Reklama

Tenisowi ultrasi. Fanatycy rodem z Australii

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

15 stycznia 2018, 17:23 • 9 min czytania 4 komentarze

Łatwo odpowiedzieć sobie na pytanie, czemu wzbudzają tyle skrajnych emocji – każdy, kto w jakiś sposób się wyróżnia i nie pasuje do otoczenia, w końcu się na takie natknie. Przez ponad 20 lat swojego istnienia dopingowali Australijczyków na kilku kontynentach, zawsze z tym samym zaangażowaniem. Najbardziej słyną jednak z obecności na kortach Australian Open, „swojego” szlema. Poznajcie The Fanatics, czyli kogoś na kształt tenisowych ultrasów.

Tenisowi ultrasi. Fanatycy rodem z Australii

Pierwszy z turniejów wielkoszlemowych w sezonowym kalendarzu już się rozpoczął. Jeśli lubicie spędzać noce i poranki przy meczach tenisa, to możecie też wypatrywać ich – z pewnością ubarwią wam część spotkań. Szukajcie ich na meczach Australijczyków, nieważne jakich i nieważne, na których kortach. Nie będzie trudno ich zlokalizować – grupa kilku, kilkunastu czy wręcz kilkudziesięciu osób ubranych na żółto, z pomalowanymi twarzami, flagami i głośno dopingująca swoich zawodników. Innymi słowy: kompletnie nie pasująca do otoczenia.

Wyobraźcie sobie, że idziecie do filharmonii. Orkiestra zaczyna grać pierwszy utwór, mija pięć minut, wybrzmiewa ostatnia nuta, wszyscy grzecznie biją brawo, ale nagle na balkonie dwadzieścia osób, ubranych w koszulki z napisami w stylu „Mozart is the best” zaczyna chóralnie śpiewać „Let’s go orchestr, let’s go!”. Macie to? Świetnie, teraz mniej więcej rozumiecie, jak wyglądają The Fanatics na meczach tenisa.

Może nie widać tego tak w ich rodzinnej Australii, ale już na Wimbledonie, gdzie też regularnie się pojawiają, zdecydowanie odstają od normy. Wszystkie problemy, jakie są z nimi związane, sprowadzają się do prostego stwierdzenia, że…

…to nie jest sport dla głośnych ludzi

Reklama

Oczywiście, śmiało moglibyśmy tu zrobić gwiazdkę z odnośnikiem. Brzmiałby on tak: „*nie dotyczy Marii Szarapowej, Victorii Azarenki i połowy zawodniczek z touru. A także niektórych zawodników”. Jednak w tym przypadku działa to na starej, dobrze nam znanej zasadzie, że co wolno wojewodzie, to nie tobie… sami wiecie.

W całym zamieszaniu chodzi o to, że w gruncie rzeczy tenis wciąż jest sportem konserwatywnym, pełnym tradycji. A Fanatyków nie do końca to obchodzi. Oczywiście, respektują nakazy zachowania ciszy w trakcie wymian (całkiem prawdopodobne, że bardziej niż miejscowa publiczność na Roland Garros czy US Open), ale dla wielu nie do zniesienia jest to, co robią pomiędzy punktami i gemami. Czyli właściwie co?

Właściwie to się bawią. Dopingują swoich, dają im zachętę do gry i podnoszą na duchu w trudnych chwilach. To nie podoba się wszystkim w tenisie. Przykładów nie trzeba daleko szukać – na Wimbledonie 2015 Jack Sock tak zdenerwował się nieustannym dopingiem Australijczyków dla ich krajana, Sama Grotha, że w końcu uderzył piłkę w kierunku Garetha Fletchera, lidera kibiców. Skończyło się upomnieniem i koniecznością wyłożenia z własnej kieszeni 2500 dolarów. Nie wiemy, czy to za samą próbę, czy za to, że nie trafił.

Wspomniany Wimbledon to też problematyczny mecz innego Australijczyka, Nicka Kyrgiosa, z Juanem Monaco z Argentyny. „Problematyczny” to zresztą słowo, które chyba na stałe przylgnęło do Nicka, a w tamtym spotkaniu problemem było dla niego wszystko – od rywala, przez sędziów aż do kibiców. Własnych. W pewnym momencie miał już dość ich dopingu i dość stanowczo kazał im przestać. Mecz wygrał.

Na tym samym turnieju, ponownie w meczu Grotha, uciszały ich najpierw trybuny, a później oficjele, którzy zagrozili im odebraniem możliwości wstępu na kolejne spotkania. Podobno przyłożyła się do tego Mirka Federer, bo to jej mąż występował wówczas na korcie. Zresztą, podobnie jak Kyrgios, Szwajcar spotkanie wygrał. 

Gdybyśmy jeszcze bardziej cofnęli się w czasie i trafili na Australian Open 2014, moglibyśmy podziwiać wściekłych Ernestsa Gulbisa i Alexandra Kudryavtseva. Ten drugi nadał nawet Fanatykom nowe miano, mówiąc, że „są zwierzętami”. Marek Furjan, komentator tenisa w Eurosporcie, zauważa jednak: „Jeżeli ktoś widział Gulbisa lub Kudryavtseva, to wie, że to są ludzie, których bardzo łatwo jest zranić. Przed zawodami w Australii byłem w Katarze na tamtejszym turnieju i Gulbis grał tam z Łukaszem Kubotem w drugiej rundzie. Kubot wygrał drugiego seta i krzyknąłem coś na zasadzie „Dawaj Łukasz!” – tradycyjny okrzyk kogoś, kto wspiera zawodnika, normalna reakcja. Gulbis wtedy przystanął, spojrzał mi głęboko w oczy, jakby chciał wymierzyć wyrok i później kilka razy, gdy wygrywał piłkę, patrzył w moim kierunku. Kudryavtsev to też zawodnik, który kojarzy się z takimi szaleństwami, jak choćby rzucanie rakietami”.

Reklama

TIWtennisJan24

Wspomniany już Fletcher (na zdjęciu powyżej) ma własne zdanie na temat negatywnych reakcji: „To wszystko kręci się dla nich wokół tradycji, nie chcą, by ktokolwiek zepsuł im to doświadczenie. Ale na koniec dnia, jeśli nie będę mógł wstać i wspierać zawodników, jakim sposobem wokół meczów wytworzy się jakakolwiek atmosfera?”.

Cóż, wypada tu napisać, że atmosfera ta kreowała się przez wiele lat przed powstaniem Fanatyków, a na meczach, na których ich brakuje, jej z kolei jest pełno. Możecie być pewni, że działalność grupy znów stanie się tematem wielu dyskusji po tegorocznym turnieju – wejdźcie choćby na Twittera i dokładnie prześledźcie to, co się o nich tam pisze. W poprzednich latach nie było wesoło, choć – jak sami przyznają – bawi ich to, co ludzie o nich mówią. A, ich ulubiony tweet to: „Fanatycy powinni zostać wysłani do Syrii, by walczyć z ISIS”. Dajcie znać, jeśli jakiegoś tam widzieliście.

A może jednak jest?

Nie wszystkim to, co robią Fanatycy, przeszkadza. Grupa ma oczywiście wsparcie (przeważnie) od australijskich zawodników i oficjeli – Tennis Australia (tamtejsza federacja) regularnie zapewnia im bilety na Australian Open i Puchar Davisa. Na tym drugim zresztą głośny doping to żadna nowość. Poza tym współpracowały z nią takie osobistości jak John Newcombe, Pat Rafter, Tony Roche czy Lleyton Hewitt. Śmietanka australijskiego tenisa, również ta, która do tradycji powinna być przywiązana. W końcu sama jest jej częścią.

W opozycji do Jacka Socka i reszty towarzystwa stoją też inni tenisiści. Po przegranym meczu z Kyrgiosem, o którym już wspominaliśmy, Juan Monaco mówił: „Dla mnie to nie problem. To zabawne. Tenis nie powinien być tylko uderzeniem, grzecznymi brawami, uderzeniem, grzecznymi brawami i tak dalej. Dobrze tym wstrząsnąć. To byłby problem, gdyby przekroczyli granicę, ale tego nie zrobili”. W podobnym duchu wypowiadał się też Milos Raonić, dla którego „im głośniej, tym lepiej”, bo „wychował się, oglądając sport w Ameryce Północnej”.

Furjan, który dwukrotnie był w Australii na turnieju, podziela to zdanie: „To kapitalna część widowiska i turnieju. Nie tylko okrzyki, przyśpiewki, ale też scenki odgrywane na trybunach. Na przykład przebrany facet, który w trakcie minutowej przerwy między gemami biegał dookoła Rod Laver Arena, sprawdzając czy zdąży zrobić kółko. Australijscy zawodnicy świetnie z tą grupą żyją i bardzo ich szanują. Wszyscy na trybunach dobrze się dzięki nim bawią, to show jest robione ze smakiem”.

Furjan podkreśla też, że siłą Fanatyków jest to, że znają się na tenisie, rozumieją, kiedy należy dopingować zawodnika, a kiedy można sobie pozwolić na małą komedię. Są doskonale zorganizowani i potrafią wykorzystać kilkunastosekundowe przerwy z pełną „premedytacją”. Innymi słowy – to, co my znamy ze stadionów piłkarskich, dostosowali do tenisowych aren. No i dodali do tego sporo kultury.

Oczywiście mamy nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy jechać na challenger do Szczecina z torbą wypchaną racami i megafonem, bo na to tenisowy świat wciąż nie jest gotowy (i pewnie nigdy nie będzie), ale o przyśpiewkach śmiało możecie pomyśleć. Naszym faworytem z repertuaru Fanatyków jest chyba „It’s all about that ace”, choć trzeba przyznać, że „If you’re an Aussie and you know it, and you really want to show it, if you’re Aussie and you know it, clap your hands” oraz ich wariacje na temat „Hey Jude” też brzmią przyzwoicie.

Toaletowe początki

Najpierw było sześciu przyjaciół, którzy wspólnie podróżowali po Indiach, oglądając mecze mistrzostw świata w krykiecie… Nuda? Tak myśleliśmy. My też nie jesteśmy w stanie oglądać tego sportu, ale nic nie poradzimy na to, że to właśnie tak zaczęła się historia Fanatyków. Wcześniej obejrzeli kilka innych turniejów: futbolowe mundiale, igrzyska 1992 i 1996, Wielkie Szlemy… Generalnie tego typu rzeczy, znacznie ciekawsze od krykieta, ale – z nieznanych nam przyczyn – to właśnie od niego wywodzi istnienie grupy jej założyciel, Warren Livingstone. Na szczęście później było ciekawiej:

– W 1997 roku chodziłem po Nowym Yorku, w ramach wycieczki dookoła świata. To był rok, w którym Pat [Rafter] wygrał swoje pierwsze US Open. Udało nam się zdobyć bilety na samą górę trybun. Byłem tam ja i mój przyjaciel, Col. Po meczu Venus Williams z Martiną Hingis około 20% widowni wyszło, a my zobaczyliśmy kilku Australijczyków po drugiej stronie stadionu, więc poszliśmy do nich i zaczęliśmy śpiewać stare australijskie piosenki. Było nas z dziesięciu. Kiedy Pat wygrał, gestem pokazał nam, żebyśmy zeszli niżej, ale nie byliśmy w stanie tego zrobić, więc jego brat podszedł do nas i dał biznesową kartę do pubu, w którym Pat organizował przyjęcie. Poszliśmy na nie, a późno w nocy poznałem Newka i Rochey [Johna Newcombe’a i Tony’ego Roche’a – przyp. red.]. Byliśmy w łazience i korzystaliśmy z pisuarów. Rochey był po mojej lewie, Newk po prawej. Zapytali mnie, czy nie chcielibyśmy przylecieć na Puchar Davisa do Waszyngtonu, później w tym samym tygodniu. Mieli dać mi parę biletów, żebym mógł przyprowadzić innych Australijczyków.

Bywaliśmy w wielu pubach, wchodziliśmy do ich toalet i generalnie wiemy, czego się tam spodziewać. To, co przeczytaliście powyżej, zdecydowanie się do tych rzeczy nie zalicza. Ale tak właśnie to było. Livingstone rzecz jasna się zgodził, dostał bilety i – choć Australia mecz przegrała – stał się etatowym fanem. Dosłownie, bo wkrótce z tego zaczął czerpać środki na życie, a The Fanatics zmieniło się w ogromną grupę, zrzeszającą Australijczyków z całego kraju, którzy chcieliby dopingiem wspomóc swoich rodaków. Nie wiecie może, kiedy Jerzy Janowicz organizuje jakąś imprezkę?

Dwadzieścia lat minęło

Tyle już istnieją Fanatycy, którzy stali się w świecie tenisa doskonale znanym obrazkiem. Zresztą nie tylko w nim, bo pojawiali się na golfie, krykiecie, NFL, rugby, sportach zimowych(!) czy wyścigach konnych. Wszędzie dobrze się bawili i głośno dopingowali swoich zawodników.

INCHEON CITY , SOUTH KOREA - OCTOBER 11: Dustin Johnson of the United States team stops on his way from the 9th green to the 10th tee to join the 'Fanatics' a group of Australian fans as they pose with the Presidents Cup on the first tee after the last game had teed off during the Sunday singles matches in the 2015 Presidents Cup at the Jack Nicklaus Golf Club Korea on October 11, 2015 in Incheon, South Korea. (Photo by David Cannon/Getty Images)

Dziś to już wielka organizacja, zrzeszająca ponad 50 tysięcy członków. Ma swoją stronę internetową, Facebooka i Twittera. Organizuje dla swoich ludzi wyjazdy na zagraniczne turnieje. W ofercie ma też inne atrakcje – między innymi zimne piwo na Oktoberfeście, bitwę na pomidory w trakcie hiszpańskiej La Tomatiny oraz inną trakcję z tego kraju – gonitwę byków w Pampelunie. Na to ostatnie najchętniej wysłaliby ich zapewne ich przeciwnicy. Najlepiej przywiązanych do słupów ustawionych na trasie byków.

Fanatykom zdarzały się rzecz jasna wpadki – trudno zapanować nad kilkudziesięcioma osobami, z których część na meczu tenisa pojawia się po raz pierwszy. W tym rola Garetha Fletchera, którego śmiało możemy nazwać ich młynowym. On sam na razie nie ma zamiaru się z tego zadania wycofywać – chce to robić dopóki Australijczyk lub Australijka nie wygrają turnieju Wielkiego Szlema i ma nadzieję, że nie będzie czterdziestolatkiem z dzieckiem na rękach, który będzie starał się z trybun dopingować swoich rodaków. Patrząc na możliwości australijskich zawodników… możemy mieć dla niego złe wieści.

Fanatycy bywali ofiarami agresji słownej i fizycznej, żartowano sobie z nich (najsłynniejszym przykładem jest chyba artykuł The Betoota Advocate, czyli australijskiego Asz Dziennika, gdzie napisano, że grupa przez przypadek dopingowała Portugalczyka Joao Sousę), ale też wspierano. Nawet na najdziwniejsze sposoby, jak ten Thanasiego Kokkinakisa, który wszystkim członkom grupy, mieszkającym na polu namiotowym Wimbledonu w trakcie trwania turnieju… zamówił pizzę. Szanujemy to, wyrażając jednocześnie nadzieję, że nie była to hawajska.

W chwili, gdy kończymy pisać ten artykuł, Magda Linette  również kończy – swój mecz pierwszej rundy. Przez całe spotkanie towarzyszy jej głośny doping polskich kibiców. W zeszłym sezonie furorę robili argentyńscy fani, wspierający Juana Martina del Potro. Może to oznaki tego, że takie zachowania stają się w tenisie powszechnie akceptowalne? Jeśli tak, nie zapomnijcie o tych ubranych na żółto ludziach z pomalowanymi twarzami. Bo zrobili ogromny krok w stronę tego, by tenisowe korty wreszcie ożyły. 

SEBASTIAN WARZECHA

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Michał Kołkowski
0
Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Australian Open

Komentarze

4 komentarze

Loading...