Zimowe okienko jest jeszcze zamknięte, ale ruch w interesie już zaczyna się powoli kręcić, bo choćby Bayern klepnął transfer Wagnera, Mascherano niedługo powinien wylądować w Chinach, u nas Legia zastanawia się gdzie upchnąć Chukwu i dlaczego nikt nie odbiera w tej sprawie telefonu. Machina rusza. Co jednak ciekawsze, do imprezy dołącza część polskich dziennikarzy, którzy też chcieliby transferować zawodników. A konkretnie, chcieliby wciskać piłkarzy Adamowi Nawałce.
Na razie całej jedenastki z ekipy prowadzonej przez dziennikarską agencję nie da rady złożyć, natomiast wygląda na to, że poszukiwania nieustannie trwają. Udało się już znaleźć Williego Orbana, Jamesa Tarkowskiego, Sonny’ego Kittela, dziś w Przeglądzie Sportowym można przeczytać, że przydałby się Philipp Max. 24-latek jest lewym obrońcą, ma najwięcej asyst w Bundeslidze i jego ojciec urodził się w Polsce. Układając te dane koniecznie w tej kolejności – najpierw sprawdzamy, czy jest dobry, potem, czy można go połączyć z Polską – gazeta proponuje, by piłkarza Augsburga spróbować ściągnąć do nas. Dokładnie mówiąc: namówić. Czytam: może należy się zastanowić, czy nie warto spróbować go namówić na występy dla biało-czerwonych. Tym bardziej że na lewej stronie obrony mamy tradycyjne już problemy.
Mnie się zdawało, że namawiać to mogło PSG latem Neymara, kusząc go milionami i gwiazdorskimi zapisami w kontrakcie, natomiast nie bardzo rozumiem, czym PZPN miałby namawiać Maksa do gry w reprezentacji. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to promocja lewego obrońcy na mundialu, bo tak się składa, że my jedziemy na mundial i mamy problem na tej pozycji, kiedy on raczej się do Rosji nie wybiera, a gra na lewej obronie całkiem nieźle. Czyli mówimy wtedy na przykład Rybusowi: sorry, Maciek, fajnie, że jesteś z kadrą od ośmiu lat, ale namówiliśmy gościa z Augsburga. Oczywiście, zaraz pojawią się głosy o sportowej rywalizacji, ale chyba nikt nie wierzy, że prezydent dałby Maksowi paszport tylko po to, by ten nie pojechał na mistrzostwa. Czyli Max i tak zabrałby miejsce drugiemu-trzeciemu w hierarchii na pozycję lewego obrońcy, którego nie trzeba było na nic namawiać.
Podkreślam to słowo, bo jest moim zdaniem kluczowe. Rozmawiałem przedwczoraj z Kamilem Grosickim i on powiedział, że przyjazd na kadrę i gra dla niej to jest dla niego zawsze coś więcej. Zestawiam to z piłkarzem, którego trzeba, cholera, namawiać, by się pojawił na zgrupowaniu i sorry, ale to się ze sobą nijak nie łączy. Można oczywiście założyć, że to dziennikarz użył tego słowa niefortunnie i Max ma wytapetowany pokój Lewandowskim, na treningi zabiera żurek w termosie, na rozruchu nuci Rotę, ale jakoś trudno w to uwierzyć. Ani Tarkowski, ani Orban, ani Max nie postawili sprawy jasno: tak, chcemy grać dla Polski, czujemy się Polakami, dajcie nam paszport i nieważne, czy zdążymy przed mundialem, w końcu założymy biało-czerwoną koszulkę.
Orban mówił tak: – Moja pierwsza opcja, to gra dla Niemiec, ale nie chciałbym niczego wykluczać. Polska ma bardzo mocną reprezentację, zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Tarkowski: – Wciąż jestem zainteresowany występami i dla Anglii, i dla Polski. Rozumiem, że Southgate mnie obserwuje, ale nie wykluczam możliwości gry dla Polski. Max w zasadzie nic nie mówi, co też trzeba brać za jakąś wiadomość, bo – uwierzcie na słowo – on wiedział wcześniej, niż od dzisiejszego wydania Przeglądu Sportowego, że jego ojciec urodził się w Polsce.
Na pierwszy rzut oka inny jest przypadek Kittela, ale na drugi i trzeci już niekoniecznie. Wywiad z Przeglądem Sportowym:
– Reprezentował pan Niemcy od kategorii U-16 do U-20.
– W tym czasie myślałem już o grze dla Polski, ale nie miałem wtedy wyboru, czy chcę iść tu, czy tam. Nigdy nie było kontaktu. Wydaje mi się, że w Polsce niewiele osób wiedziało, że moi rodzice pochodzą ze Śląska. Niemcy mnie znali i uważali za swojego. To była jedyna opcja.
– W 2009 roku ówczesny skaut PZPN Jacek Protasewicz opowiadał, że odwiedził pana rodziców i rozmawiał o grze dla Polski. Podobno nie było was wtedy stać, by wyrobić paszport, i prosiliście PZPN o sfinansowanie tego.
– Wiem, że coś takiego było, ale nie znam szczegółów tej sprawy. Mama nie przekazywała mi wszystkiego. Chciała, żebym po prostu koncentrował się na piłce i nie miał na głowie innych rzeczy.
To rozmowa z pierwszego grudnia, na jej początku Kittel mówi, że złożył wniosek o paszport trzy miesiące wcześniej. Oczywiście, głupio się zachował tamten PZPN w 2009 roku, ale jak rozumiem, grając od sezonu 10/11 w pierwszym składzie Eintrachtu, piłkarz pieniądze na paszport już miał. Rok później też, dwa i trzy później też, a cztery lata potem, stać go było nawet na cały klaser paszportów. Dlaczego wtedy tak głośno nie mówił o grze dla Polski i czyżby dlatego, że był trochę młodszy i liczył na powodzenie w kadrze Niemiec? Teraz ma 24 lata, pewnie, błyszczy w 2.Bundeslidze, ale też wiemy, że Niemcy takich Kittelów mają aż nadto.
Mam wrażenie, że niektórzy odnajdując polskie korzenie u dorosłego piłkarza czują się jak Skłodowska-Curie przy odkrywaniu polonu, a przecież ich odkrycia to nic nieznacząca ciekawostka. Naprawdę, ci ludzie mają internet, mają telefony, jak będą chcieli, to się zgłoszą po paszport, potem na boisku zgłoszą się do kadry. Zgłaszanie ich samych na siłę, to robienie z reprezentacji obwoźnego cyrku, który już raz w tej dekadzie się efektownie rozkraczył. I może wystarczy.
PAWEŁ PACZUL