Zachwycał się nim cały piłkarski świat, gdy jako najmłodszy w historii zawodnik powołany na wielki turniej do reprezentacji Portugalii, dołożył kilka znaczących cegiełek do triumfu swojej reprezentacji na Euro 2016. Przeklinaliśmy go, gdy pięknym strzałem na 1:1 odebrał biało-czerwonym prowadzenie w ćwierćfinale i sprawił, że tłamszeni w pierwszej połowie rywale wrócili do gry. Nie było nic dziwnego w tym, że grube miliony jeszcze przed turniejem zdecydował się wyłożyć za niego Bayern – gdyby nie zrobili tego Niemcy, za ich plecami ustawił się już pokaźny rząd chętnych. Wprost niewiarygodne, jaką drogę w dół przebył Renato Sanches od tamtej pory. Od chwili, gdy jego kariera zdawała się raczej zmierzać ku na niedostępnym dla wielu szczytom.
Sytuacja z wczoraj, gdy mierzonym podaniem Sanches obsłużył bandę reklamową i wywołał wymowną reakcję swojego szkoleniowca Paula Clementa, to tylko symbol tego, jak trudno jest Portugalczykowi dorosnąć do oczekiwań.
Renato Sanches confunde un anuncio con un compañero y el facepalm del entrenador es antológico 😂😂😂 pic.twitter.com/0Ts13ceKLo
— Footbie España (@footbieES) 30 listopada 2017
Już przed starciem z Chelsea zastanawiano się, czy Sanches, mający być gwiazdą w walijskim klubie, w ogóle mu pomaga. W Swansea jest już od trzech miesięcy, a wciąż nie potrafi oddać celnego strzału na bramkę przeciwnika, o zdobyciu gola nie wspominając.
Cały czas też nie umie zaliczyć choćby jednej asysty. Bynajmniej nie dlatego, że partnerzy marnotrawią kreowane przez niego sytuacje na potęgę. Nie marnotrawią, bo nie ma czego. Przez osiem meczów w Premier League Sanches zaliczył zaledwie cztery kluczowe podania. Dla porównania – by uzbierać tyle samo, Ilkay Guendogan potrzebował zaledwie 193 minut gry. Tyle razy też kreowali swoim partnerom sytuacje zawodnicy, którzy w pierwszej kolejności mają zabezpieczać własną bramkę, a linię środkową przekraczają zwykle kilka razy w trakcie meczu. Jak stoper Southampton Wesley Hoedt, czy środkowy obrońca Huddersfield Christian Schindler. Z nimi niestety trzeba zestawiać Sanchesa, bo wymienianie go przy Fabregasie czy De Bruyne – zawodnikach z odpowiednio 37 i 36 kluczowymi podaniami na koncie – brzmi mocno absurdalnie.
Sanches zwyczajnie nie dźwignął miana lidera, jakim miał się stać, by w lipcu zameldować się z Monachium z łatką znaczącego gracza Premier League. Gotowego, by ponowić bój o pierwszy skład mistrza Niemiec. Nie dźwignął presji, jaka się z tą sytuacją wiązała, o czym wspominał niedawno Paul Clement mówiąc, że “widzi u Sanchesa frustrację swoimi występami”. Póki co trzeba zawyrokować, że nie poradził sobie z wysokością poprzeczki, jaką coraz wyżej podnosiły kolejne sukcesy. Pochlebne opinie Pepa Guardioli („w tym momencie to jeden z najlepszych młodych zawodników w Europie – na boisku jest wszędzie, przed nim naprawdę świetlana przyszłość”) czy Diego Simeone („ten chłopak ma potężne uderzenie z dystansu i świetnie czyta grę, dobrze się ogląda takie talenty jak on”).
Miano najmłodszego zawodnika w podstawowej jedenastce Benfiki. Tytuł najmłodszego piłkarza w składzie Portugalczyków na wielkiej imprezie (pobił 12-letni rekord Cristiano Ronaldo!). Nagroda Golden Boy dla najlepszego młodego gracza Euro 2016. 35 milionów euro zapłacone przez Bayern i wcale nie brzmiące dziś jak niewielka kwota 8,5 melona, jakie za wypożyczenie dała Swansea. Póki co wszystko to zdaje się go mocno przerastać.
Trzeba jednak przy tym wszystkim pamiętać o jednym. Renato Sanches ma wciąż zaledwie 20 lat. A kilka kopów w tyłek od życia, które dotąd obsypywało go szczerym złotem, może już teraz, u progu kariery, dać mu owszem, bolesne, ale i niezwykle cenne doświadczenie. Dlatego choć ostatnich kilkanaście miesięcy nie było już taką bajką jak wszystko to, co działo się od debiutu w Benfice, aż do finału Euro, jeszcze byśmy poczekali ze skreślaniem tego gościa.