Bardzo nam z tego powodu przykro, ale zaczniemy od Mateu Lahoza – rozjemcy spotkania pomiędzy Realem i Athletic. W idealnym świecie, opisując konkretny mecz, skupilibyśmy się tylko na wydarzeniach stricte boiskowych. Idealnym światem nie jest jednak Hiszpania, gdzie doszło do kolejnej kompromitacji arbitra, która tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że to kraj niepoważnych arbitrów.
Początek drugiej odsłony spotkania. Sergio Ramos kopnął w polu karnym Raula Garcie. Gospodarzom należał się rzut karny, jednak gwizdek arbitra milczał. Nie była to sytuacja czarno-biała, sami potrzebowaliśmy co najmniej dwóch powtórek, ale przewrażliwieni z powodu masowych błędów na hiszpańskich boiskach w ciągu ostatnich tygodni, nawet nie zamierzamy szukać usprawiedliwienia dla arbitra. Nawet abstrahując od tego, kogo krzywdzą sędziowie – najgorsze w tym wszystkim jest to, że oni bardzo realnie wpływają na kształt tabeli. W każdym meczu dostajemy zaprzeczenie tezy szefa tej całej zgrai Victoriano Sancheza, który stwierdził, że hiszpańscy arbitrzy to europejska czołówka.
https://twitter.com/J_Krecidlo/status/937063906362773504
Chwilę po tej sytuacji wydawało się, że sędzia popełnił kolejny kardynalny błąd, tym razem na niekorzyść Królewskich. Modric został sfaulowany na środku boiska, ale zdążył jeszcze dograć piłkę do wychodzącego na czystą pozycję Ronaldo. Lahoz w tym momencie przerwał grę i pokazał zawodnikowi z Bilbao żółtą kartkę za faul na Chorwacie. Kolejna kontrowersyjna decyzja, kompletny brak czucia gry. Późniejsze powtórki pokazały, że i tak Ronaldo był na spalonym, z tym że to prawdopodobnie i tak umknęłoby uwadze sędziego. Chcielibyśmy wierzyć, że była to decyzja spowodowana nieprzepisową pozycją, na której znajdował się Ronaldo, tyle że wątpliwości miał nawet ekspert sędziowski Andujar Oliver, który na antenie Radio Marca zauważył, iż arbiter podyktował rzut wolny za faul, choć teoretycznie powinien za ofsajd. Cóż, klasyka na hiszpańskich stadionach.
Przejdźmy jednak do wydarzeń boiskowych, bo od pisania o hiszpańskich sędziach mimowolnie zbiera się na wymioty. Real zmarnował wyśmienitą okazję, by zniwelować na sześć oczek stratę punktową do Barcelony. Rywal z jednej strony nie wydawał się wymagający. Athletic wygrał tylko jedno z dziesięciu ostatnich spotkań. Z drugiej strony w meczach ligowych zwycięsko z pojedynków na San Mames wychodzili jedynie piłkarze Atletico i Barcelony. Widać było w tym meczu, że Real przyjechał na naprawdę trudny teren.
Można było się spodziewać, że to będzie mecz na wypromowanie Kepy Arrizabalagi – młodego bramkarza drużyny z Bilbao, którym podobno interesują się madrytczycy. Jednak trudno się wypromować, skoro rywale pudłują niemal w każdej sytuacji. Naprawdę, nie wyolbrzymiamy. W pierwszej połowie Realowi dochodził do sytuacji, ale brakowało mu klasycznej kropki nad „i”. Oddał zaledwie dwa celne strzały, ale żaden z nich nie zaskoczyłby nawet średnio zdolnego trampkarza. Temperatura rosła też przy innych sytuacjach, ale były one symbolem nieudolności Królewskich. Kiedy Athletic gubił koncentrację i wpadał w tarapaty, to albo Benzema trafiał w słupek, albo Ronaldo po otrzymaniu dokładnej piłki i nawinięciu jednego z defensorów – w dobrej sytuacji – fatalnie pudłował. Zarówno jeden, jak i drugi przerwali swoją indolencję strzelecką w ostatnim meczu ligowym, ale dziś demony nieskuteczności znów złapały ich w swoje sidła.
Real wydawał się mocno apatyczny, a pierwsza połowa sprawiała wrażenie dobrej i rozgrywanej w szybkim tempie głównie ze względu na gospodarzy. Co prawda postawili na głęboką defensywę, ale nie była to typowa wybijanka i liczenie na cud. Wręcz przeciwnie – nie dość, że gra w obronie wyglądała solidnie, to jeszcze miejscowi świetnie wyczuwali momenty, żeby odebrać piłkę Królewskim. Potrafili szybko przedostać się pod ich bramkę i stworzyć zagrożenie. Nie były to jakieś klarowne sytuacje, ale w porównaniu do ostatnich bezpłciowych meczów, dało się zauważyć przepaść.
Druga połowa, po gorących decyzjach arbitra na samym początku, była typowym biciem głową w mur przez ,,Los Blancos”. Jedyne prawdziwe zagrożenie stworzył tylko Ronaldo, który w 72. minucie trafił w słupek po strzale z linii pola karnego. Poza tym Real był bezradny. Z kronikarskiego obowiązku odnotujemy, że Ramos stał się najczęściej wyrzucanym z boiska piłkarzem w historii La Liga. W karierze obejrzał już dziewiętnaście czerwonych kartek w La Liga, jedną więcej niż Pablo Alfaro i Aguado.
Real potrzebował zwycięstwa jak tlenu. Wygrywając, mógł zbliżyć się do Barcelony, co w kontekście nadchodzącego klasyku pozwoliłoby wzniecić marzenia o mistrzostwie. Nie udało się, a za tydzień wcale nie będzie łatwiej – na Santiago Bernabeu przyjeżdża rozpędzona Sevilla, która wygrała trzy ostatnie mecze. Real zagra bez zawieszonych za kartki Ramosa, Carvajala i Casemiro. Cóż, zapowiada się więc, że o trzy punkty będzie równie trudno jak dzisiaj.
Athletic Bilbao – Real Madryt 0:0