Jak sprawić by Real Madryt rozegrał swój najlepszy mecz w sezonie, a Cristiano Ronaldo strzelający w lidze z częstotliwością Macieja Górskiego podwoił swój dorobek? Wystarczy zaprosić jego największą gwiazdę na tygodniu na galę i wręczyć statuetkę najlepszego piłkarza na świecie. Potem wszystko idzie już z górki.
Ciężko napisać, że Real wygrał z Sevillą. On ją po prostu zmiażdżył. Zmasakrował. Wjechał w nią buldożerem i nie pozostawił kamienia na kamieniu. Kolejne bramki przychodziły mu mniej więcej z taką trudnością, jak prezesowi Korony Kielce przychodzi opowiadanie głupot. Na pierwszego gola madrytczycy potrzebowali trzech minut. Wykonywali rzut rożny, a Muriel z Kjaerem tak nie mogli się zdecydować, który z nich ma wybić piłkę, że aż podali ją do Nacho, który zdążył ją sobie przyjąć i – trochę jak wczoraj Suarez z Górnika – wykończyć akcję na totalnym spokoju. A przecież jeszcze wcześniej bardzo groźnego rogala zdołał posłać Lucas Vazquez (bramkarz wyciągnął się jak struna i w najwyższym stylu zażegnał niebezpieczeństwo). Przypomnijmy – cały czas mówimy o pierwszych 180 sekundach spotkania.
Kolejne trafienia przychodziły Królewskim z dziecinną łatwością. Ronaldo wbiegł w linię obrony rywala jak do siebie, otrzymał podanie w tempo i z klasą wykończył sam na sam. Następna bramka? Znów Ronaldo, tym razem z karnego. Uderzył słabo (za lekko, blisko środka), bramkarz rzucił się w dobry róg, ale… piłka i tak przeszła mu pod ciałem. Potem dwójkową kontrę wyprowadził Kroos i Vazquez, a wykończył ją pierwszy z wymienionych podając w swoim stylu do bramki. Dobicie rywala nastąpiło w 42. minucie, gdy 19-letni Hakimi popędził skrzydłem i po świetnie wyprowadzonej kontrze stanął oko w oko z golkiperem – i starcie oczywiście wygrał.
Tak, Real potrzebował 42 minut by zapakować Sevilli pięć bramek.
Później spotkanie zupełnie straciło sens i zdawały sobie z tego sprawę obie strony. Real atakował mądrze, ale nie rzucał wszystkich sił do przodu – raczej polegało to na utrzymywaniu się przy piłce, zdobywaniu terenu mającym na celu jak największe oddalenie akcji spod własnej bramki. Sevilla? No cóż, siadła kompletnie. Ani przez moment w tym meczu nie wyglądała jak ekipa, która jest w gazie i dopiero co przyklepała drugi sezon z rzędu z awansem do fazy pucharowej Ligi Mistrzów (sytuacja ma miejsce pierwszy raz w historii). Real Madryt także nie wyglądał jak zdziesiątkowany zespół, który w świetle absencji m.in. Bale’a, Casemiro, Varane’a, Ramosa i Carvajala stanął w obliczu poważnego problemu kadrowego i który w ostatnich tygodniach miał kłopoty ze stworzeniem sobie sytuacji bramkowej.
Jak poradzić sobie z kryzysem jak szef? Pokazał i objaśnił dziś Real Madryt.
Real Madryt – Sevilla 5:0 (5:0)
1:0 Nacho 3′
2:0 Ronaldo 23′
3:0 Ronaldo 31′
4:0 Kroos 38′
5:0 Hakimi 42′