Reklama

Niejednoznaczny, niepodrabialny. Odszedł Janusz Wójcik

redakcja

Autor:redakcja

20 listopada 2017, 15:12 • 5 min czytania 70 komentarzy

Dziś w godzinach przedpołudniowych zmarł Janusz Wójcik. Niewiele mieliśmy w polskiej piłce postaci, które budziły w nas tak mieszane odczucia. Chciałoby się zastosować zasadę mówiącą, że o zmarłym dobrze albo wcale, przypomnieć w tym miejscu jedynie kilka momentów fajnych i jeden wielki, ale nie czulibyśmy się z tym zbyt dobrze. No dupa – jak mawiał „Wójt” – z majonezem. Wybaczcie.

Niejednoznaczny, niepodrabialny. Odszedł Janusz Wójcik

Nie da się ukryć, że czas z Wójcikiem nie obchodził się łagodnie. Jasne, w gębie mocny był zawsze, jego powiedzonka nieprzypadkowo stały się kultowe, ale jednak żałujemy, że ktoś, z kogo zdaniem naprawdę się liczył (był ktoś taki?), nie szepnął mu wtedy do ucha: Janusz, nie warto. Nawet skazanie za korupcyjne grzechy, przyznanie się do winy i spychanie na coraz to dalszą część marginesu nie zbijały go z pantałyku.

A my naprawdę chcielibyśmy pamiętać „Wójta” jako szkoleniowca, dzięki któremu Barcelona ‘92 to kapitalne wspomnienie. Ostatni medal Igrzysk Olimpijskich wywalczony przez polską drużynę w jakiejkolwiek dyscyplinie. Nie bagatelizujmy tego osiągnięcia, bo może i są w piłce ważniejsze medale do zgarnięcia, ale każde kolejne rozczarowanie związane z młodzieżówką przypomina, że stało się wtedy coś fajnego. Tamtą ekipę wyselekcjonował i odpowiednio przygotował Wójcik – tego nikt mu nie zabierze. Warto przypomnieć dokument Canal+ z cyklu „Sport bez fikcji”. I pamiętać.

Zabrakło awansu na wielką imprezę z pierwszą reprezentacją, na niwie klubowej to z pewnością również nie jest trener spełniony. Choć gdy rozmawiasz z jego byłymi podopiecznymi, możesz nabrać wątpliwości, czy słowo „trener” na pewno jest tym właściwym. Bardziej pasuje „motywator”, niejeden doda, że wielki. Od nakreślania taktyki – czasami również od podania składu, gdy „Wuja” nie było w pobliżu – byli inni, a on przypominał piłkarzom, kim są przeciwnicy i co trzeba z nimi zrobić. Bardzo często działało.

Reklama

Kilka chwil zastanawialiśmy się, którą anegdotą pożegnać „Wójta”. Która z licznych historyjek najlepiej odda jego styl działania w czasach, gdy wciąż był w naszej piłce znaczącą postacią. Nie mamy pewności, czy dobrze wybraliśmy, ale postawiliśmy na opowieść z książki „Szamo”. Przydługa, ale dobrze oddaje osobowość Wójcika.

Już nie pamiętam, czy Wójcik zaproponował mi 220 tysięcy, czy 180 tysięcy złotych za rozegranie tylko jednej rundy. Coś koło tego, przyjmijmy, że chodziło o 220 tysięcy. To były pieniądze, jakich wówczas w polskiej lidze raczej się nie płaciło, a już na pewno nie bramkarzom. Zachęcony takimi warunkami, przyleciałem do Polski w celu podpisania kontraktu.

– Pójdziemy do prezesa Cymaka. Ty, misiu, siedzisz cicho jak mysz pod miotłą, grzecznie się prezesowi kłaniasz i nawet na moment nie otwierasz tej swojej niewyparzonej gęby. Ja załatwiam wszystko. Oczywiście umówiliśmy się na 220 tysięcy, więc załatwione, tyle dostaniesz.

– W porządku. 

Janusz Cymanek był prezesem Śląska Wrocław. Dość młody, troszkę taki grubawy, z poczciwą twarzą. Weszliśmy do jego gabinetu, ja i Wójcik. Po jakichś gadkach szmatkach o tym, jak minął lot i co tam w Grecji słychać, przeszliśmy wreszcie do rzeczy. Cymanek zapytał:

– Panie Grzegorzu, ile chciałby pan zarabiać?

Reklama

Siedziałem na krześle zrelaksowany, traktowałem tę rozmowę jako zwykłą formalność. Nie przeczuwając najmniejszych kłopotów, odparłem:

– 220 tysięcy za rundę.

– Ile, kurwa?! Ile?! – krzyknął nagle Wójcik i jak oparzony zerwał się na równe nogi, jednocześnie trącając mnie ręką.

Tego się nie spodziewałem. Mogło zdarzyć się wszystko, ale nie to. Jak rzadko kiedy zapomniałem języka w gębie. Wójcik był cały czerwony ze złości.

– Kim ty myślisz, że jesteś, gnoju? – warknął. – Popierdoliło cię! Nie chcę cię widzieć na oczy!

– Ale.. – próbowałem coś wykrztusić. W głowie pytałem sam siebie: „O co chodzi? Przecież postępuję z nakreślonym wcześniej planem. Zrobiłem dokładnie to, czego chciał. W czym rzecz? Dlaczego on się tak drze?”.

– Nie ma żadnego ale! Tobie się wydaje, że co? Że ty jesteś Oliver Kahn? Prezesie, oto pieprzony Oliver Kahn z Polski! 220 tysięcy? Tobie dać dwa tysiące to by było za dużo! Ty durniu, wyjdź natychmiast! – Wójcik aż się trząsł z nerwów, a ja byłem kompletnie skołowany.

Przecież ten facet dopiero co ustalił ze mną stawkę, którą podałem, a teraz obraża mnie przy prezesie klubu. Gdyby nie to, że całkowicie mnie zaskoczył, pewnie bym go zdzielił. Jednak nie byłem w stanie nawet pisnąć. Mój mózg nie nadążał z analizowaniem zmian sytuacji.

– Prezesie, ja z nim porozmawiam na osobności – wypalił Wójcik i wyszliśmy na korytarz. Ledwie drzwi się zamknęły, a „Wójt” momentalnie się uspokoił, jego twarz znowu nabrała normalnych kolorów. Szepnął mi do ucha: – Słuchaj, misiu, wejdziemy jeszcze raz. Znowu podasz tę samą sumę, ja znowu zrobię teatrzyk, trochę się wkurwię, ale później tego cielaczka przekonam.

Jak obiecał, tak zrobił.

Minutę później Cymanek spytał:

– To co, panie Grzegorzu, namyślił się pan?

– 220 tysięcy, to jest moja stawka – odparłem, chociaż już chyba nie brzmiałem jak człowiek, który wie, co mówi.

– No, kurwa, nie wierzę! Nie wierzę! On dalej swoje! – Wójcik znowu zaczął lamentować. – Mam tego serdecznie dość. Albo tego gnoja wywalamy za drzwi, albo go bierzemy, nie będę z tym idiotą negocjował! Tylko kogo, jak nie jego? Kogo weźmiemy? Potrzebujemy dobrego bramkarza. Prezesie, ma pan propozycję? – Ton Wójcika robił się coraz spokojniejszy.

Cymanek żadnej propozycji nie miał, sceny rozgrywające się w tym gabinecie chyba przestały też jego.

„Wójt” nabrał powietrza w płuca w zrezygnowany powiedział:

– Chuj, prezesie. Dobra, dajmy mu. Niech ma, dobry jest.

I tak zostałem zawodnikiem Śląska.

***

Spoczywaj w pokoju.

PS Ze względu na zaistniałe okoliczności kończymy serię „Jak co poniedziałek… Wujo”.  

Najnowsze

Komentarze

70 komentarzy

Loading...