilijczyka. Lewoskrzydłowy z ciągiem na bramkę, który może równie dobrze wystąpić jako najbardziej wysunięty napastnik. Z naprawdę porządnym dryblingiem i bezlitosnym wykończeniem. Potrafiący znaleźć sobie przestrzeń na boisku, co podkreślali eksperci BBC w ostatnim Match of the Day. Wskazując nie tylko na świetną walkę o piłkę Lukaku, ale i na znakomity ruch Martiala przy zwycięskiej bramce United na Turf Moor. Może i Francuz to nie piłkarz na poziomie Alexisa, ale to gracz z szansą na dalszy rozwój. Kto wie – może nawet skalą talentu dorównujący Chilijczykowi? Przecież gdy przychodził do United, uchodził za piękny, acz nieoszlifowany diament.
***
Porównanie Alexisa i Martiala w sezonie 2017/18. Martial znacznie ustępuje jedynie w średniej liczbie strzałów i kluczowych podań na 90 minut, ale już jeśli chodzi o efektywność, zdecydowanie nie ma się czego wstydzić. Źródło: understat.com
***
Mourinho raz jeszcze miał okazję dopiec Wengerowi. Choć Martial zdecydowanie nie jest jego typem zawodnika i nie zmienia tego jego świetna forma w ostatnim czasie (3 gole i 2 asysty w 4 meczach w tym roku), Portugalczyk nie chciał słyszeć o takiej wymianie. Mimo że brał gracza na jego pozycję, zaoferował zawodnika o kompletnie innej charakterystyce. W jego hierarchii zepchniętego w dodatku nawet poza ławkę rezerwowych. Henrikha Mkhitaryana. Wcisnął mu gościa wstawionego do lodówki za jednego z niewielu graczy w Premier League zdolnych do zrobienia tak kolosalnej różnicy dzięki indywidualnym umiejętnościom
To, co wygląda na ostateczne upokorzenie Francuza może się jednak okazać… małym zwycięstwem.
Patrząc nawet z perspektywy czysto ekonomicznej – czym jest dziś 25 milionów funtów, a więc kwota oferowana przez United za Alexisa? Jakie daje ona pole manewru na rynku transferowym? Jakie możliwości zastąpienia autora 30 goli i 19 asyst w minionych rozgrywkach? Latem 2017 za podobne pieniądze można było jako wzmocnienie siły rażenia sprowadzić na przykład Matiasa Vecino. Ewentualnie Kelechiego Iheanacho. Czy to zawodnicy pokroju Mkhitaryana? Wątpliwe. Może i ostatnio Ormianin stracił w oczach Jose Mourinho resztki uznania. Może i zawiódł go w najważniejszych meczach. Ale to wciąż piłkarz piekielnie kreatywny. Widzący na boisku więcej niż inni, potrafiący jednocześnie wolne przestrzenie wykorzystać do maksimum. W całej lidze angielskiej tylko ośmiu zawodników w tym sezonie może się pochwalić wyższym współczynnikiem xA90, czyli średnią prognozowanych asyst/90 rozegranych minut. W United lepszy pod tym względem był tylko… tak tak, Anthony Martial.
***
Najlepsi piłkarze Premier League pod względem współczynnika xA90. Źródło: understat.com
***
Owszem, Mkhitaryan nabił sobie statystyki początkiem sezonu, kiedy jego liczby wyglądały piekielnie imponująco. Zupełnie tak, jakby miał iść po nową życiówkę w liczbie asyst. Ustanowioną – przypomnijmy – w ostatnim sezonie w Borussii na poziomie 32 otwierających podań. By chwilę później zgasnąć i do sześciu asyst nie dołożyć już nic przez cały październik, listopad i grudzień, a także niemal cały styczeń.
Trudno oczywiście mówić o tym, że Mkhitaryan padł ofiarą dyspozycji partnerów, ale nie jest tajemnicą, że egzekucja w zespole United powinna być w tym sezonie lepsza. Liczba stworzonych przez Mikiego szans rosła dość systematycznie, liczba asyst stanęła jednak w miejscu.
***
Mkhitaryan odszedł z Manchesteru po stworzeniu w tym sezonie 28 szans kolegom. Więcej mieli tylko Juan Mata (33) i Paul Pogba (30). Źródło: squawka.com
***
Brak liczb to jedno. Wkład w grę obronną – szczególnie u Mourinho – to drugie. Portugalczyk właśnie z tego względu ostatecznie odstawił Mkhitaryana od składu, czego beneficjentem stał się Jesse Lingard. Jeden z ulubieńców The Special One, nie ze względu na umiejętności, a na niesamowitą wręcz pracowitość. Dla szkoleniowca tak ogromną wagę przywiązującego do taktyki, wymagającego, by nawet najbardziej wysunięty zawodnik był jednocześnie pierwszym obrońcą – skarb.
To, że takim skarbem Miki nie był, jest jednak pewnym zaskoczeniem. Bo to nie tak, że w Szachtarze i Borussii, gdzie świecił pełnym blaskiem, był z racji ponadprzeciętnych zdolności gry w ataku zwolniony z obowiązku bronienia. Nikogo nie trzeba chyba przekonywać, że u Jurgena „Gegenpressing” Kloppa nie byłoby dla niego takiej opcji, z kolei w Szachtarze – o czym pisał niedawno Guardian – zaliczał przecież w kolejnych sezonach Ligi Mistrzów średnio 4.0, 6.1 i 4.4 odbiorów na mecz. W United robił to jakieś trzy razy rzadziej.
Jonathan Wilson z tegoż Guardiana ocenia, że to nie kwestia braku dobrych nawyków czy umiejętności, a pogorszenie liczb wynikające z taktyki Czerwonych Diabłów, zdecydowanie bardziej opartej na odbiorze na własnej połowie niż bardzo wysokiego pressingu, do którego Mkhitaryan był przyzwyczajony. I który znacznie częściej stosuje Arsenal, co pokazują choćby niedawno zamieszczone przez footballwhispers.com statystyki, według których Kanonierzy są trzecią najefektywniej pressującą ekipą ligi, jeśli chodzi o liczbę podań przeciwnika wymienionych przed przejęciem futbolówki:
A to niejedyna przesłanka wskazujące na to, że Mkhitaryan może się na The Emirates odnaleźć. Że ma zmysł do gry kombinacyjnej – o tym nikogo przekonywać nie trzeba. Może i przez ostatnie półtora roku pokazywał to zbyt rzadko, ale w Dortmundzie był szczególnie w swoim ostatnim sezonie piłkarzem, dla którego przychodziło się na spotkania BVB. Technicznym, próbującym nieoczywistych rozwiązań. Takich w Arsenalu niezwykle się ceni, by wspomnieć tylko o Mesucie Ozilu. Którego pozostanie w klubie – obok sprowadzenia Pierre’a-Emericka Aubameyanga czy znalezienia porządnego defensywnego pomocnika – wielu wymienia wśród głównych składników w przepisie na przywrócenie wielkości Kanonierom. Bo też nikt nie ma wątpliwości, że posiadanie dwóch maszynek do asyst w osobach Ormianina i Niemca to naprawdę solidny atut.
Z motywacją do pokazania się z jak najlepszej strony także nie powinno u niego być problemów. O ile formułki pod tytułem „zawsze marzyłem o grze dla klubu X” znamy już aż za dobrze i o ile sam Mkhitaryan przy podpisywaniu kontraktów w Dortmundzie i Manchesterze zdążył je już wygłosić, o tyle akurat o fascynacji Arsenalem mówił jeszcze w wywiadzie z 2009 roku. Gdy sam był piłkarzem Pjunika Erywań, a Premier League oglądał tylko w telewizji.
Nie od dziś wiadomo też, że profil charakterologiczny idealnego zawodnika Arsene’a Wengera opiera się o jego inteligencję – nie tylko boiskową. Ormianina za to, że myśli na placu gry chwalił jakiś czas temu Mircea Lucescu:
– Piłkarska inteligencja – zdolność do czytania gry – jest prawdopodobnie jego największą zaletą, obok szybkości, siły i techniki. Należy do grupy piłkarzy, którzy potrafią zinterpretować to, czego oczekuje od nich trener. Praca z takimi ludźmi to czysta przyjemność.
Poza murawą? Jego CV mówi samo za siebie. W rubryce „języki” – sześć pozycji. „Zainteresowania”? Czytanie i gra w szachy. „Wykształcenie”? Dyplom Instytutu Wychowania Fizycznego w Armenii, a także stopień naukowy z ekonomii zdobyty na Uniwersytecie w Sankt Petersburgu. Przyjemny kontrast do Alexisa, który nadal nie mówi dobrze po angielsku.
Wątpliwe również, by nawet w razie gorszych stosunków z Arsenem Wengerem Miki miał demonstrować swoje niezadowolenie w tak irytujący sposób, jak robił to Sanchez. Prasa na wyspach informowała, że Chilijczyk od jakiegoś czasu nie rozmawiał z kolegami z drużyny, w szatni przesiadywał w słuchawkach, a obiady jadał sam. Mkhitaryan? Choć podobno podczas jednej z analiz meczowych poróżnił się z Jose Mourinho, to nie celebrował irytacji swoją rolą w zespole jak obrażony nastolatek, któremu mama dała szlaban na komputer.
I choć oczywiście trudno dziś komukolwiek o zdrowych zmysłach mówić o tym, że na wymianie Alexis-Mkhitaryan Arsenal wyszedł korzystnie, tak może się za moment okazać, że Arsene Wenger biorąc niechcianego w zespole rywali zawodnika zamiast pewnej kasy, zrobił całkiem porządny interes. Jeden z niewielu w ostatnich latach, oczywiście pod warunkiem, że nie braknie mu charyzmy, by z Mikiego wykrzesać jego najlepszą, „dortmundzką” wersję. Mkhitaryan w pojedynkę nie zrobi oczywiście z Arsenalu klubu znów w Anglii i Europie respektowanego na równi z największymi markami Starego Kontynentu. Na pewno nie w pojedynkę. Ale choć ostatnio oblazł kurzem, to wciąż ma umiejętności, by sprawić – jak to ostatnio ładnie ujął dziennikarz Guardiana Philippe Auclair – że ludzie na The Emirates raz na jakiś czas uśmiechać się będą w taki sposób, w jaki uśmiechają się ludzie, którzy wyciągają stare albumy ze zdjęciami z wakacji i patrzą na nie mówiąc: „czy wtedy nie było wspaniałe?”.
SZYMON PODSTUFKA
Poprzednie odcinki Angielskiej Roboty znajdziesz TUTAJ (KLIK)