Jak wiecie Andrzej Bargiel wchodzi na górę głównie po to, żeby potem jak najszybciej z niej zjechać na nartach. Taki zjazd to doskonała metafora tego, co w kończącym się właśnie roku spotkało Angelique Kerber. Zaczynała 2017 jako najlepsza tenisistka świata. Potem już tylko pędziła w dół na złamanie karku.
Agnieszka Radwańska ma za sobą ciężki rok. W zasadzie można by powiedzieć, że jedynym miłym wspomnieniem będzie wzięty w lecie ślub. Poza tym Polka w zasadzie głównie przegrywała, często z rywalkami notowanymi kilkadziesiąt, czy nawet sto lub więcej miejsc niżej w rankingu. W efekcie, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, było w jej karierze gorzej. Zaczęła od trzeciego miejsca w rankingu WTA w styczniu, potem było szóste, ósme, dziesiąte, trzynaste, dziewiętnaste. Dobrze, że sezon się skończył, bo pewnie i 28. pozycji by nie utrzymała. Inaczej mówiąc: nie było łatwo w 2017 roku być kibicem Agnieszki Radwańskiej. Ale to wszystko i tak nic w porównaniu z tym, co przeżywała Angelique Kerber i jej fani.
Wszystko wróciło do normy
Angie rok zaczynała jako liderka rankingu. Trudno zresztą, żeby było inaczej, po tym, jak prezentowała się w 2016. Wygrała wtedy US Open i Australian Open, a w Wimbledonie dotarła aż do finału. Mało? No to dołóżmy do tego olimpijskie srebro z Rio de Janeiro. Tak udanego sezonu nie miała żadna inna zawodniczka w cyklu WTA. Nikt się więc nie zdziwił, że to reprezentantka Niemiec rok zakończyła na czele rankingu, bo też notowanie WTA, w przeciwieństwie do tego robionego przez FIFA, naprawdę oddaje siłę poszczególnych tenisistek.
Wyobraźcie sobie teraz oczekiwania mediów i kibiców oraz pompowanie balonika, jakie miało miejsce po takim sezonie w Niemczech. Tym bardziej, że Kerber została pierwszą reprezentantką naszych zachodnich sąsiadów, która wygrała turniej wielkoszlemowy od 1999 roku. Przesadą by było napisać, że wybuchła Kerberomania, ale z pewnością zawodniczka z Puszczykowa stała się w Niemczech ogromną gwiazdą, bardzo uważnie obserwowaną przez media. Spełnienia oczekiwań jednak nie było, bo zaliczyła koszmarny sezon. „Koszmarny” w tym przypadku należy czytać raczej dosłownie: było naprawdę do bani. Przed Australian Open: dwa turnieje i jeden wygrany mecz. W Melbourne – zamiast bronić tytułu, Kerber musiała bronić piłki meczowej już w pierwszej rundzie z Lesią Tsurenko. To jeszcze się udało, ale i tak wyleciała z imprezy w 4. rundzie. W tym samym czasie Serena Williams (jak się potem okazało – już w ciąży) wygrała cały turniej, co pozwoliło jej odzyskać pozycję liderki rankingu.
Potem wcale nie było lepiej dla Angie: Roland Garros – wyjazd już w pierwszej rundzie. Wimbledon – w czwartej. US Open – znów w pierwszej. W sumie – zaledwie jeden finał, żadnego wygranego turnieju, łączne zarobki nieco ponad 2 mln dolarów, czyli znacznie mniej niż za samo US Open 2016. Dobrym podsumowaniem było zakończenie sezonu. Rok temu grała w turnieju Masters, gdzie osiągnęła finał. 12 miesięcy później na Mastersa szans nie miała, ale załapała się do WTA Elite Trophy, czyli takiej Ligi Europy, w której gra 12 zawodniczek, którym zabraknie trochę punktów do gry w najlepszej ósemce. Co tam pokazała Kerber? Niestety, nie za wiele. Mecze z Anastazją Pawliuczenkową i Ashley Barty koncertowo przegrała i mogła jechać na wakacje, choć raczej w zupełnie innym nastroju niż rok wcześniej. Z każdej strony słyszała głosy, że nie wytrzymała presji i zawiodła na całej linii.
– Takie rzeczy się zdarzają w tenisie, zwłaszcza kobiecym. Prawdę mówiąc, w cyklu WTA sytuacja, w której zawodniczka po świetnym sezonie zalicza zjazd, to raczej reguła niż wyjątek. Tak było choćby z Eugenie Bouchard, która zagrała kilka świetnych Wielkich Szlemów, wspięła się w rankingu, potem podpisała parę kontraktów reklamowych i zapomniała, jak się gra w tenisa. Albo z Monicą Puig. Zdobyła złoto w Rio de Janeiro, a potem przez półtora roku nie zagrała chyba żadnego dobrego turnieju, kompletna padaka – przypomina Adam Romer, redaktor naczelny magazynu Tenisklub. – Kerber to zawsze była cicha, spokojna zawodniczka, stojąca trochę z boku. Nawet w Niemczech w pierwszym szeregu przez lata stawiano Petković, Lisicki, potem Goerges. Angelique uważano za solidną wyrobniczkę. I nagle przyszedł sezon 2016 i wszystko stanęło na głowie. Kerber stała się gwiazdą pierwszej klasy. I chyba nie do końca jej to odpowiadało. Teraz wszystko wróciło do normy…
Jedno miejsce przed Williams
Po raz pierwszy od 5 lat Kerber wypadła z czołowej 20 rankingu WTA, sezon zakończyła na 21. pozycji. Dziś przed nią notowane są choćby Magdalena Rybarikova, Jelena Wiesnina, Ashley Barty, czy Julia Goerges. Gdyby w styczniu ktoś powiedział Kerber, że na koniec sezonu dalej będzie o jedno miejsce przed Sereną Williams, pewnie wzięłaby to w ciemno. Dziś rzeczywiście Niemka jest 21., a Amerykanka 22. Różnica jest tylko taka, że 36-letnia Serena po Australian Open ogłosiła, że jest w ciąży i więcej na kort nie wychodziła, zaś Angie rozegrała w sezonie 53 spotkania…
Umówmy się: liderem rankingu na chwilę można zostać trochę przypadkowo, wykorzystując szczęśliwy zbieg okoliczności. Bliska pierwszej pozycji na liście WTA była kiedyś choćby Radwańska, której zabrakło do tego dwóch zwycięstw w turnieju w Montrealu. Na czele notowania WTA wcale nie tak krótko była Karolina Woźniacki, która nigdy nie sięgnęła po wygraną na żadnej z największych imprez. A czy można wygrać przypadkiem turniej wielkoszlemowy? Teoretycznie tak, wystarczy spojrzeć na to, co się działo w tym roku pod nieobecność Sereny… Ale dwukrotnie? W żadnym wypadku! Kerber to znakomita i bardzo doświadczona zawodniczka. Trudno się więc dziwić, że doszła do wniosku, że drugi taki sezon, jak 2017 nie może się powtórzyć. Wymagało to od niej podjęcia drastycznych i radykalnych działań. Zaczęło się od zakończenia współpracy z wieloletnim trenerem Torbenem Beltzem.
W tenisie, zwłaszcza kobiecym, więź na linii zawodniczka-trener, często jest piekielnie silna. Dość powiedzieć, że mężami czołowych zawodniczek najczęściej zostają właśnie ich szkoleniowcy, lub – jak w przypadku Radwańskiej – sparingpartnerzy. Kerber zdecydowała jednak na przecięcie pępowiny z człowiekiem, z którym pierwszy raz zaczęła pracować w 2003 roku.
– To była dla mnie bardzo trudna decyzja, ale zaczynam nowy rozdział w karierze, z nowym trenerem – poinformowała na Twitterze. – Nie jestem w stanie powiedzieć, jak bardzo wdzięczna jestem Torbenowi za to, co dla mnie zrobił w ostatnich latach. To była najwspanialsza podróż i dzielimy ze sobą wspomnienia z najpiękniejszych momentów mojej kariery. On był nie tylko moim trenerem, ale także prawdziwym przyjacielem. Na zawsze zostanie częścią mojego teamu, nawet, jeśli teraz nasze drogi się rozchodzą.
Ma jej pomóc tenisowy Mourinho
Wybór Kerber padł na Wima Fissette. Dla kobiecego tenisa to ktoś w stylu Jose Mourinho. Zawsze pracuje z najlepszymi i z reguły osiąga spektakularne wyniki. Pierwsza praca po zakończeniu kariery zawodniczej: pomagał Kim Clijsters, która postanowiła po ciąży wrócić do gry. Jak poszło? Całkiem nieźle – Belgijka dwa razy wygrała US Open, raz Australian Open, raz WTA Finals i oczywiście odzyskała pierwsze miejsce w rankingu. Potem Fissette doprowadził Sabinę Lisicki do finału Wimbledonu (w półfinale wygrała z Radwańską), następnie przez rok pomagał także Simonie Halep (finał Roland Garros i półfinał Wimbledonu). Jego ostatnią podopieczną była Johanna Konta, którą doprowadził do 4. miejsca w rankingu.
Teraz Belg dostaje idealną szansę by znów pokazać, na co go stać: misja ratunkowa Kerber. Trochę jak z Mourinho, który sprawdził się w kilku miejscach, a potem został zatrudniony przez Manchester United po tym, jak „Czerwone Diabły” zakończyły sezon dopiero na 5. miejscu. United z Portugalczykiem wygrali Ligę Europy, teraz z pierwszego miejsca w grupie awansowali do 1/8 finału Ligi Mistrzów i są wiceliderami Premier League. Czy Kerber z nowym trenerem także stać na nawiązanie do sukcesów sprzed roku?
– Ja w to nie wierzę. Wim Fissette to znakomity trener, jeśli chodzi od fachowców od kobiecego tenisa to z pewnością czołowa piątka na świecie. Na pewno da jej impuls do lepszej gry. Ale taki sezon, jak poprzedni, nie ma prawa się powtórzyć – uważa Romer. – Kerber to dobra zawodniczka, ale na pierwszą 10 rankingu, a nie na pierwsze miejsce. To nie jest materiał na gwiazdę, na drugą Szarapową. W jej grze nie ma żadnych fajerwerków, tylko niezwykle solidne rzemiosło. Trzeba pamiętać też o tym, że jest już zaawansowana wiekowo, dobiega do trzydziestki i obawiam się, że po tym, co osiągnęła w 2016 roku, może jej brakować motywacji.
JAN CIOSEK