Legia Warszawa ma nowy pomysł na funkcjonowanie ekstraklasy. Jest on na swój sposób prosty i genialny. Apeluje do wszystkich konkurencyjnych klubów: – Dajcie nam swoje pieniądze, a my będziemy waszą bogatą, kolorową wizytówką.
Wewnątrz Ekstraklasy SA, ale także w mediach, jest sporo dyskusji, w jakim kierunku powinna iść liga. Na front wysunął się Dariusz Mioduski ze swoimi ideami. Chciałby dzielić pieniądze – które sam szacuje na minimum 300 milionów rocznie – w następujących proporcjach (szacunki):
33 procent – dzielone równo pomiędzy wszystkie zespoły ekstraklasy. Oznacza to 6,25 miliona złotych dla każdego klubu (przy założeniu, że dalej będzie 16 klubów, przy 18 – 5,5 mln).
23 procent – dzielone między trzy kluby, które wywalczyły awans do europejskich pucharów, co daje 7,6 miliona złotych na klub. Do sprecyzowania, co z czwartym pucharowiczem (Puchar Polski).
10 procent – dzielone między pięć klubów z górnej ósemki, które nie dostały się do europejskich pucharów, dalej do sprecyzowania pozostaje kwestia PP. Daje to 2 miliony złotych na klub.
33 procent – dzielone na osiem najlepszych klubów wedle krajowego rankingu z ostatnich pięciu lat, bez dzielenia po równo. Najlepszy bierze najwięcej, najgorszy najmniej. Załóżmy, że najlepszy zespół bierze 24 procent, drugi 22, trzeci 18, czwarty 15, piąty 10, szósty 7, siódmy 3, ósmy 1. Oczywiście można to podzielić inaczej, ale mniej więcej takie są intencje pomysłodawcy.
Na razie nie wgryzajmy się w samą kwotę z praw telewizyjnych, może jest ona życzeniowa, może realna – czas pokaże. Załóżmy w tym momencie, że jest wysokość (300 milionów) ma uzasadnienie i skupmy się na podziale.
Podział w takich proporcjach oznacza, że „dolne” pół ligi partycypować będzie w podziale zaledwie 1/3 kwoty plus ewentualna działka z klucza rankingowego (ale niewiele). Innymi słowy: 50 procent klubów miałoby prawa do 16,5 procenta przychodów. Czyli np. Śląsk Wrocław po tym sezonie jeśli nie załapałby się do ósemki, pewnie nie miałby szans na kaskę z rankingu pięcioletniego i przypadłoby mu 6,25 miliona złotych. Natomiast Legia – wedle tych szacunków – zgarnęłaby ok. 38 milionów.
Zazwyczaj gdy mówimy o dysproporcjach w wypłatach dla klubów, mówimy o lidze hiszpańskiej, gdzie zdecydowanie najwięcej zgarniają Real Madryt i FC Barcelona. Wielokrotnie twierdzono, że sytuacja jest niezdrowa (to akurat nie jest takie znowu oczywiste) i że trzeba od niej odejść. Ale w tej lidze dwóch prędkości – lidze hiszpańskiej – Real i Barcelona za sezon 2016/17 wzięły niespełna cztery razy większy kawałek tortu niż najgorzej opłacone Las Palmas. Widać to na grafice poniżej.
W Polsce miałoby dojść do sytuacji, w której najbogatszy klub bierze ponad sześć razy więcej z praw TV niż najbiedniejszy. W Anglii (kolejna grafika) to nie do pomyślenia.
Zamysł Dariusza Mioduskiego jest taki, że liga potrzebuje silnej reprezentacji na zewnątrz, czyli w europejskich pucharach. I wspólnymi siłami, dzięki wysiłkowi całego kraju, trzeba pompować kasę w 3-4 superkluby (super w naszych warunkach), które będą wizytówką, także wizytówką tych wszystkich nieistotnych – z perspektywy Warszawy – biedaków. Pytanie czy np. Szczecin, Wrocław czy Gdynia grają w piłkę właśnie po to, by sponsorować europejskie przygody konkurentów, czy może jednak po to, by z tymi konkurentami rywalizować na co dzień i wsadzać im kij w szprychy. Hasło „cały naród buduje swoją stolicę” chyba jednak odeszło do lamusa. Musimy zdefiniować sens istnienia ligi – czy jest ona celem samym w sobie i tu się walczy o trofea, honor, splendor, czy może jakimś wstępem do europejskich pucharów, który ma generować kasę dla czołówki, ale sportowo nie na znaczenia (warto mieć w pamięci, że UEFA i tak płaci ogromne pieniądze pucharowiczom).
Nasuwa się pytanie, jakie miałyby być długotrwałe konsekwencje tego posunięcia, bo przecież Dariusz Mioduski mówi właśnie o planach długoterminowych. Jeśli część klubów przez 5 lat otrzyma jakieś 125 – 200 milionów złotych, a część klubów po 31 milionów, to w jakim miejscu znajdziemy się za pięć lat? A za dziesięć? Wygląda na to, że chcemy wyhodować grube ryby i plankton. Plankton ma się potulnie zgodzić z taką wizją piłkarskiego ekosystemu.
Nasuwa się też pytanie, czy aby na pewno niepowodzenia w europejskich pucharach wynikają z biedy. Z europejskich pucharów Legię w tym roku wyeliminował Sheriff Tiraspol, który pod względem budżetu nie może równać się z warszawskim klubem. Może przyczyn niepowodzeń należałoby poszukać gdzie indziej?
Jak się ma proponowana zmiana do obecnej sytuacji? Otóż w sezonie 2016/2017 Legia dostała ok. 2,5 razy więcej niż Ruch Chorzów (16,1 vs 6,7 mln). Teraz te proporcje miałyby wyglądać zupełnie inaczej. Tego rodzaju podział oznacza też, że powrót do ekstraklasy dużych marek – np. Widzewa, ŁKS-u czy GKS-u Katowice – oznaczałby dla nich totalną biedę, w zestawieniu z czołówką. Raz wypracowana nierówność zapewne utrzymywałaby się przez długie, długie lata. Aktualna czołówka chce się zabetonować w skarbcu.
W zasadzie w propozycji stołecznego klubu nie ma nic dziwnego – każdy chciałby dostawać jak najwięcej i każdy ma prawo chcieć jak najwięcej. Nie ma też wątpliwości, że Legia rzeczywiście jest najbardziej medialnym klubem i generuje największe zainteresowanie (w tym największe zainteresowanie telewidzów), co sprawia, że należy się jej większy kawałek tortu. Wątpliwość: gdzie kończy się walka o swoje i gdzie są granice łakomstwa?
*
Dariusz Mioduski w wywiadzie dla Sportowych Faktów zasugerował, że Legia i Lech stanowią w 70 procentach o wartości ekstraklasy i powiedział również, że powiększanie ligi nie ma sensu, ponieważ nie ma sensu dobierać kiepskich klubów do elitarnego grona. Jednak warto zauważyć, że liderem ekstraklasy jest Górnik Zabrze, który wcale nie wywalczył awansu z pierwszej ligi w cuglach, a w Pucharze Polski pierwszoligowcy w wielu momentach zlali ekstraklasowiczów.