Dopóki nie usłyszałem o Jurku, nazwisko Górski kojarzyło mi się oczywiście z panem Kazimierzem. Na początku lat 90. wychowałem się na opowieściach ojca i dziadka o magicznej drużynie, która w 1974 mogła zdobyć złoty medal mistrzostw świata. Jej liderem był właśnie selekcjoner, który w oczach nastolatka urósł do rangi absolutnego bohatera. Nie miałem wtedy pojęcia, co to triathlon, więc nie wiedziałem, że w czasie gdy słuchałem historii o wyjątkowym meczu na wodzie z RFN, ktoś z identycznym nazwiskiem co słynny trener pisał równie niezwykłą historię…
Jest 14 listopada 2015 roku. Siedzę przy eleganckim stole na Gali Triathlonu i zastanawiam się, dlaczego niektórzy sąsiedzi tak zawzięcie szepczą o niejakim Jerzym Górskim. Po chwili pada wyjaśnienie: to legenda tego sportu, facet, który miał dzisiaj wręczyć jedną z nagród, ale zrobi to za jakiś czas, bo się spóźni. Co się stało? Zakręcił się na jednej ze stacji kolejowych i zamiast wsiąść w pociąg jadący bodaj z Poznania do Warszawy, pojechał maszyną pędzącą w… przeciwnym kierunku.
Zapominam o tej historii na jakiś czas, skupiam się na słowach dziennikarza-triathlonisty Łukasza Grassa, który z wdziękiem prowadzi całą imprezę. Nagle przerywa swój wywód i wykrzykuje coś w stylu “witam mistrza!”. Na scenę wchodzi starszy, niewysoki facet, który ma kilka kilogramów za dużo i długie, rozwiane włosy, rzadko spotykane u kogoś w jego wieku. To Jurek – uśmiechnięty od ucha do ucha gaduła, który rozbraja wszystkich na sali wspomnianą anegdotą o tym, jak pokićkały mu się pociągi. Słucham jej i myślę: ale fajny, pozytywny gość, pewnie miał świetne życie.
Cóż, nie do końca…
“Oszukać przeznaczenie” – tytuł tego filmu przychodzi mi na myśl, gdy czytam historie, które Jurek opowiedział Łukaszowi Grassowi w książce “Najlepszy” (w środę ukaże się na rynku). Ten facet powinien umrzeć kilka razy, przede wszystkim z przećpania. Za młodych lat Jerzy Górski pakował w swój organizm heroinę i morfinę częściej niż Leo Messi pakuje piłkę do siatki. Napisać, że w efekcie narkotykowego nałogu upadł nisko, to nic nie napisać. On przekroczył granicę, po której żaden normalny człowiek nie dałby rady wrócić do rzeczywistości. Jurek nie dość, że tego dokonał, to jeszcze wygrał w 1990 roku prestiżowe zawody na dystansie Double Ironman (prawie 8 kilometrów pływania, 360 kilometrów jazdy rowerem i 84 kilometry biegu)!
Jakim cudem Ćpun (uwierzcie, zasłużył na wielką literę) z Dolnego Śląska – zamiast opuścić ten świat w zapomnieniu w jakiejś zatęchłej melinie – stał się jednym z najwytrzymalszych ludzi na naszej planecie? Książka Grassa w ciekawy sposób odpowiada na to i wiele innych pytań. Łukasz zna się z Jerzym od 2011 roku, są dobrymi kolegami, może nawet przyjaciółmi i tę bliskość czuć podczas lektury w tym sensie, że Górski opowiada mu absolutnie o wszystkim. Poza narkotykowymi historiami mamy tu więc m.in. szczegółowo opisane pobyty JG w szpitalach psychiatrycznych czy aresztach (autor i bohater książki po latach je odwiedzili), a także chociażby trudną relację z ojcem, który miał “ciężką” rękę.
Całość składa się na totalnie filmową historię i tenże obraz faktycznie pojawi się w kinach niebawem, 17 listopada. Znajomi triathloniści, którzy go już widzieli, mówią, że to światowy poziom, co specjalnie nie dziwi, bo przecież reżyserem jest Łukasz Palkowski, czyli facet, który skradł serca setek tysięcy Polaków dzięki “Bogom”. Zanim zrobi to za pośrednictwem “Najlepszego” polecam zapoznać się z opowieścią Jurka. To jedna z tych lektur, o których pamięta się jeszcze długo po odłożeniu książki na półkę. Momentami będzie w was wywoływać mdłości, ale jestem przekonany, iż koniec końców uznacie, że ta historia jest nie tylko wyjątkowa, ale i w jakiś przedziwny sposób piękna.
KAMIL GAPIŃSKI