Dla zdecydowanej większości amatorów-maratończyków największym sportowym marzeniem jest złamanie magicznej granicy trzech godzin. Znam takich, którzy poświęcili na zrealizowanie tego celu całe życie, a i tak nie udało im się osiągnąć upragnionego rezultatu. Znam też biegaczy, którzy mimo że nie są zawodowcami, potrafią przebiec dystans 42 km i 195 m w 2:25 – 2:30. Takich kozaków jest na świecie zaledwie garstka i zalicza się do nich chociażby Polak Bartosz Olszewski. Ale to nie on będzie bohaterem tego tekstu. Dziś przenosimy się do dalekiej Japonii, aby napisać o Yukim Kawauchim. Sympatyczny urzędnik państwowy z Tokio to… dziewiąty maratończyk ostatnich MŚ w Anglii. To także gość, którego życiówka wynosi 2:08:14. Żaden inny amator na tej planecie nie może pochwalić się takimi wynikami.
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że Kawauchi to żaden amator, bo przecież biega od dziecka, a rezultaty, które osiąga, są właśnie efektem m.in. wieloletniego treningu. Ok, można na to spojrzeć z tej strony, ale można też podejść do sprawy inaczej. Yukiego od najlepszych nie odróżniają specjalnie wyniki, ale już cała reszta detali jak najbardziej tak. Japończyk nie ma trenera, menedżera, sponsorów, a ponadto zawodowo pracuje, mniej więcej 40 godzin tygodniowo. Co za tym idzie trenuje więc dużo mniej niż profesjonaliści, nie ma też tyle czasu na regenerację co oni.
Jakim więc cudem daje radę walczyć ze światową czołówką maratończyków? Cóż, trzeba po prostu napisać, że facet jest fenomenem. Jego organizm powinien zostać czym prędzej zbadany przez gości z NASA, ponieważ naprawdę na świecie nie sposób spotkać kogoś, kto osiągałby w maratonie takie wyniki w połączeniu z regularną pracą. Nie da się też znaleźć drugiego lekkoatlety na tym poziomie startującego aż tak często.
Czołowi zawodnicy świata zaliczają przeważnie dwa maratony rocznie – na wiosnę i jesienią. Profesjonaliści wiedzą, że taki start jest olbrzymim obciążeniem dla ich organizmów, dlatego chcą się odpowiednio zregenerować. Wychodzą z założenia, że potrzeba na to kilku miesięcy. OK, to teraz zgadnijcie, ile razy dystans 42 km i 195 m pokonał w 2017 roku Kawauchi? 3? No, może 4? Nic z tych rzeczy, facet przebiegł DWANAŚCIE maratonów! Niesamowite, tym bardziej, że każdy z nich pokonał poniżej 2:16. Dodamy że to nie jest jednorazowy wyczyn Japończyka, który w 2016 zaliczył na królewskim dystansie 9 występów, a rok wcześniej… 13. Nieprawdopodobne, prawda?
Facet naturalnie stał się idolem całej Japonii. Gdyby tylko chciał, mógłby rzucić pracę urzędnika i żyć ze sponsorskich kontraktów. W kraju Kawauchiego czymś naturalnym jest, że najlepsi lekkoatleci trafiają np. do zespołów korporacyjnych, wspieranych przez takie firmy jak Toyota czy Panasonic. Yuki mógłby dołączyć do takiej drużyny dzięki jednemu pstryknięciu palca. Nie zamierza jednak tego robić. Dlaczego? W rozmowie z „Running Times” wyjaśnił to w ten sposób:
– Bieganie nie jest dla mnie zarabianiem pieniędzy, tylko wolnością. Nie mam trenera, który mówiłby mi, że to, co próbuję zrobić, jest szalone. Jeśli chcę przebiec 10 maratonów w roku, to nikt mi nie powie, żebym tego nie robił.
Oczywiście nie jest tak, że Kawauchi nie zarabia na swojej pasji ani centa. W końcu w poważnych światowych maratonach nieźle płaci się za czołowe miejsca, a tak się składa, że nasz antysystemowiec potrafi je wygrywać. Yuki był już najlepszy m.in. na trasie zawodów w Perth, Oslo, Zurychu i kilku miastach w swoim kraju. W ojczyźnie błysnął też w grudniu zeszłego roku, kiedy to zakończył zawody w Fukuoce na trzecim miejscu, mimo że startował z… kontuzją.
Trzy tygodnie przed zawodami Kawauchi naciągnął łydkę podczas długiego rozbiegania. Uraz nie pozwolił mu na zbyt efektywny trening, jakby tego mało dzień przed startem chłopak skręcił kostkę. Przez całą noc okładał ją lodem, kiepsko spał, a jeszcze po śniadaniu wcale nie był taki pewien, czy uda mu się wystartować. Ostatecznie skończył zawody na podium, co dało mu kwalifikacje na MŚ w Anglii. Przez jakiś czas cała Japonia żyła tym wydarzeniem bardziej, niż swoją ukochaną ligą baseballa, czy też zawodami sumo. Sam Yuki mocno przeżywał za to start w Londynie, gdzie spisał się naprawdę dobrze – zajął dziewiąte miejsce.
Po wszystkim stwierdził, że były to ostatnie MŚ w jego karierze. Japończyk dodał również, że nie zamierza wystąpić na IO w 2020 roku, mimo że odbędą się w Tokio. Skąd jego niechęć do tej imprezy, a także do występu rok wcześniej w Ad Dausze? Powód jest prosty: Kawauchiemu dużo lepiej startuje się w biegach, które nie są rozgrywane w wysokich temperaturach. Uznał więc, że podczas mistrzowskich imprez nie ma szans na spektakularny sukces.
Zresztą bieganie po Tokio nie kojarzy mu się najlepiej od dłuższego czasu – kiedy w 2012 roku zajął tam na maratonie 14. miejsce, na znak niezadowolenia ze swojego biegu… ogolił się na łyso. Zanim do tego doszło, nazwał swoją postawę „niegodną sportowca”. Złość Japończyka wynikała z tego, że kiepski występ pozbawił go szans na bieg na igrzyskach olimpijskich w Londynie.
Jakie cele stawia sobie ten niezwykły człowiek? Po pierwsze, przebiec 100 maratonów w karierze poniżej 2:20. Po drugie Yuki chciałby wystartować w Paryżu, bo jak sam mówi, jego marzeniem jest zobaczenie na żywo Wieży Eiffla. Byłoby idealnie, gdyby podczas tego biegu poprawił swoją życiówkę – wyśrubowanie jej jest kolejną misją Japończyka. Na jej spełnienie czeka już od ponad czterech lat. Może pobiłby te 2:08:14 gdyby występował dwa razy w roku? Niewykluczone, ale też wtedy za bardzo upodobniłby się do zawodowców, a jak wiecie tego chce za wszelką cenę uniknąć.
Od innych słynnych maratończyków różni go też m.in. to, że na co dzień… mieszka z matką. Pani starsza nie widzi jednak swojego syna za często, bo przecież poza ośmioma godzinami dziennie tyrki chłopak zajmuje się treningami. Cztery razy w tygodniu wstaje przed pracą i ćwiczy mniej więcej przez dwie godziny. W weekendy robi natomiast długie wybiegania. W wolnych chwilach nasz oryginał lubi zabawić się na karaoke (śpiewa na trzeźwo, bo na maksa wystrzega się %), może pochwalić się też wspaniałą kolekcją mangi o… tematyce biegowej.
Pani Kawauchi nie spędza więc z synem za wiele czasu, ale też trzeba dodać, że za młodu przebywała z nim bardzo dużo. Dlaczego? Bo pełniła nie tylko funkcję matki, ale i trenerki. To właśnie ta była lekkoatletka uznała, że Yuki będzie kiedyś poważnym biegaczem. Z tego, co można wyczytać o młodości tego chłopaka, należy postawić jedną tezę: zajęcia z nią przypominały nieco treningi siatkarzy z Hubertem Wagnerem. Innymi słowy – była dla swojego potomka katem. Zimny wychów przyniósł jednak odpowiedni skutek, dzieciak wyrósł na jednego z najlepszych i zdecydowanie na najoryginalniejszego biegacza świata…
KAMIL GAPIŃSKI