Jest progres! Agnieszka Radwańska poprawiła swój wynik z zeszłorocznego Australian Open. W 2017 wyleciała z tego turnieju w drugiej, a teraz w trzeciej rundzie. Jeśli ta tendencja zwyżkowa zostanie zachowana, to w 2022 roku krakowianka powinna zagrać w finale imprezy w Melbourne!
Polka okazała się dziś gorsza od Su-Wei Hsieh. Ten wynik nie może dziwić, bo jej rywalka to dziesięciokrotna triumfatorka wielkoszlemowych imprez. Jeśli nie interesujecie się specjalnie tenisem, mogliście wcześniej nie słyszeć o tej dziewczynie, ponieważ reprezentantka Tajwanu nie odnosiła wielkich sukcesów w singlu. W wielkoszlemowych turniejach 32-latka tylko raz awansowała do IV rundy (AO 2008), a na liście WTA nie zdarzyło jej się przeskoczyć 23. miejsca.
Jak widać szału nie ma, teoretycznie można więc było się spodziewać, że Radwańska odstrzeli tę rywalkę. Słowo teoretycznie jest tutaj jednak kluczowe: po pierwsze, trzeba bowiem pamiętać, że – zgadliście! – to kobiecy tenis, a w nim jak w piłkarskiej ekstraklasie – wszystko może się zdarzyć. Po drugie, Su-Wei Hsieh rundę wcześniej wyeliminowała Garbiñe Muguruzę, co sprawiło, że zapaliła nam się czerwona lampka.
I rzeczywiście, w pierwszym secie dzielna reprezentantka Tajwanu oddała Agnieszce tylko dwa gemy. Z jednej strony byliśmy zaniepokojeni, z drugiej pamiętaliśmy, że w dwóch poprzednich meczach tegorocznego Australian Open (Krystina Pliskova, Łasia Curenko) Radwańska też przegrywała premierowe partie 2:6, a potem wstawała z kolan. Nieśmiertelne powiedzenie “do trzech razy sztuka” tym razem nie miało jednak zastosowania w praktyce – w drugiej partii krakowianka przegrała 5:7 i zamiast szykować się do walki ze swoją koleżanką Andżeliką Kerber, może skupić się na wizytach w dobrych knajpach, drogich sklepach i generalnie na zwiedzaniu urokliwego Melbourne. Przejebane, naprawdę współczujemy.
Natomiast Su-Wei Hsieh spróbuje na stare sportowe lata ustanowić życiowy rekord i przebić się do ćwierćfinału wielkoszlemowego turnieju. Po tym, co pokazała dziś Kerber – która zmiotła z kortu Marię Szarapową – nie wróżymy jej misji wielkiego powodzenia. Nawet jeśli jednak Azjatka odpadnie, to i tak bliżej niż do depresji będzie jej do euforii – już dawno nie grała bowiem tak dobrze. W tym miejscu warto dodać, że to utytułowana deblistka, która w 2013 wygrywała Wimbledon w grze podwójnej, a rok później okazała się najlepsza na kortach Rolanda Garrosa.