– Niech pan napisze, że w klubie jestem od zawsze – Eugeniusz Frankowski nie rzuca słów na wiatr. Mimo 82 lat na karku, pozostaje czynnym kierownikiem i skarbnikiem, przy klubie działa nieprzerwanie od 1949. Siedemdziesiąt lat temu pojechał rowerem na pierwszy mecz Dłutowianki, dziś wciąż wsiada na dwa kółka i jeździ pomagać GLKS-owi.
***
Krzysztof Świercz, prezes GLKS-u Dłutów: – W obecnych czasach każdy krąży z laptotem, smartfonem. Gdy kierownik coś potrzebuje sprawdzić, jak to robi? Sięga za pazuchę, a tam wielki plik notesików, kartek, karteczek. Jego laptop.
Eugeniusz Frankowski: – Kazdy chce to, tamto, a w głowie wszystkiego nie mam. Kiedyś dzwonie do prezesa: “Prezes, będą jaja, laptopa zgubiłem”. Wypadł mi gdzieś z bagażnika przy rowerze. Rano idę do komórki po rower, patrzę, leżą jakieś papiery w śniegu. Mój laptop się znalazł. Tylko namókł. Trzeba było potem kartki suszyć.
Pan Eugeniusz pokazuje finansowe sprawozdanie dla gminy. Dziś też są sprawy do załatwienia. Dokumenty trzeba dostarczyć do piętnastej.
Rzuca się w oczy, że wszystko jest napisane na maszynie.
– Ta maszyna jeszcze Stalina pamięta – stwierdza pan Eugeniusz – tylko tych pism mi nie chcą przyjąć. Przepisują potem. To jest tylko na brudno.
– Kierownik jest na tyle czynny, że załatwia wszelkie sprawy finansowe, rozliczenia z Urzędem Gminy, dotacje, czyli jest jednocześnie skarbnikiem. Co roku składa nam życzenia świąteczne: szukajta następcy, bo on odchodzi, kończy z buchalterią.
– Prezes, ty nie wywołuj tematu. W tylu klubach w Polsce mnie nie ma i istnieją, da się. Ja to się nadaję na honorowego prezesa.
– Kierowniku, jak znajdziesz następcę skarbnika, możesz zrezygnować.
– Żeby potem nie być w panice, jak następca się nie znajdzie, a mnie połamie lub stanie mi się coś gorszego i będziecie mieli kłopot z przekazywaniem dokumentów. Póki żyję mogę doradzić, pokazać jak to robić. Kierownika co pojedzie na mecz jeszcze najprędzej znajdziecie, ale szukajcie skarbnika. Musi się ktoś trochę znać na księgowości, finansach.
– W Burzy Pawlikowice był pan Banaczek, taki sam działacz jak nasz pan Gienio. Dzięki niemu Burza funkcjonowała. Niestety umarł w nieszczęśliwym wypadku i Burza balansuje na granicy.
– Więc żeby u nas tak się nie stało trzeba szukać następcy.
– To pan szuka panie Gieniu, Banaczek nie szukał!
– Z tych, co kiedyś grali, nie garną się. Wolą usiąść na trybunce, na loży szyderców, pokrytykować i iść do domu. Dobrze, że w tym okienku pojawił się kolega Łukasz, bo gdyby nie on, to nie byłoby rąk do pracy. Jest jeszcze kwatermistrz co pomaga i ma zacięcie. Tak dzięki paru osobom to funkcjonuje.
Za pieniądze by się pewnie znalazł skarbnik, ale za darmo? Wszyscy w GLKS-ie pracują społecznie. Łukasz Wosiak pracuje w branży leśnej, w klubie jestem sekretarzem i zajmuje się sprawami organizacyjnymi – obsługą systemu EXTRANET PZPN, pisaniem pism, umowami transferowymi, zgłaszaniem zawodników do rozgrywek. Prezes Krzysztof ma swoją firmę, pan Eugeniusz jest emerytowanym księgowym.
– To futbol amatorski. Chłopak musi wytłumaczyć żonie, że w sobotę, gdzie są domowe obowiązki dzieci, jedzie na mecz, z czego nie będzie miał pieniędzy.
– Prezes, ja też miałem rodzinne obowiązki, pracowało się, i nigdy nie było tak, że nie pojadę. Sześćdziesiąt lat jeździłem i może raz na rok zdarzało się, że nie mogłem. Teraz każdy goni za pieniędzmi, za tym, żeby przeżyć, a jak zarobi tysiąc złotych to nie będzie się bawił w sporcie za darmo. Jest coraz gorzej. Źle z zawodnikami, ale jeszcze gorzej z działaczami. Działacz sportowy to zawód kompletnie na wymarciu. Nie ma chętnych, żeby społecznie pracować. Tylko takie jednostki jak prezes. Muszę powiedzieć o prezesie, że ja go nazywam Krzysztof Odnowiciel.
– (śmiech) Panie Gieniu, o mnie będziemy pisać za trzydzieści lat.
– Gdyby nie Odnowieciel, nic by tu nie było.
– Niedobrze wychodzę na zdjęciach, bo gęba stara.
– Kierowniku, dzisiaj nie takie rzeczy. Z wąsami będzie kierownik.
Od lewej Łukasz Wosiak, Eugeniusz Frankowski, Krzysztof Świercz
***
– Jakby ktoś pytał od kiedy jestem w klubie, to niech pan napisze, że od zawsze. Od tego roweru.
Zdjęcie z rowerem pochodzi z 1949 roku. To wyprawa na pierwszy mecz klubu piłkarskiego z Dłutowa, wtedy jeszcze Dłutowianki, jadącej do Dąbrówki. Na rowerze siedzi uśmiechnięty trzynastoletni Gienio.
Krzysztof Świercz: – Krąży dowcip po Dłutowie. Po czym poznać kierownika? Po rowerze, bo jeszcze do niedawna ten sam miał.
– Gdyby nie rower, to by mnie tu nie było. Za dużo już nie chodzę, kolanka wysiadły, mogę się poruszać tylko na dwóch kółkach. Tak zacząłem na rowerze i tak do śmierci będę jeździć.
Pan Eugeniusz wciąż jeździ na wyjazdy tam, gdzie jest blisko z budynku klubowego na boisko. Z tego względu na Borutę czy Start jednak już nie pojedzie: – Nie będę pośmiewiska z siebie robił i narażał się na choroby. Jak się przemęczę, smaru nie ma i gorzej się czuję.
Robię panu Eugeniuszowi test na pamięć: pytam, czy Dłutowianka wygrała swój pierwszy historyczny mecz.
– Nie wiem. Ale napiszmy, że wygrała.
Oczywiście w swoim czasie pan Eugeniusz był również czynnym graczem. Jakim?
– Napastnikiem z dziesiątką na plecach, czyli numer wyżej niż Lewandowski. Byłem od wykańczania akcji. Lewandowski dużo biega, mnie się nie chciało. Koledzy, choćby taki Stefanek, dogrywali piłki, że tylko nogę się dostawiało, a i tak było się królem strzelców.
– Zrozumiałe, największe gwiazdy nie muszą biegać.
– Trzeba odpowiednich płuc, żeby tak biegać. Jak zagrałem w pomocy, to do przerwy wytrzymałem, a potem zdjąłem gałgany bo nie wyrabiałem.
– Czemu na zdjęciu jest pan bramkarzem?
– Jak było dwunastu chłopaków na wsi to nie zawsze znajdował się bramkarz, więc stanąć też trzeba było.
– Z jakiego sprzętu korzystaliście siedemdziesiąt lat temu?
– Na całą gminę mieliśmy jedną piłkę, trochę pękniętą. Czasem człowiek patrzył, czy uda się mecz dokończyć. Jeśli chodzi o buty, najpierw grałem w trampkach, potem w korkotrampkach. Pod skórą buta wstawiali kawałek blachy, żeby to było twarde i piłka lepiej się odbijała. Korki, żadne tam wkręty, ale przybijane przez szewca w Dłutowie gwoździki. Dobrze też grało się w butach kolarskich. Niektórzy grali boso.
Kluczową rolę w niższych ligach odgrywa logistyka. Nie raz o to potrafi rozsypać się skład, odejść gwiazda. Jak jeździło się dawniej?
– Czasem końmi, wozem, ale najczęściej rowerem. Najdalej do Łodzi, na Rudę blisko Stawów Jana. Jeszcze wiozłem Stefanka na ramie, a tu trzeba ładny kawałek zrobić pod górkę. Później spółdzielnia tkacka miała samochód, to nam go użyczała bezpłatnie w ramach pomocy. Za jakiś czas kupiliśmy Robura od SKS-u kółka rolniczego w Dąbrówce za Zgierzem. Robur był klubowy, ale wynajmowało się go, także swojej jeszcze zarobił. Ale co innego pojechać nim na mecz, a co innego nad morze. Jak z niego turyści wysiadali, to byli jak połamani. Później Robura zastąpił Jelcz. Szkoły zrezygnowały ze swoich samochodów, zaczął wozić dzieci PKS. Wójt dał nam jeden z autobusów, a drugi trafił na złom.
***
Pan Eugeniusz za największy sukces w historii klubu uważa lata 67-71, kiedy klub grał w lidze wojewódzkiej, mierzył się z Concordią Piotrków, Pogonią Zduńska Wola, PTC Pabianice, Skrą Bełchatów czyli Stalą Radomsko. Wyżej były już rozgrywki centralne. Ostatecznie jednak Dłutów nie spadł z ligi, tylko został z niej wyrzucony po aferze na całą Polskę.
Nie pudrujmy rzeczywistości: skoro sędziowanie w Ekstraklasie potrafiło trącić, to co dopiero niższe ligi, gdzie mało kto patrzył na ręce? Na tym się traciło, na tym się potrafiło zyskać. Takie realia. Pan Eugeniusz do dziś wspomina zaprzyjaźnionego arbitra, który lata temu został po meczu na zabawie i tak się wybawił, że po wszystkim trzeba go było wrzucić jak worek kartofli na pakę i zawieźć do Pabianic. Inny dobry kolega arbiter miał wygrać mecz, ale tak się postarał, że Dłutów przegrał 0:3. Gdy wcześniej jeździł na zebranie podokręgu, zawsze zatrzymywał się w Dłutowie w knajpce. Po tamtym meczu leciał przez Dłutów jak wiatr.
– W 71 byliśmy do spadku, zarówno my jak i Concordia. Graliśmy w Pabianicach na Zjednoczonych, Concordia w tym czasie grała z PTC. Ostatnia kolejka, mecz w tym samym czasie. Mieliśmy znajomych w Zjednoczonych i umóiwliśmy się, że wygramy. Tak rześmy grali, że nie miał kto do przerwy bramki strzelić, to Zjednoczeni samobójczą sobie wbili. Po przerwie ruszyliśmy i skończyło się 13:1. Zupełnie niepotrzebnie, bo PTC zremisował z Concordią, więc wystarczyłoby nam 1:0. Sędziowali nam sędziowie z Piotrkowa, wyczuli co jest grane, potem ktoś puścił parę z ust redaktorowi Wójcickiemu z Głosu Robotniczego, a ten na całą Polskę rozgłosił, że pod Pabianicami o utrzymaniu decyduje bańka bimbru. Wyrzucili nas za karę, nieprzyjemna przygoda.
Najcenniejsze puchary pochodzą z lat sześćdziesiątych, choćby ze względu na sposób ich zrobienia. Dzisiaj to masowa produkcja, wszystko z metalu, a wtedy? Wszystko ze szkła.
Na poziom centralny dostali się natomiast swego czasu juniorzy, bo w 1998 młodzieżowcy awansowali do krajowego finału turnieju Piłkarska Kadra Czeka, czyli takiego ówczesnego Pucharu Tymbarku. Do dziś w seniorach GLKS-u gra dwóch zawodników, którzy wówczas należeli do zespołu. Ostatnio wielkie emocje przyniósł sezon, gdy dłutowianie do końca bili się o awans z okręgówki z MKS-em Kutno.
Ale ogółem, o zestawienie składu jest coraz trudniej, co tłumaczy pan Eugeniusz, gdy pytam go o największe różnice między piłkarzami dawniej i dziś:
– Dawniej było więcej chętnych. Nie trzeba było się prosić, nikt nie oglądał się na pieniądze. Teraz pierwsze co ich interesuje to ile dostaną. Na tym wszystko się opiera. Nie dostają, bo nie ma skąd. Niektórzy rozpieszczeni są. Nie ma kasy do kieszeni, ale poza tym mają wszystko. Sprzęt ekstra, boisko ekstra, sprawy socjalne, zakończenie sezonu, otwarcie sezonu. Ale stypendiów nie ma, to niektórzy wolą iść na salę. Tu trzeba się podporządkować, grac jak każde trener, być obowiązkowym, coś poświęcić. Tam można uprawiać widzimisię. Jest taki chłopak z rocznika 92. Mieszka naprzeciwko boiska, tu przez ulicę. Nie przychodzi, bo nie ma czasu. Częściowo prawda, ojciec ma firmę, w domu robota czekała. Ale moim zdaniem niecałkowita. Szkoda, bo wielki talent. W Bełchatowie grał, w Pabianicach. Wielu jest takich, którzy wolą pograć na sali, choć mogliby u nas.
***
Widzisz na ścianie jedenastki z różnych epok. Lata czterdzieste. Lata pięćdziesiąte. Drużyna trampkarzy z lat siedemdziesiątych, jedna z lepszych w województwie, w jej składzie syn pana Eugeniusza. Zespoły tuż po transformacji, LZS, w końcu GLKS. Wiesz doskonale, że pan Eugeniusz tych wszystkich ludzi zna i pamięta, każdego wymieniłby z imienia i nazwiska. Pytanie kto był najlepszym piłkarze w historii, nabiera doniosłości.
Z Dłutowa pochodzi Piotr Maranda, dzisiaj Wydział Szkolenia PZPN, a także Maciej Bukowiecki, były wieloletni prezes sieradzkiego OZPN. Grającymi trenerami byli w Dłutowie zarówno Leszek Iwanicki jak i Zdzisław Leszczyński, ale przy rozpatrywaniu kandydatur na najlepszego piłkarza chodzi przecież o najbardziej zasłużonych. Zarówno Iwanicki jak i Leszczyński nie mogą więc stawać w szranki choćby z “Maliniakiem”, czyli chłopakiem z Wadlewa, który od dwudziestu sześciu lat wychodzi na boisko w barwach zespołu z Dłutowa. Zadebiutował jako siedemnastolatek, a teraz, mimo czterdziestu trzech lat na karku, wciąż wchodzi na końcówki i potrafi być groźny. Prezes Świercz:
– Przytył trochę, bo ma siedzącą pracę na stacji benzynowej, ale kocha piłkę. Wciąż gra nie tylko u nas, ale też po orlikach, salach. Swego czasu strzelał sporo bramek, a i teraz potrafi być groźny: ostatnio w finale halowego turnieju w Buczku to właśnie on strzelił bramkę.
Mariusz Malinowski gra w koszulce z numerem czterdziestym, z takim numerem kończył karierę w Dłutowie prezes Świercz: – Śmieję się, że w ostatnim meczu dostałem owację na stojąco. No cóż, nie było jeszcze miejsc siedzących, ale to szczegół. Często mówię: Malin, pamiętaj, czterdziestka zobowiązuje!
Ostatecznie pan Eugeniusz stawia na Stanisława Sobolewskiego, stopera, który grał w drużynie z lat 67-71. Spierać się z panem Eugeniuszem o tę kandydaturę nie ma kto.
Nie dziwi, że gdy pytam o najlepszego trenera, to pada nazwisko Lucjana Piskorskiego, który wprowadził Dłutów w 1967 do ligi wojewódzkiej. Oczywiście Piskorskiego pan Eugeniusz kojarzy także z boiska:
– Twardy gracz, kosa nie do przejścia. Może nie finezyjny, żaden technik, ale umiał chłopaków wziąć w garść i dać im w kość. Mnie samego nikt nie trenował, grało się bez trenera. Kilka razy tylko przyjechał inkasent z Pabianic, który na naszym terenie zbierał pieniądze za prąd. Były sędzia, na piłce się znał, więc społecznie poprowadził nam kilka treningów.
Prezes Świercz dobrze wspomina Zdzisława Leszczyńskiego. Na jego treningach nigdy nie było problemów z frekwencją, wprowadzał standardy rodem z Ekstraklasy i chłopaki garnęli siędo piłki, wpatrzeni w Dzidka jak w obrazek.
W Dłutowie zwalniają o wiele rzadziej niż w Ekstraklasie. W ostatnich latach trenerzy średnio dostawali około trzy lata na pracę.
Najlepszy sportowiec w historii Dłutowa był kolarzem. Swego czasu jednak Krzysztof Sujka był trampkarzem LZS-u
***
Kiedyś piłkarze przebierali się w Domu Kultury, a ówczesny LZS miał swój pokój w starej remizie. Przełomem była budowa boiska w 1966 za sprawą Totalizatora Sportowego. Jak przekonuje pan Eugeniusz, w pierwszej chwili boisko niczym nie ustępowało temu dzisiejszemu, choć robiono je prymitywnymi metodami: kółko rolnicze z Ksawerowa użyczyło koni, zaprzęgnięto je w brony, równano i niwelowano ziemię, przywoziło lepszą, wywożono gorszą. Różnica polega na tym, że wtedy boisko w najlepszym wypadku koszono raz na pół roku, względnie wypasano tu owce, a teraz jest gospodarz, chluba GLKS-u, Piotr Mosiński. Krzysztof Świercz:
– To z prawdziwego zdarzenia gospodarz. Inni się dziwią jak to możliwe, że tu trenujemy, tu gramy, a murawa jest w takim stanie. Ale on świetnie czuje to boisko i dokonuje wszelkich starań, by było jak najlepsze. Nawet wymyśla swoje maszyny do pielęgnacji murawy. Gdzieś pojechał, podpatrzył, tam maszyna za kupę kasy. Powiedział, że sam taką zrobi i zrobił, do ciągnika podczepia draparkę, jeździ.
Dawniej w Dłutowie istniały spore tradycje ciężarowców. Miejscowi potrafili wygrywać ligi międzywojewódzkie, przywozić medale mistrzostw Polski juniorów i młodzieżowców. Bogdan Syty trafił nawet do juniorskiej reprezentacji Polski. Nic dziwnego, że swego czasu postarano się o swój mniej lub bardziej prowizoryczny obiekt. Sekcja już jednak nie istnieje. Jak to często bywa w małych miejscowościach, gdy odeszła osoba, która trzymała ją i podsycała w okolicy zainteresowanie dyscypliną, wszystko upadło. Dziś dzięki prezesowi Krzysztofowi dawna siłownia została przerobiona na budynek dla drużyny piłkarskiej. Prezes Świercz:
– Jakby nam teraz dali dofinansowanie na nowy stawiany od zera, nie chcielibyśmy. Byłoby szkoda tego wysiłku. Wolimy zostać przy naszym, wyremontowanym.
***
Największe wyzwanie stojące przed klubem? Uzyskanie licencji w ŁZPN. Mimo zadbanego obiektu, mimo poukładanych spraw papierkowych, problemem jest zorganizowanie drużyn młodzieżowych. Dłutów to gmina wiejska. Jest tu jedna szkoła, a w danym roczniku po jednej klasie.
Pan Eugeniusz czyta na głos fragmenty Dziennika Łódzkiego:
Tego jeszcze nie było. Komisja Licencyjna przy Łódzkim Związku Piłki Nożnej nałożyła karę pieniężną, w wysokości tysiąca złotych, na 34 kluby klasy A i klasy okręgowej. Dlatego? Bo nie posiadają one drużyn młodzieżowych.
– My tylko egzekwujemy to, co kluby zgłaszały we wnioskach licencyjnych, nic więcej – mówi Tomasz Muszyński, przewodniczący Komisji do spraw Licencji Klubowych Łódzkiego Związku Piłki Nożnej. – Po analizie zgłoszeń stwierdziliśmy, że ponad 30 klubów nie spełnia wymogów licencyjnych. Deklarowały we wnioskach licencyjnych, że mają drużyny młodzieżowe uczestniczące w rozgrywkach, a nie miały. Nie sądziliśmy, że skala tego zjawiska jest aż tak duża.
Do ŁZPN wpływają odwołania klubów od decyzji Komisji Licencyjnej. LZS Krzyworzeka pisze, iż nie jest w stanie powołać drużyny młodzieżowej z powodu niżu demograficznego. W uzasadnieniu odwołania czytamy: „Do Zespołu Szkół i Przedszkola w Krzyworzece uczęszcza, do wszystkich klas łącznie, tylko 27 chłopców. Klub ogłosił dwukrotnie nabory do drużyny młodzieżowej. Niestety, żaden nabór nie doszedł do skutku
Kluby grożą natomiast, że wycofają się z rozgrywek. Jeśli do 31 marca nie będą miały drużyny młodzieżowej, ich licencja na grę może zostać zawieszona.
Pan Eugeniusz rozkłada ręce: – Potrzeba młodych wyłapać, mobilizować. Ale młodzież teraz olewa, ma wiele innych rozrywek, a tutaj trzeba być obowiązkowym, terminy zobowiązują. On sobie przyjdzie na halę. A jak już ktoś przyjdzie i się wyróżnia, wyjedzie do Opoczna czy Bełchatowa. To skąd mamy brać następców?
W klubie są dumni, że w pierwszej drużynie połowa zespołu to chłopaki z gminy, ale dawno minęły czasy, gdy o takie proporcje było łatwo. Teraz bez “posiłków” ciężko nawet o złożenie drużyny juniorów.
Krzysztof Świercz zwraca uwagę, że niektóre kluby mają podstawowe problemy z infrastrukturą, a jakoś licencje dostają. Wspomina mecz rozgrywany na błocie, gdzie po dziewięćdziesięciu minutach nie było się nawet gdzie wykąpąć i przebrać, ubłoceni piłkarze musieli tak wsiadać do samochodów. Na innym meczu natryskiem był wąż ogrodowy zawieszony na płocie. Zauważa, że niektórzy mając pieniądze wydają je na ściągnięcie zawodnika, który dojeżdża kilkadziesiąt kilometrów, a warunków socjalnych jak nie było, tak nie ma.
– Wyszliśmy z założenia, że jak mamy się bawić w tę piłkę, trzeba postawić fundamenty. Remontowaliśmy obiekt pomieszczenie po pomieszczeniu, gmina pomagała, do tego sponsorzy, a część sami kupowaliśmy. Dlaczego szatnia gości jest dzisiaj najmniej efektowna? Bo była remontowana jako pierwsza. Jako pierwsi w naszym rejonie zrobiliśmy tej klasy boisko. Prezes MOSiR-u w Pabianicach przyjeżdżał do nas oglądać jak powinno wyglądać boisko po remoncie, bo u niego zrobili tak, że po nagonce pabianickiej prasy wstydził się z domu wychodzić. Moim zdaniem wyznaczaliśmy standardy, że da się tanio zrobić coś dobrego i kluby ościenne uczyły się za naszym przykładem.
Aktualnym planem jest centralny system nawadniania murawy.
W klubie chwalą gminę za pomoc, ale zauważają też problem: ustalanie budżetu odbywa się w styczniu na cały rok. Innymi słowy dochodzi do absurdów: na początku roku należy szczegółowo ustalić jakie będą koszty na sędziów, a przecież w przypadku awansu te drastycznie pójdą w górę, podobnie z transportem. Nie da się też z góry ustalić kosztów obuwia dla piłkarzy. Koszty organizacji sparingów przy ostrej zimowej aurze też są zupełnie inne, niż gdy zima jest taka jak w tym roku, gdy spokojnie można grać na własnym obiekcie, a do zimowych treningów nie potrzeba najmu hali. Nie chodzi o wolną amerykankę, ale o trochę bardziej życiowe podejście, by kierownik miał mniejszy ból głowy i nieco mniejszy laptop do dźwigania. Przecież na pewno da się zrobić tak, by ułatwić sobie nawzajem życie, a zarazem zachować pełną transparentność.
– Kiedyś prezes Jagusiak powiedział, że jestem fanatykiem. Opieprzyłem go. Jaki fanatyk? Chyba ty. Mam jakąś rozrywkę na emeryturze, bo co tu robić, siedzieć i patrzeć w sufit? Ale żeby to było poukładane mądrze. Bo lepiej spać niż głupotę robić.
Gdy oglądamy historyczny strój, pan Eugeniusz opowiada jak go projektował.
– Pan się dziwi, że nazywają pana fanatykiem? Od Urzędu Skarbowego po koszulki, gdzie nie spojrzeć pana robota.
***
Chciałbym w takim wieku mieć tak dobrą pamięć, tak lotny umysł, tyle poczucia humoru, dystansu, elokwencji, pasji. Szczerze wątpię, żę to się uda. Lekcję otrzymałem natomiast pouczającą:
Szczęśliwy ten, kto znajdzie w życiu do czegoś tyle pasji, ile pan Eugeniusz to małego klubu z Dłutowa.
– Panie Eugeniuszu, to był zaszczyt móc pana poznać. Takich pasjonatów już nie ma.
– Żeby pan Bóg za tę pasję życie przedłużał. Ale tak nie ma.
Prezes Świercz bierze mnie na koniec na bok – parę słów, by pan Gienek nie słyszał. Za rok na siedemdziesięciolecie klubu w Dłutowie chcieliby nazwać stadion imieniem Eugeniusza Frankowskiego.
Trzeba przyznać, że niewiele obiektów ma bardziej właściwych patronów.
Leszek Milewski