Kiepskim pomysłem jest zastosowanie taktyki „desperacka obrona dziewięcioma piłkarzami we własnym polu karnym” w piątej minucie meczu. Ale mimo wszystko – czy Leicester City w ogóle mogło postąpić inaczej? Przez fatalny błąd defensywy Liverpoolu i Emre Cana, już w 3. minucie Jamie Vardy dał prowadzenie „Lisom” na Anfield, w meczu z rozpędzonym rywalem z topu tabeli. Zostało 87 minut. W przypadku odkrycia – scenariusz wydawał się dość jasny. Przy tak cholernie szybkim Mane, przy tak bezlitosnym w polu karnym Salahu – wyjście z własnej połowy mogło okazać się samobójstwem. Ale murować przez 87 minut, przez 87 minut wybijać tylko piłki jak najdalej od własnego pola karnego?
Leicester stwierdziło: w sumie dlaczego nie. I z werwą przystąpiło do realizowania swojego planu. Czego my w tym meczu nie widzieliśmy w ich wykonaniu… Były długie piłki do Mahreza. Były długie piłki do Vardy’ego. Potem długie piłki do Mahreza, trochę długich piłek do Vardy’ego. A gdy już nie było innej możliwości – pozostawała zawsze laga do przodu bez wyraźnego adresata, gdzieś pomiędzy Mahreza i Vardy’ego. Niezbyt widowiskowy sposób na zdobycie punktów, ale na tablicy wyników wciąż widniało 1:0 dla gości – czyli strategia wydawała się skuteczna.
Choć jednocześnie – już po pół godziny gry wydawało się, że to wynik skrajnie niesprawiedliwy. Liverpool grał swoją piłkę: szybko, efektownie, kreatywnie, cały czas zmieniając strony. Raz Firmino, Coutinho i Mane klepali w środku, by po chwili prostopadłą piłkę dostał Salah. Raz próbował się podłączać Robertson (7 dośrodkowań!), raz Milner, regularnie zresztą gospodarze dochodzili do klarownych sytuacji bramkowych. W „normalnych” warunkach, pewnie jeszcze przed przerwą byłoby po wszystkim – bo Salah w „normalnych” warunkach po prostu musiałby wykorzystać chociaż dwie, może i trzy spośród znakomitych okazji z pierwszych 45 minut. Dziś jednak bardzo długo wydawał się tragicznie rozkojarzony. Jeśli zgubił rywala przyjęciem – to uderzył z kilku metrów obok słupka. Gdy wyszedł sam na sam ze Schmeichelem, puścił piłkę kilka ładnych metrów obok spojenia. Niemoc udzielała się kolegom – próby Firmino i Coutinho z dystansu były na tyle anemiczne, że duński bramkarz w spokoju pracował na wysoką notę.
Gdy nawet piłka wpadła do siatki – na metrowym spalonym był Sadio Mane, totalnie niekontrolujący swojej pozycji. Ktoś mógłby stwierdzić: fatum. Typowy mecz FM-a – w strzałach 75:2, wynik 0:1.
Po gwizdku wyszedł już tak samo nakręcony Liverpool, tak samo cofnięte Leicester, ale o wiele skuteczniejszy Mo Salah. Już siedem minut po przerwie Egipcjanin wykończył doskonałe podanie piętą od Mane. Na kwadrans przed końcem równie efektowną asystę Milnera wykorzystał pakując po krótkim słupku. To prawda, nikt w Leicester nie mógłby mieć pretensji, gdyby w tzw. międzyczasie coś jeszcze wpadło, ale i tak – dzisiaj wystarczyło finalizowanie co trzeciej niezłej okazji, by trzy punkty zostały w Liverpoolu. Mamy jedynie problem z oceną obu jedenastek. Z jednej strony – podopieczni Jurgena Kloppa zgodnie z planem zwyciężyli, grając bardzo widowiskowo w ofensywie, niemal bezustannie napierając na coraz bardziej bezradnych rywali. Ale kamyczkiem do ich ogródka jest nie tylko podarowanie „Lisom” gola przez fatalne rozegranie Matipa i Cana oraz spóźniony wślizg Robertsona. Sensacją zapachniało także w końcówce, gdy kilka razy Leicester przedostało się w okolice pola karnego The Reds. Leicester City? Właśnie ta końcówka zostawia nas z wątpliwościami – co stałoby się, gdyby goście zagrali choć odrobinę odważniej? Gdyby starali się przechodzić na połowę rywala jeszcze przed zejściem Vardy’ego i Mahreza w 74. minucie?
Jakkolwiek ocenimy oba zespoły – Liverpool dzisiaj jest podwójnie zwycięski. Nie tylko zdobył trzy punkty, ale też uzasadnił w pełni wydanie fortuny na Virgila van Dijka, pokazywanego namiętnie przez realizatora jeszcze i kwadrans po straconym przez The Reds golu. Poza tym… To piętnaste spotkanie z rzędu bez porażki. Ostatni raz The Reds przegrali w połowie października. Salah strzelił w tym okresie 14 goli. Manifestacja siły.
Wyniki dzisiejszych spotkań:
Bournemouth – Everton 2-1 (Fraser 33′ i 89′ – Gueye 57′)
Liverpool – Leicester City 2-1 (Salah 52′ i 76′ – Vardy 3′)
Watford – Swansea City 1-2 (Carillo 11′ – Ayew 86′, Narsingh 90′)
Chelsea – Stoke City 5-0 (Rudiger 3′, Drinkwater 9′, Pedro 23′, Willian 73′, Zappacosta 88′)
Huddersfield – Burnley 0-0
Newcastle United – Brighton 0-0