Nie ma co ukrywać – nastawialiśmy się na kolejne bezkofeinowe spotkanie, o przewidywalnym scenariuszu, w którym Bayern kilkoma szybko strzelonymi golami zabije mecz. Bawarczycy w końcu nie dość, że grali u siebie, to jeszcze mierzyli się z drużyną ze strefy spadkowej. Tymczasem Werder wycisnął z tego meczu maksa. Odważnie postawił się mistrzowi Niemiec i pewnie gdyby nie zabójcza skuteczność Roberta Lewandowskiego, wywiózłby z Allianz Areny zdobycz punktową.
Sandro Wagner ostrzegał przed meczem, że Werder będzie groźny. W końcu nie ma nic do stracenia. I tak faktycznie było. Bayern szybko został skarcony za minimalizm. Nie wkładał w to spotkanie całego serca, zaczął trochę lekceważąco, wydawało mu się, że mecz wygra się sam. Już w 6. minucie mógł stracić bramkę, ale pozostawiony bez opieki w polu karnym Max Kruse z bliskiej odległości trafił w słupek. Bremeńczycy zaczęli zaskakująco, z odwagą i polotem, który z każdą minutą przybierał na sile. W końcu wyszli na prowadzenie. Kruse obsłużył prostopadłym podaniem Gondorfa, który na wślizgu, strzałem pomiędzy nogami, nie dał szans Ulreichowi.
Werder na zdobycie bramki potrzebował zaledwie dwóch sytuacji, co jest o tyle dziwne, że w tym sezonie przecież nie grzeszy skutecznością i z reguły potrzebuje znacznie więcej okazji, by trafić do siatki. Przyjezdni weszli jednak w tym meczu na inny, nieosiągalny wcześniej poziom. W pierwszej połowie odważnie doskakiwali z pressingiem do rywali, uniemożliwiając im swobodne rozgrywanie piłki. Wydawało się, że dotrwają do przerwy, jednak pierwsza naprawdę klarowna sytuacja gospodarzy od razu zakończyła się trafieniem. Muller otrzymał długą, wypieszczoną piłkę od Boatenga, świetnie ją przyjął i strzałem z bliskiej odległości nie dał szans bramkarzowi. Potwierdził tym samym swoją świetną formę. Co ciekawe, był to już jego ósmy gol wbity zielono-białym w historii.
Jakże prawdziwe okazały się te słowa Wagnera – gdyby Werder się murował, pewnie Bayern i tak wkleiłby mu ze dwie sztuki jeszcze przed przerwą i tyle byłoby z murarki. Zamiast tego wyszedł odważnie i Bawarczycy na przerwę schodzili z wynikiem 1:1. I wcale bez jakiejś drastycznej przewagi nad rywalem.
Ofensywa Bayernu w pierwszej połowie wyglądała bowiem niebywale niemrawo. Nie istnieli ani skrzydłowi, ani pomocnicy, ani tym bardziej zupełnie wyłączony z gry Robert Lewandowski. Obraz meczu zmienił się w momencie pojawienia się na boisku Arturo Vidala, który niemal od razu wykreował sobie świetną sytuację, ale jego strzał został zatrzymany przez bramkarza. Od tego momentu Bayern ruszył mocniej do przodu i już po chwili wykorzystał to napastnik reprezentacji Polski. Dośrodkowanie z rzutu rożnego, idealne nabiegnięcie na piłkę i mocne uderzenie głową.
Ożywionemu Bayernowi, który w drugiej odsłonie prezentował się już o niebo lepiej, nie przeszkodził nawet fatalny błąd Urleicha, który postanowił nieco podgrzać atmosferę. Najpierw źle wykopał piłkę, później miał problemy, żeby ją złapać, a na koniec sprezentował rywalom rzut rożny. Ci, przy dużym szczęściu, bo piłkę do własnej bramki wepchnął Sule, postanowili skorzystać z tego niespodziewanego prezentu i doprowadzić do remisu.
Radość nie trwała jednak zbyt długo, bo po chwili Muller wrzucił piłkę do Lewego, a ten bez większego problemu, strzałem głową, zdobył bramkę na 3:2. Nawet zbytnio jej nie celebrował. Ot, kolejny dzień w pracy, kolejne trafienie. W końcówce dublet skompletował jeszcze Muller. 4:2.
Niech wynik was jednak nie zwiedzie – Bayern wygrał po wielkich męczarniach, szczególnie w pierwszej części meczu. Z drugiej strony – lider po raz kolejny zwyciężył i potwierdził, że w lidze nie ma na niego mocnych. Nawet gdy nie ma swojego dnia.
Bayern – Werder 4:2
Muller 41′, 84′, Lewandowski 63′, 77′ – Gondorf 25′, Sule (sam.) 74′