Reklama

O wielkości, która nie nadeszła. Utracona radość życia Frana Meridy

redakcja

Autor:redakcja

29 listopada 2017, 14:05 • 9 min czytania 16 komentarzy

Sięgnął po Superpuchar Europy u boku Sergio Aguero czy Diego Forlana. Strzelał bramki w La Liga i Premier League. Zakładał koszulki Arsenalu i Atletico Madryt. Grając w zespole między innymi z Davidem de Geą sięgał po wicemistrzostwo świata i mistrzostwo Europy, zakładając na obu turniejach wymowną koszulkę z numerem dziesięć. Nigdy nie musiał wykonywać żadnej innej pracy, nigdy nie był zmuszony – wzorem ojca – prosić kogokolwiek o pieniądze, bo nie starczało mu na życie. Z ust Arsene’a Wengera usłyszał swego czasu, że ma w sobie aż za dużo talentu. Czy doświadczając wszystkich tych wygód, przyjemności i triumfów, można mimo to stracić radość z życia? Spytajcie Frana Meridę.

O wielkości, która nie nadeszła. Utracona radość życia Frana Meridy

Jego kariera była tak naprawdę jednym, wielkim oczekiwaniem na dzień, w którym na wielkiej scenie wreszcie udowodni niedowiarkom, jak ogromne pokłady talentu skrywał głęboko w sobie.

Na dzień, który bardzo możliwe, że już nie nadejdzie.

***

Wymienię ci jedno nazwisko gościa, którego umiejętności były niesamowite i co do którego nadal nie umiem zrozumieć, dlaczego nie wyszło mu w dorosłej piłce. Fran Merida. Ogromne rozczarowanie. Fabregas był najlepszym zawodnikiem, jakiego Arsenal wziął z akademii, ale Merida był tylko odrobinę słabszy, a znacznie lepszy od wielu innych, którzy dziś robią kariery w Premier League. Nie wiem, czy to kontuzje, czy jeszcze coś innego. Ale miał potencjał, by stać się gwiazdą dzisiejszego Arsenalu. Postacią numer jeden.
Daniel Boateng, wychowanek Arsenalu w wywiadzie dla Weszło

Reklama

***

Dziś Fran Merida to 27-letni piłkarz drugoligowej hiszpańskiej Osasuny. Eksperci, którzy mieli okazję oglądać go w akcji jeszcze w rezerwach Arsenalu nie uwierzyliby, że wchodząc w najlepsze dla piłkarza lata, Hiszpan nie tylko nie będzie miał na swoim koncie kilku nominacji do Złotej Piłki, ale w ogóle nie będzie grał w najwyższej lidze w swojej ojczyźnie.

Co więc poszło nie tak? Gdzie szukać winnego niespełnionej obietnicy o piłkarskiej wielkości hiszpańskiego „super cracka”, jak w wieku zaledwie piętnastu lat ochrzcił go dziennik „AS”?

Zrzut ekranu 2017-11-29 o 13.51.27

Nie jest najpilniej strzeżoną tajemnicą wszechświata, że wiele piłkarskich karier zależy od podejmowania właściwych decyzji we właściwych momentach. Hiszpan zbyt wielu takich na swoim koncie nie ma. Za to ruchów, które sprawiały, że rozpędzona w wieku młodzieżowca kariera zaczynała sukcesywnie zwalniać było całe mnóstwo.

Tym, który należy wskazać jako absolutnie najgorszy, było wypożyczenie z Atletico Madryt do portugalskiej Bragi.

Reklama

– Trener wiedział, że nie znam języka i powiedział w szatni, że podpisanie ze mną kontraktu nie było jego decyzją, że on mnie tutaj nie chciał. Przy całej drużynie! Mimo że nie znałem portugalskiego, Hugo Viana, który wcześniej grał w Newcastle, służył mi za tłumacza. Wyobraź sobie, jak się czułem. Zadzwoniłem do mojego agenta, powiedziałem, że nie chcę być w Bradze ani jednego dnia dłużej. A jednak zostałem na kolejne cztery miesiące, bo przecież podpisałem taki kontrakt. Moja pewność siebie była dramatycznie niska w tamtej chwili, zaczynałem się zastanawiać, czy w ogóle nadaję się na profesjonalnego piłkarza. To był najgorszy moment w mojej karierze. Chwila, w której poczułem, że wszyscy kłamią mi prosto w oczy. Przestałem kochać, przestałem nawet lubić piłkę nożną – wyznał w szczerym wywiadzie dla Yahoo Sports.

Fran-Merida-Atletico-Madrid-Braga_447266208_29714904_667x375

Merida miał wtedy 21 lat, a więc coraz szybciej zbliżał się moment pod tytułem „make or break”. Przejście do Portugalii wydawało się logicznym wyborem w chwili, gdy w Atletico dochodziło do dużych zmian na szczytach władzy. Gdy sprowadzający go do Madrytu Quique Sanchez Flores żegnał się z posadą, a jeszcze za jego kadencji Merida był coraz częściej odstawiany od składu. Szczególnie, że sezon wcześniej na takim wypożyczeniu do ligi portugalskiej sporo zyskał Eduardo Salvio. Wracając jako zawodnik, na którego – jak się okazało – czekało aż 30 występów w nowym sezonie La Liga.

To miał być przyjemny sezon regularnej gry, zakończony triumfalnym powrotem zawodnika, którego już wcześniej komplementowali przecież choćby Diego Forlan („Fran to świetny chłopak, bardzo utalentowany, na odpowiednim poziomie, by grać w Atletico”) czy Juan Mata („Fran ma niesamowitą lewą nogę”). Który już po debiutanckim meczu w barwach Rojiblancos mógł wznieść w górę znaczące trofeum. Superpuchar Europy po wygranej 2:0 z Interem, w której miał swój 21-minutowy udział.

Merida nie wracał jednak z Portugalii w chwale, a z zaledwie pięcioma meczami w Bradze. Czterema w roli rezerwowego i piątym, z Uniao Leirią, w którym został usadzony już w przerwie spotkania. Dla zaprowadzającego nowe porządki w Atletico Diego Simeone to było zdecydowanie za mało. Szczególnie, że „Cholo” linię pomocy chciał oprzeć nie o graczy do przesady finezyjnych – jak Merida – a raczej o wojowników pokroju Gabiego, Tiago czy Koke. Powiedział o tym wprost – jeśli chcesz grać, to się pakuj. U mnie nie masz na to szans.

– Simeone zachował się wobec mnie profesjonalnie, dlatego nie mogłem mieć do niego pretensji. Ale w Atletico wszystko się zmieniło. Miałem 22 lata, czułem, że mogę temu klubowi coś dać, że mogę się w nim rozwinąć, ale nikt mnie tam nie chciał.

Wtedy też Merida prawdopodobnie zrozumiał wagę innej, nieco wcześniejszej decyzji. Tej o podążeniu za głosem serca, która wiązała się z rozczarowaniem Arsene’a Wengera, największego orędownika jego talentu. Decyzji o opuszczeniu Londynu po pięciu latach, by dołączyć do Atleti, któremu kibicował od małego. W Arsenalu bowiem liczyli na niego znacznie bardziej, niż – jak się miało okazać – na Vicente Calderon.

– Arsenal zaoferował mi wtedy czteroletnią umowę. Byłem jednak niecierpliwy, to był mój błąd. Czułem, że nie będę grał w każdym meczu, więc pożegnałem się ze wszystkimi i odszedłem do Atletico.

Arsene Wenger zresztą powtarzał nie raz i nie dwa, że Merida jest wręcz „nieprzyzwoicie utalentowany”. Niewykluczone, że zostałby naturalnym następcą sprzedanego zaledwie rok później do Barcelony Cesca Fabregasa. Swojego najlepszego kumpla, z którym jako nastolatek mieszkał zresztą w Londynie pod jednym dachem, u rodziny Daviesów. No bo skoro w sezonie 2011/12 na 14 meczów zasłużył Emmanuel Frimpong, a 17 razy zdążył zagrać Francis Coquelin, to posądzany o znacznie większe piłkarskie możliwości Hiszpan siłą rzeczy również dostałby swoje minuty. Choćby ze względu na to, jak bardzo w Londynie walczono o to, by mógł skupić się tylko na grze w piłkę. Gdy okazało się, że nastolatek musi zapłacić 3,2 miliona euro kary za zerwanie przedwstępnej umowy z Barceloną, klub szybko zajął się sprawą, w ogóle nie angażując Meridy w jej rozwiązanie.

– To była dla mnie dziwna sytuacja, bo byłem jeszcze młodym chłopakiem. Ale klub zajął się wszystkim, zapłacił Barcelonie i trzymał mnie z daleka od całej sprawy.

Sprawa Meridy zyskała jednak duży rozgłos. Dla angielskich klubów była sygnałem, że podbieranie największych talentów z innych krajów w tak młodym wieku będzie się wiązało z problemami prawnymi i sporymi karami. Kwota, którą londyński klub zapłacił Barcelonie była bowiem równocześnie najwyższą sumą zapłaconą za 15-letniego piłkarza w historii. I jest nią do dziś.

Zrzut ekranu 2017-11-28 o 13.08.07On jednak nie chciał czekać. Mimo że już rok wcześniej Wenger zdradził spore plany wobec niego, odmawiając mu wypożyczenia do Levante, mimo że czteroletni kontrakt podstawiony mu pod nos sugerował, że wiara w jego umiejętności jest na The Emirates naprawdę duża. Zamiast cieplarnianych warunków, jakie chciał mu dać zauroczony jego talentem francuski menedżer, Merida zdecydował się jednak na tułaczkę. Jak wspominał w rozmowie z „El Confidencial” (zatytułowanej wymownie “powrót z piekła”), również dlatego, że przy podejmowaniu tak ważnego wyboru, nie mógł liczyć na jakiekolwiek wsparcie.

– Kiedy byłem w Londynie, moi rodzice nadal mieszkali w Hiszpanii. W Madrycie mieszkałem sam. Gdybym miał przy podejmowaniu kolejnych decyzji wsparcie, to części bym nie podjął. Jak tej o przejściu do Bragi, czy o podpisaniu kontraktu z Herculesem Alicante.

To właśnie w Alicante rozpoczął się zresztą ostateczny zjazd Meridy. Pierwszy raz zdecydował się wtedy na przejście do klubu z niższej ligi. Licząc na to, że będzie ona dla niego trampoliną z powrotem do mocnego klubu, a koniec końców grzęznąc w podrzędnych – jak na skalę talentu Hiszpana – rozgrywkach na ładnych parę lat. Aż do minionego sezonu, gdy przypomniał o sobie w La Liga. Grał w Segunda Division, w lidze brazylijskiej, gdzie bronił barw Atletico Paranaense, a nawet w Segunda B, a więc na trzecim poziomie rozgrywkowym w Hiszpanii. Jeszcze za czasów gry w Alicante zarzucano mu imprezowy tryb życia i lekceważenie obowiązków wynikających z bycia zawodowym piłkarzem, jednak on patrzy na tamten okres nieco inaczej.

– Brak pewności siebie sprawił, że stałem się wtedy gorszym piłkarzem. Kiedy byłem w Alicante, byłem nieszczęśliwy. Nie możesz dobrze grać w piłkę, gdy nie cieszysz się rano z myślą o treningu. Stałem się cyniczny, wydawało mi się wtedy, że agenci, menedżerowie, wszyscy ci ludzie są skupieni nie na ludziach, a na pieniądzach. W moich oczach piłkarze stali się cyferkami, sumami pieniędzy, za które można ich kupić lub sprzedać. Ludzie tego po prostu nie dostrzegają.

Zrzut ekranu 2017-11-29 o 13.45.03Merida zachwycony podpisaniem kontraktu w Alicante

Paradoksalnie radość odzyskał dopiero, gdy sięgnął dna. Gdy przez długie miesiące po rozwiązaniu umowy w Brazylii nie potrafił znaleźć klubu, by ostatecznie zakotwiczyć na treningach w półamatorskim Prat.

– Kiedy jesteś na szczycie, wszyscy poklepują cię po plecach, szukając okazji, by cię wykorzystać. Ludzie w Prat mieli dla mnie czas, gdy byłem wrakiem – wspomina w rozmowie z Yahoo. – Ojciec powiedział mi wtedy bardzo ważne słowa: „Nie rezygnuj. Masz talent dany od Boga, musisz walczyć”. Więc walczę. Walczę cały czas. W innym wywiadzie dopowiadał: – Wiedziałem, że on musiał swojego ojca prosić o pomoc, gdy nie starczało mu na życie. Ja miałem to szczęście, że od najmłodszych lat nie musiałem się martwić o pieniądze, bo dostawałem je za robienie tego, co kocham.

Teraz Merida jest zawodnikiem Osasuny, z którą spadł wiosną z Primera Division i z którą chce czym prędzej wrócić do najwyższej ligi. Jako jej lider, co pokazał choćby dwie kolejki temu, strzelając oba gole w przegranym 2:3 meczu z Alcorcon. Ale nauczony wieloma doświadczeniami, których pewnie nie nabyło wielu piłkarzy znacznie bardziej wiekowych, wielkich celów już przed sobą nie wyznacza. – Chcę wrócić do gry w Primera Division, ale nie mam na tym punkcie obsesji. Kiedy zdecydowałem się tu przyjść, chciałem zacząć od zera, zrobić wszystko dobrze, krok po kroku. Kiedy nastąpił „boom” po debiucie w Arsenalu, robiłem większe, ale przez to mniej pewne kroki. Teraz wszystko, czego pragnę, to po prostu zaliczyć dobry rok.

Zaliczyć dobry rok. Jakże dziwnie te słowa brzmią, gdy płyną z ust zawodnika, który miał rzucić świat futbolu na kolana. Gdy wypowiada je lider wicemistrzów świata i mistrzów Europy U-17 z 2007 roku, nad którego umiejętnościami rozpływał się czy Arsene Wenger, czy Diego Forlan, o wszelkiej maści ekspertach związanych z Arsenalem nawet nie wspominając.

Historia Frana Meridy to jednak najlepszy przykład na to, jak wielką rolę w futbolu odgrywają właściwe wybory. Czasami jedna decyzja, która pozwoli znaleźć się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Gdyby Robert Lewandowski poleciał do Blackburn i podpisał kontrakt w klubie, który za moment zaczął staczać się aż do League One, możliwe, że nie rozwinąłby swojego talentu na tyle, by stać się jednym z najlepszych napastników świata. Gdyby Gareth Bale został ostatecznie sprzedany do Birmingham przez Harry’ego Redknappa za marne trzy miliony funtów, możliwe, że nigdy nie stałby się rekordowym wzmocnieniem madryckiego Realu. I równie prawdopodobne, że gdyby chłopak typowany swego czasu przez niektórych nawet do Złotej Piłki, w młodości podejmował lepsze wybory, dziś byłby wymieniany jednym tchem wśród najznamienitszych playmakerów świata.

SZYMON PODSTUFKA

***

Poprzednie odcinki “Angielskiej Roboty”:

Nie płacili za mistrzostwo. Płacili za marzenia. Niemożliwa wędrówka Rovers

Nierówna walka z wieżami. Kulisy polskiej sceny Fantasy Premier League

Heavymetalowe Terriery. Sztuka przetrwania według Davida Wagnera

Najnowsze

Niemcy

Toni Kroos usuwa się w cień. “Chcę uciec od tego na jakiś czas”

Arek Dobruchowski
2
Toni Kroos usuwa się w cień. “Chcę uciec od tego na jakiś czas”

Anglia

Komentarze

16 komentarzy

Loading...