Eduardo oficjalnie w Legii Warszawa. Gdy do Ekstraklasy przychodzi zawodnik z powszechnie kojarzonym nazwiskiem, zawsze zastanawiamy się, co jest z nim nie tak. Albo zawstydzająca historia kontuzji, albo melanż, albo tak po prostu odechciało mu się grać w piłkę i chciałby poodcinać kupony. Przez jakiś czas będziemy zastanawiać się, jak będzie w przypadku Eduardo, ale zanim do tego dojdzie przypomnijmy, jak radziły sobie inne grube nazwiska w Ekstraklasie.

Kiedyś przygotowaliśmy dość przejrzyste zestawienie, więc zaktualizowaliśmy tekst o Milosa Krasicia i nadajemy mu nowe życie.
Ulrich Borowka
Kiedyś napisaliśmy o nim tak:
Borowka to był dwukrotny mistrz Niemiec, dwukrotny zdobywca Pucharu Niemiec, zdobywca Pucharu Zdobywców Pucharów, no i oczywiście reprezentant kraju. Wprawdzie trafił do nas uzależniony od wszystkiego, od czego da się uzależnić, za wyjątkiem wąchania kleju, i – jak twierdzą naoczni świadkowie – miał problemy, by przed treningiem trafić w nogawkę spodenek, ale to już inna historia.
Borowka z pewnością był jednym z tych, których CV rozkładało na łopatki wszystkich innych rodzimych ligowców, ale po pierwsze: przyszedł do nas na koniec kariery, po drugie – był tą karierą i jej urokami wyjątkowo zmęczony. Efekt? Jako zawodnik w wieku „chrystusowym plus” zagrał osiem spotkań w Widzewie i stoczył się jeszcze niżej, do FC Oberneuland. Oczywiście to „osiem” to dość duże słowo, jak na trzy występy w pierwszym składzie oraz pięć „końcówek”, z których najdłuższa trwała 26 minut…
Puchar Zdobywców Pucharów, Bundesliga… Do szeregu osiągnięć wyniszczony życiem Borowka dopisał sobie jeszcze mistrzostwo Polski, ale Widzew spokojnie dopiąłby swego bez wypychania na murawę emerytowanej gwiazdy z Niemiec. Zawsze jednak będzie wspominany jako jedna z pierwszych gwiazd tego formatu, którą skusiła wizja gry na rodzimych pobojowiskach dumnie nazywanych wówczas stadionami.
Anatolij Demjanenko
Pięć mistrzostw jeszcze przed rozpadem Związku Radzieckiego, czyli pięć mistrzostw w świecie, w którym z CSKA i Spartakiem rywalizowało również Dynamo Kijów i szereg innych klasowych klubów. O tym, jaki był wówczas poziom tamtejszego futbolu niech świadczy dorzucenie do listy sukcesów Pucharu Zdobywców Pucharów z 1986 roku oraz najważniejsze – tytuł wicemistrza Europy w 1988 roku. W tym wszystkim brał udział Demjanenko, chłop, którego swego czasu przyciągnął do siebie – jakżeby inaczej – Widzew. Brał udział to zresztą złe słowo – gość dostał tytuł najlepszego piłkarza ZSRR w 1985 roku, nie ominęły go także odznaczenia państwowe.
W czym tkwił haczyk? Wiek to pierwsza sprawa – rocznik 1959 trafił do Łodzi w sezonie 1991/92. Do tego dochodzi stracony rok w Magdeburgu, do którego Demjanenko trafił prosto z Ukrainy. No i – wybaczcie – nie uwierzymy, że gość nie korzystał z uroków bycia gwiazdą na ciepłej emeryturze. Może to nie tak skrajny przykład jak Borowka, ale swoje musiał przyjąć na klatę, nie ma siły. Stąd też dyspozycja w Polsce. Według 90minut.pl – 13 meczów. Co ciekawe – po przygodzie z I ligą wyjechał z powrotem na Ukrainę, gdzie w swoim Dynamie Kijów zdołał jeszcze zdobyć mistrza, już nie ZSRR, ale właśnie niepodległej Ukrainy.
Danijel Ljuboja
Znów – w teorii już niemal emeryt, ale od dwóch pierwszych odróżniał go stopień zakonserwowania i dyspozycja w polskiej lidze, a także sukcesy za „lepszych” czasów. Czterdzieści dwa spotkania w barwach PSG. Dwa Puchary Francji. W miarę regularne występy i w VfB (w pierwszym sezonie), i w HSV. Nie był to nigdy gracz na miarę Demaljanenki czy Borowki w ich najlepszych latach, ale trudno powiedzieć, by Ljuboja nie miał nazwiska. Krytykować CV też nie zamierzamy, to wciąż prawdziwy top. Zresztą, nawet te występy w Grenoble czy Nicei – widać, że facet znał się na swojej robocie, a co najważniejsze – przyjeżdżał tu w o wiele lepszym stanie, niż powyższy chlorowy duet.
Ljuboja wbił się do nas jeszcze jako w miarę profesjonalny zawodnik, jako gość w podeszłym, ale jeszcze nie starczym wieku. Potem zagrał dwa znakomite sezony, a następnie skupił się na spijaniu śmietanki po zwycięstwach. I nie tylko śmietanki. I nie tylko po zwycięstwach. Dwadzieścia trzy gole w dwa sezony, ale przede wszystkim magiczna „bajerka” na murawie. To jedna strona medalu, którą teraz przywołują zwolennicy talentu Krasicia. Druga strona? Ha, ją poznali tak naprawdę tylko stali bywalcy Enklawy. Ale spójrzmy prawdzie w oczy – czego mogliśmy się spodziewać po gości z fryzurą w gepardzie centki? Dał nam dwa sezony frajdy. W sumie Krasić mógłby iść jego drogą.
Nacho Novo
Legenda Glasgow Rangers. Ten tytuł jest zarezerwowany dla naprawdę przyzwoitych graczy. Nacho Novo tymczasem w liczbie goli dla tego klubu wyprzedzał i Shotę Arweladze, i Petera Lovenkrandsa. W galerii gwiazd „The Gers” może sobie przybijać piątki z Brianem Laudrupem, Paulem Gascoignem czy Ronaldem de Boerem. Okej, to nie był facet, którego podobizny malowano na murach, ale swoje dla Glasgow zagrał, swoje dla protestanckiej części tego miasta zrobił. Przyjechał do Legii w miarę wcześnie, jakoś na 32. urodziny, co zresztą rozsierdziło ludzi w Sportingu Gijon, jego poprzednim klubie. Miał być tu kimś, miał zjeść tę ligę, a… odszedł bez gola w lidze.
Nie był stary, nie był uzależniony od kokainy, raczej nie miał chyba problemów z kielonem. Co więc nie wypaliło? Ciężko powiedzieć. Zagrał jedenaście spotkań i się zmył.
Kew Jaliens
Znów odwołajmy się do naszego starego tekstu.
Jaliens jednak przychodzi do ekstraklasy jako bardzo aktywny piłkarz – ani nie zadręczony kontuzjami, ani nie wywalany z jednego klubu po drugim, ani nie traktowany jak popychadło, czy zsyłany do rezerw. Można więc mieć nadzieję, że nie przychodzi tu nikogo oszukiwać, tylko kontynuować karierę. Zapewne nie ma luzu w kolanach i zapewne nie będzie śmierdział wódą o trzynastej. Może też nie ma tylu dziur w zębach, co Descarga, co zmusiłoby władze klubu do wysłania wykupienia karnetu w klinice stomatologicznej.
O ile więc Holender przegrywa z Borowką i Demjanenką konkurs na najlepsze CV, o tyle mamy chyba do czynienia z najbardziej wartościowym sportowo transferem tego typu w dziejach naszej ligi. Bruma z Arki jest tu gwiazdą, chociaż w Holandii nawet nie wiedzą, że taki gość istnieje, więc można mieć nadzieję, że Jaliens na luzie wciągnie całą konkurencję nosem.
No i nie wciągnął, chociaż był bardzo istotnym elementem mistrzowskiego zespołu Wisły. Bylejakość. To chyba dobre słowo na określenie całokształtu gry Jaliensa. Czy liczyliśmy na więcej? Oczywiście. Czy możemy narzekać? Tylko jeśli uważaliśmy się za znawców i sprzedawaliśmy znajomym historie o Jaliensie rozpieprzającym naszą ligę bez wyjmowania rąk z kieszeni.
Olivier Kapo
A to już w ogóle transfer-kuriozum. W Auxerre status legendy. W Juventusie przelotem, ale czternaście spotkań zdążył zagrać. Potem Anglia, Araby, znów Auxerre… I nagle bach, Korona Kielce. Klub, który co pół roku walczy o fundusze na opłacenie bieżących rachunków. Jasne, Kapo przyjeżdżał do Polski jako 34-latek, ale z takim CV iść do Korony? To trochę tak jakby nagle młynowym na sektorze za bramką w Kielcach został Andrea Bocelli i naprawdę wiek nie robi tu aż tak potężnej różnicy.
Czy się sprawdził? Cóż, to dobre pytanie. Z jednej strony miewał przebłyski, gdy widać było ewidentnie – dziesięć lat temu ten facet był kimś. Z drugiej strony – w Koronie spodziewano się po nim czegoś więcej, pociągnięcia zespołu, zrobienia różnicy. Może brakło mu trochę partnerów? Może jednak wiek dał się we znaki? Dwadzieścia siedem spotkań i siedem goli. Tak sobie, jak na faceta, który zagrał dziewięć spotkań w reprezentacji Francji.
Oleg Salenko
Król strzelców mistrzostw świata w Polsce! No dobra, pięć goli zdobył w jednym meczu z Kamerunem a szóstego dołożył z rzutu karnego, ale i tak. Gość zapisał się na stałe w historii futbolu, a poza legendarnym występem na mistrzostwach świata w 1994 roku miał też kilka ciekawych zespołów w CV. Pograł w Valencii. Pograł i postrzelał także w Glasgow Rangers.
Do Polski, a konkretnie do Pogoni Szczecin, trafił już nieźle przetyrany kontuzjami, a nie damy sobie uciąć, że wyłącznie kontuzjami. W teorii 31-letni zawodnik mógłby jeszcze pograć, choć istotnie, przed Szczecinem kompletnie nie sprawdził się w Cordobie, w której zaliczył tylko trzy mecze. W Polsce było jeszcze gorzej. Zagrał osiemnaście minut przeciw Stomilowi Olsztyn. Ważył ponoć sto osiemdziesiąt dziewięć kilogramów. Albo trochę mniej, to nieważne, grunt, że sporo za dużo.
Nie pokazujcie tego typka Krasiciowi, na wszelki wypadek.
Alexandre Amaral
Pamiętacie jeszcze brazylijską Pogoń Szczecin? Antoni Ptak wraz z synem Dawidem oszacowali, że Ekstraklasa w naszym kraju jest tak żałosna, że z powodzeniem można zastąpić różnych lokalnych watażków prawdziwymi rozbójnikami zza wielkiej wody. A konkretnie – plażowiczami z Copacabany i innych brazylijskich miejscówek. Naściągano ich ze trzy autokary, szybko okazało się, że nadają się głównie do podrywania dziewczyn na dyskotekach i podbijania gumowej piłki na piasku. Wśród różnej maści parodystów trafili się jednak i goście wyjątkowo poważni, a raczej: z poważnym CV. Obok Ediego pojawił się na przykład Amaral. W ogóle skład w debiucie Amarala to jakieś pomieszanie z poplątaniem. Z jednej strony tylko dwóch Polaków, Kaźmierczak i Grzelak, z drugiej pełno brazylijskich hobbystów. A między nimi nagle Edi z marką w Japonii i Amaral właśnie.
Kto zacz? W skrócie: gość zwiedził pół świata, ale w przeciwieństwie do pozostałych nabytków Pogoni jego świat nie ograniczał się do brazylijskiego wybrzeża. Mamy więc Fiorentinę, mamy Besiktas i Parmę. Nie wszędzie wprawdzie odpalał, ale w Europie łapał po kilkanaście spotkań na sezon, w Brazylii zaś dołożył cegiełkę do dwóch mistrzostw Palmeiras i jednego triumfu Corinthians. Oczywiście gość z takim CV nie mógł przyjechać do Szczecina w wieku 26 lat. Ale 32 lata, kilka tytułów mistrzowskich i jeden pełen występów we Florencji sezon… To musiało robić wrażenie.
Niestety, nieco mniejsze robiła jego gra. Pogoń przegrała dziesięć z szesnastu meczów, w których zagrał. Zdobył jednego gola, zabrał manatki i niczym Leszek Chmielewski – ruszył dalej w podróż dookoła świata. Po epizodzie w Polsce zaliczył między innymi występy w Australii i w Indonezji. Kozak.
Inaki Descarga
Osasuna, Eibar, Levante. W teorii nic specjalnego, ale jednak, gość był kapitanem i symbolem zespołu regularnie walczącego albo w La Liga, albo o awans do La Liga w Segunda Division. Do Legii trafiał świeżo po rozegraniu trzydziestu spotkań w coraz silniejszej lidze hiszpańskiej, czyli – by było bardziej efektownie – wszedł do warszawskiej szatni tuż po bojach z piłkarzami pokroju Raula czy Eto’o.
I niestety, równie szybko jak wszedł – wyszedł. Trzy mecze w Ekstraklasie, trochę kopania w Pucharze Polski i Pucharze Ekstraklasy. Ogromny zawód, wstyd, niedowierzanie i chłodne pożegnanie. W teorii mogła mu przeszkodzić kontuzja, ale rację miał chyba Kibu Vicuna, pracujący z zawodnikiem. Gdyby był kozakiem i miał roztrzaskać rodzimą ligę, pewnie równie dobrze mógłby zostać w La Liga. A z jakichś przyczyn nie został…
Nourdin Boukhari
Sześćdziesiąt dziewięć meczów w Ajaksie. Hasło, które powinno otwierać drzwi wielu europejskich lig, a jednocześnie na stałe zamykać szlaban na drodze do polskiej Ekstraklasy. Na tak dużą liczbę występów w Eredivisie, w dodatku w Amsterdamie powinni się dawać nabierać od Belgii po Bangladesz. Tym bardziej, że chłop zagrał też w reprezentacji Maroka, a dodatkowo i w Nantes zaliczył kilka występów. Niestety,w pewnym momencie coś musiało się u niego kompletnie rozwalić. Wypożyczenie do Alkmaar, Sparta Rotterdam, potem Arabowie. Wreszcie upadek, kilka miesięcy w Wiśle Kraków.
Okej, tamta Wisła jeszcze nie kojarzyła się poważnym piłkarzom z upadkiem, ale i tak – nazwisko Boukhariego trochę nie pasowało do rodzimego kopania. Nawet jeśli uwzględnimy, że ściągał go tu jego trenerski ojciec, Robert Maaskant, brzmiało to nieźle. Gość z Ajaksu w Krakowie. Szybko jednak okazało się, że trwający już od paru sezonów zjazd do coraz słabszych klubów to nie przypadek. W Wiśle zagrał dziewięć meczów, zdobył jednego gola i tyle wyszło z czarowania.
Milos Krasić
Prawdopodobnie największe CV z całego zestawienia. Mecze w Juventusie, CSKA, reprezentacji Serbii. Niebywałe gazicho na skrzydle, jakie prezentował choćby w meczach z Lechem Poznań w Lidze Europy, poszło już jednak dawno do lamusa. Krasić przez lata niebywale stracił na motoryce, a przecież przychodził do Ekstraklasy jako 31-latek, więc daleko mu było do dziadka. Zaniedbanie fizyczne sprawiło, że musiał całkowicie przeformatować swoją rolę – z dynamicznego skrzydłowego stał się mózgiem zespołu.
Jak mu idzie w tej roli? Średnio, choć bez dramatu. Nie naucza futbolu, ale i specjalnie nie zawadza. Oczekiwania były z pewnością o wiele większe.
Po co Eduardo skoro jest DCC, którego tak zachwala Bogusław „prezes stulecia” Leśniodorski.
Treść usunięta
Ale te fragmenty o Krasicu, by „nie szedł tą drogą” to mogliście wyciąć.
Treść usunięta
Wiesz kto jeszcze grał w ćwierćfinale LM? Trickovski i Helio Pinto.
Treść usunięta
To w związku z tym, że jak ktoś grał w ćwierćfinale LM nie znaczy od razu, że jest super grajkiem. Ale jak ktoś wszędzie doszukuje się Legii to nie dziwne, że nie rozumie takich prostych rzeczy.
Z wymienonych „wielkich” nazwisk Descargę, Jaliensa i Boukhariego poznałem dopiero po transferze do Polski.
Natomiast Eduardo jest definitywnie najbardziej znany w świecie z tego wątłego niczym jakub grona.
Jaliens też był znany, zagrał kilkanaście razy w reprezentacji Holandii, w tym na mistrzostwach świata.
Carlo Costly też zagrał – na mistrzostwach świata czy Europy grały tysiące grajków.
Borowka czy (szczególnie) Salenko byli jednak mega znani swego czasu…
Borowka najbardziej znany jest z tekstu Andrzeja Zydorowicza: toporny jest ten futbol Borowki.
Z czego znany jest Eduardo?
a) z gry w Arsenalu – parę meczów zaliczył, ale taki Hleb był nawet w Barcelonie,a nikt nie wie gdzie on teraz kopie się po czole i tylko cudem nie trafił do Polski…
b) z okropnej kontuzji – do dziś w wszystkich rankingach chujowych kontuzji umieszczany w czołówce – szkoda chłopa, ale słuch bo o nim zaginał gdyby nie ta kontuzja
c) z faktu, że to farbowany lis Brazylijczyk z chorwackim paszportem…
Ciężki wybór, ale teraz będzie znany w Polsce z tego, że jest w składzie Legii. Także wiele osób za jakiś czas powie, że gościa nie kojarzyło dopóki nie zapukał do Legii.
Jak można interesować się piłką i nie kojarzyć Boukhariego? 😉
No dobra, przyznaję – Boukhari to przekot, kojarzę go z czasów jak rzeźniczyłw Kasımpaşie. 😉
Treść usunięta
Krasic też w Legii nie grał
Treść usunięta
to, co nie łączy Demjanenkę i Amarala
Nigdy nie zapomnę gola Nourdina i jego Allah Akhbar na żydowskim stadionie. Dzięki Nourdin.
Bardzo ciekawy przypadek …
Piękna historia.
Treść usunięta
Chyba lepszego czasu zeby go sciagnac do Gornika juz nie bedzie, albo teraz w zimie albo wcale.
Arweladze? Czy Arweładze? 🙂
Dupadze 🙂
Jest różnica między nazwiskiem a wciąż piłkarzem.
Borówka to był patol na końcu piłkarskiej drogi. Krasić i Salenko też nie gorsze ananasy.
Z tym Novo już nie przesadzajcie. Legenda pożal się Boże. Pogoniony z Rangersów bez żalu. I Rangers to był jego szczyt kariery. Jeszcze Ojaame czy Necida kurwa dorzućcie.
Właściwie z naprawdę solidnych zawodników na daną chwilę to przyszedł tylko Ljubolja.
Fragment z Kapo to jakieś delikatne nieporozumienie.
27 meczów, 7 bramek, 5 asyst w Ekstraklasie.
„Można się było więcej spodziewać” po gościu, który przyszedł do drużyny, która zdobyła w 7 pierwszych meczach w tamtym sezonie 1 punkt? On zarabiał 6 tysięcy euro na miesiąc, prawie 2 razy mniej niż Korzym.
Wielokrotnie ciągnął drużynę, strzelając np. pamiętną bramkę z Wisłą na 3:2 u siebie i kluczową dla utrzymania na 2:2 w Bełchatowie w 92 minucie, która wyrzuciła ich ostatecznie z Esktraklasy.
Passa 3 meczów ze strzelonym golem też mu się zdarzyła. Wiem, że Ljuboja strzelał częściej (DL 208, a Kapo co 300 minut gol), ale Legia strzelała w analogicznym okresie o prawie bramkę więcej na mecz niż Korona. Nie sięgnę nawet do statystyk strzałów i zmarnowanych okazji. Dodajmy, że Kapo grał na 10-tce, a nie na szpicy.
Moim zdaniem bez niego zdecydowanie byłby spadek, więc nie wiem czego można było po nim więcej oczekiwać? Że obok takich asów jak Janota, Klemenz, Pylypczuk, Ouattara, Fertovs i Porcellis poniesie tamtą Koronę walczącą z wizją upadku co pół roku, na podium? Oddał serce, zaangażowanie i pokazał wielkie umiejętności, to zdecydowanie przykład na plus w tym kociołku niewypałów.
Statystycznie wciąga d*pą wszystkich poza Ljuboją z tej listy, o Krasiciu i dysproporcji w ich zarobkach nawet nie mówiąc.
We fragmencie poświęconym Kapo pominięto asysty, więc gdyby zliczyć je z bramkami to dałoby mu 12 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej. Z tego powodu kilkukrotnie gościł w najlepszej 11 kolejki sezonu 2014/2015. Bilans bardzo solidny, nawet jak na naszą ekstraklasę.
Wiem, że Olivier jest bardzo dobrze wspominany w Kielcach, nie zachowywał się po gwiazdorsku – był pierwszym do noszenia bramek czy piłek podczas treningów, dawał rady młodszym i zostawał z nimi by pokazać im swoje zagrania. Rzeczywiście, czasem można było odnieść wrażenie, że przechodził obok meczu, człapał, ale nagle potrafił zmienić obraz swej gry prezentując 1 czy 2 zagrania światowej klasy, które zmieniały oblicze spotkania i w konsekwencji dalszych losów Korony w ekstraklasie (jak wspomniany gol w Bełchatowie).
Szkoda, że pomimo propozycji przedłużenia kontraktu w Koronie zniknął bez śladu i definitywnie zakończył karierę.
Jestem przekonany, że jeśli Kapo trafiłby do Legii, Lecha czy Lechii z takim bilansem byłby traktowany jako gwiazda zespołu i całej ligi. Warto pamiętać, że zastąpił w Kielcach Daniela Gołębiewskiego i inkasował taką samą pensję jak były gracz Polonii Warszawa.
Pisanie o „transferze-kuriozum” w kontekście Kapo i Korony też jest tendencyjne, zważając na fakt, że oprócz niego do Kielc potrafili też przychodzić zawodnicy zagraniczny o dobrym lub bardzo dobrym CV w skali Europy (jak np. Palanca, Abalo, Borjan czy przed laty Skerla).
W ogóle, tamtej Koronie Tarasiewicza zabrakło 2 punktów by zagrać w grupie mistrzowskiej, na wiosnę prezentowała się znakomicie w formacji ofensywnej – świetni Luis Carlos i Jacek Kiełb, uzupełnieni o doświadczenie Kapo robili różnicę w wielu spotkaniach.
Treść usunięta
Na tyle na ile zdążyłem poznać mentalność innych nacji, to „przeciętni” Polacy nie różnią się specjalnie pod tym względem od pozostałych – a w stosunku do narodów, które wyrosły w oparciu o etykę i etos protestantyzmu jak Holendrzy, Belgowie czy Niemcy to jesteśmy jeszcze bardziej wyrozumiali wobec przejawów egotyzmu/egoizmu (za jakie uznać można tzw. „gwiazdorzenie”).
Moim zdaniem bycie pewnym siebie – w „substancjalnym/organicznym” tego słowa znaczeniu – wcale nie wyklucza się z takimi cechami jak pokora czy skromność. Co więcej, uważam, że osoba autentycznie „pewna siebie” ma w sobie duże pokłady pokory i nie jest wyniosła/zadufana w sobie (na tyle by przewlekle lekceważyć, dezawuować czy wykorzystywać osoby od siebie słabsze czy podkreślać swoją wyższość w społeczności). Inna kwestia, że -jak podpowiada mi znajomy, który jest cenionym psychologiem – bardzo często egotyzm/egoizm/sodówka/gwiazdorzenie/bycie zarozumiałym/pogarda w stosunku do innych wynika z takich zaburzeń osobowości jak narcyzm czy choroba afektywna-dwubiegunowa (na które wielcy tego świata bardzo często cierpią).
Jak to przekłada się na życie w praktyce osoby, który zarazem jest pewna siebie i pełna pokory? Łatwiej jest jej zachować godność osobistą i szacunek wśród innych ludzi.
A contrario – wyobraźmy sobie przypadek osoby, która jest pewna siebie, wyniosła, butna, zarozumiała i z jakichś powodów przestaje się jej wieść w życiu. Sądzę, że ludzie się odeń szybko odwrócą, a wiele osób w duchu myśleć będzie „a dobrze mu tak”. Pycha kroczy przed upadkiem.
Treść usunięta
Myślę, że po prostu chodziło Wam o mylne branie arogancji, zarozumialstwa, bufoniarstwa i pieniactwa za pewność siebie. Co się często zdarza, bo więksość ludzi nie wie, czym jest wysoka samoocena i na jakich filarach się opiera. Większośći ludziom wydaje się, że jak ktoś otwarcie przechwala się, jaki nie jest kozak i jaki nie jest świetny, to znaczy że ma wysoką samoocenę i jest pewny siebie. A taka postawa na zewnątrz jest najczęściej wynikiem maskowania swoich lęków i wewnętrznego krytyka. Wmów innym, że jesteś genialny, a większość będzie Ciebie w ten sposób postrzegać – oczywiście nie sprawi to, że staniesz się geniuszem. Można być pewnym siebie, co wynika ze świadomości własnych możliwości, czyli mocnych stron jednakże i ograniczeń, a można być arogantem przekonanym o swojej wielkości (niczym manii wielkości), bazującym na zauroczaniu ludzi o raczej małych umysłach i nie potrafiących realnie ocenić, co druga osoba sobą reprezentuje.
Treść usunięta
Głęboko zakorzeniony problem, wynikający – w mojej opini – z religijnych uwarunkowań. U nas nie tyle skromność jest cechą pozytywną, co skrajna skromność, wynikająca z potrzeby ekspiacji – samobiczowania, umartwiania, poniżania. Skromność, ale w polskim wydaniu, to najmniejszy z najmniejszych braci i „nie jestem godzień rozwiązać Ci rzemyka u sandałów”. Nie jestem wrogiem polskości, czy tradycyjnych wartości, jednakże jestem świadom tego, jak wiele pracy potrzeba włożyć, aby pozbyć się naszego balastu – historycznie (martyrologia, wojenny romantyzm – walka z góry skazana na porażkę, czczenie pięknych klęsk, branie na patronów narodowych ludzi, których głównym sukcesem była tragiczna śmierć – Św Wojciech) i religijnie (miłość cierpiąca, cierpienie uszlachetnia, zbawienie przez śmierć, głęboko zakorzenione przekonanie, że prawdziwe szczęście czeka po śmierci cielesnego ciała, ergo wynoszenie świata duchowego ponad materialny itd) uwarunkowanego. Czego nam potrzeba, to nauczenia się luzu w życiu, celebrowania miłych i radosnych chwil, być bardziej carpe diem niż vanitas, vanitatum et omnia vanitas, pracy organicznej – stworzenia społeczeństwa obywatelskiego (do czego nie dorośliśmy jeszcze) czyli wykształcenia zdolności do samoorganizacji oraz określania i osiągania wyznaczonych celów bez impulsu ze strony władzy państwowej. Ech, długi temat, a to nie miejsce na takie rozprawki 🙂
Treść usunięta
Nie ma sensu – Urko żył po 10 lat w 127 krajach świata i wie lepiej co jest typowo polską przywarą. Jak każdy ojkofob. 🙂
Treść usunięta
Treść usunięta
Dokładnie, zgadzam się, że Kapo to był prawdziwy Pan Piłkarz. Klasę było po nim widać, po tym jak się poruszał, jak potrafił przyjąć piłkę, podać. Miał ten luz i to była wielka przyjemność patrzyć na jego grę. Wg mnie na pewno TOP3 wszystkich zawodników zagranicznych którzy kiedykolwiek grali w E-klasie. Wiadomo, że przychodził tu na emeryturę i nikt nie wymagał od niego, żeby z umówmy się przeciętną kadrą Korony nagle walczył o puchary, czy ciągłych sprintów, ale tego żeby mądrze się ustawił, dograł, utrzymał przy piłce, i potrafił przyłożyć nogę po profesorsku, co kilka razy faktycznie pokazał. Nie pamiętam, żeby ktoś mu odebrał piłkę bez faulu. Żeby tylko tacy zagraniczni zawodnicy przychodzili do naszej ligi to wreszcie poziom by się podniósł i nie byłoby ciągłych agroeurowpierdoli. Szacunek dla Kapo!
http://typysport24.blogspot.nl/ – Mają na jutro kupon z kursem ponad 100 dostępny! polecam ich bo są wiarygodni, wklejają wszystkie kupony, sam grałem z nimi kilka kuponów i trafiałem. Kursy zawsze ponad 100. Polecam
Treść usunięta
Amaral może i był już słabym piłkarzem, ale w Polsce zdobył PIERWSZEGO gola w karierze. I to z tego co pamiętam całkiem ładnego
Nie powtarzaj nieprawdziwych informacji. Strzelił dla Pogoni pierwszego LIGOWEGO gola w swojej karierze, w innych rozgrywkach strzelał już wcześniej (tak na szybko znalazłem trzy):
sierpień 1995, gol dla Palmeiras przeciwko Gremio (5:1, ćwierćfinał Copa Libertadores)
listopad 2000, dwa gole dla Fiorentiny przeciwko Brescii (6:0, ćwierćfinał Coppa Italia)
Treść usunięta
Jak je dobry treneru to i Niku Bilu Nielsen wystarczu, a jak trener je marnu to i Eduardu nie pomożu. Pokonam cie Jozaku 0:3 i kończymu zabawu, Legia na kolanu a wielki Lechu Mistrzu Polsku.
Lech to może by i powalczył ale Amica mistrzem być nie może bo to wstyd żeby taka prowincja gdziekolwiek reprezentowała Polskę .
Na szczęście „Amica” nie konkuruje z Legią tylko z powstałym w 1945 roku I Wojskowym Klubem Sportowym Warszawa. 😀
Wygląda na to, że nasza e-klapa stała się klubem (niekoniecznie) anonimowych alkoholików i innych dewiantów.
a nie była nim zawsze?
Nie – kiedyś alkoholizowano się otwarcie, a nie w ukryciu.
Bez sensu transwer – chyba ,że da się na tym zarobć mistrzom – a to chyba kolejny jest. Mistrzowie górą a żyleta dopinguje :dupkom :))))
Eduardo dla własnego zdrowia powinien wybrać jakaś bardziej cywilizowaną ligę, jeśli chce jeszcze w spokoju pokopać i coś zarobić. U nas to rąbanka i polowanie na nogi, do czego zachęcają sędziowie nie karzący surowo baranów wpierdalających się wyprostowaną nogą w kolana. Niby od tej jego kontuzji minęło już dużo czasu, ale ryzyko, że Wasyl albo inny Tetteh wjedzie mu w nogi i mocno go uszkodzi jest całkiem spore, a wielkich pieniędzy nikt tu nie płaci i on też ich nie dostanie.
Nie odejmowałbym Salence tego króla strzelców MŚ. 5 goli z Kamerunem i potem tylko jeden z karnego ale na takim samym farcie Fortuna zdobył złoto na igrzyskach – jeden dobry skok. Czasem przyfarci. Ja życzyłbym sobie, aby Lewandowski strzelił 5 goli z Senegalem i poprawił karnym i aby to wystarczyło do króla strzelców MŚ. Król strzelców to król strzelców, a czy walnie 5 na raz, czy będzie stukał po jednym jak James – nieważne.
Zależy co te bramki dadzą. Lepiej strzelić jedną bramkę dającą mistrzostwo świata niż walnąć 5 i potem nic nie zwojować
Boukhari strzelił jedna bramkę, ale gola w 95 minucie Derbow nie zapomnę. 🙂
Amaral przerastał tę naszą ogórkową ligę o dwie głowy. Dziwię się, że oceniliście go na podstawie liczb, których nigdy nie miał. To przecież nie ten typ piłkarza.
To był typowy defensywny pomocnik od bronienia, przecinania podań i wyłuskiwania piłek. I jako taki był świetny, co było widać gołym okiem. Czyścił i zasuwał jak motorek, co też świadczyło o jego profesjonalizmie. By to widzieć, wystarczyło tylko oglądać mecze Pogoni.
To, że miał wokół siebie zgraję parodystów to już inna sprawa, ale trzeba by być januszem by po minucie nie zorientować się, że to gość z innej półki. Pewnie dlatego grał tu tak krótko.
Krasic przez zaniedbanie fizyczne stał się mózgiem zespołu , brzmi to naprawdę mistrzowsko, szkoda ,że to prawda . No cóż jaki mózg taki zespół , boje się ,że Mila jest już tak zaniedbany ,że zostanie trenerem.
Ljuboja – Stanowski przyznaj, że z tą Enklawą to była ustawka gołodupca Leśniodorskiego. To była tak naciągana sprawa, że szok. Gołodupiec Leśniodorski szukał pretekstu, żeby wyrzucić Ljuboję, z którym miał konflikt. Dostał pretekst w postaci wyjścia piłkarza PO meczu na piwo. Śmiech na sali. Dlaczego inni obecni tego wieczoru w Enklawie piłkarze nie zostali ukarani?
Siedze w polskiej ligowej pilce bardzo dlugo … od poczatku lat 90 i musze pochwalic autora tekstu… ze wymienil chyba wszystkich znaczacych obcokrajowcow… uchodzacych gdzies w swiecie za gwiazdy… roznej miary.. a przybylych do polskiej ligii w ramach ostatnich… last minute.. na sportowa emeryture: od Urlicha Borówki, Olega Salenko, Amarala, Olivera Kapo…. itd aż do Milosa Krasicia. Do tego towarzystwa mozna byloby dolozyc np jeszcze Ismaela Blanco… ale generalnie wszyscy wymienieni… Bravo autor tekstu… widze ze nie jestem osamotniony jezeli chodzi profesjonalną o wiedze o polskiej lidze i grajacych tutaj obcokrajowacach ;p
Warto dodać że Legia testowała Raula Bravo….jednak nie zdecydowała sie na jego angaż.. i jak sie okazuje chyba słusznie….
W ogóle z 1000 obcokrajowcow którzy przewineli sie przez nasza lige… moza byloby stworzyc calkiem ciekawy zespol np . 1.Mucha (Kuciak)- lewa obrona : Omelyanchuk (Mikhalchuk), środkowi: Choto (Ouattara), Arboleda, prawa obrona: Kriżanac, lewa pomoc: Razack Traore (Feutchine), defensywny pom. Paulinho (Cantoro lub Stilic- z dobrych czasów)- prawa pomoc: Kalu Uche (Kaondera, Edi Adradina), napastnicy: Ljuboja (Kapo), Rudnevs (Nikolić), Radović (Melikson)