Kilka tygodni temu postawili większy opór Manchesterowi City niż ktokolwiek inny w ostatnim czasie na krajowym podwórku. Ostatecznie odpadli z Pucharu Ligi po rzutach karnych, ale potwierdzili, że przydomek Wolves, czyli Wilki, nie wynika tylko z podobieństwa do nazwy miasta. Dla Wolverhampton okazja do rewanżu może nadejść szybciej niż niektórym się wydaje. Z protekcją chińskich właścicieli i super-agenta piłkarskiego Jorge’a Mendesa liderowanie w Championship to tylko przystanek w drodze do starć z drużynami pokroju The Citizens na wyższym szczeblu. W Premier League.
Nuno Espirito Santo, Ruben Neves, Diogo Jota i Willy Boly – cała czwórka jeszcze kilka miesięcy temu rywalizowała z Juventusem w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. W lutym i marcu trener oraz zawodnicy FC Porto nie byli w stanie sprostać Starej Damie, jednak dzisiaj wszyscy mogą święcić triumfy w angielskiej drugiej lidze. Tak, tak, choć czyta się to niewiarygodnie to nie musicie martwić się o kłopoty ze wzrokiem. Gdyby wtedy ktoś przewidział taki scenariusz byłby wzięty za obłąkanego uciekiniera ze szpitala psychiatrycznego. Dzisiaj na pierwszy rzut oka można w ten sposób pomyśleć o wymienionych na początku akapitu czterech dżentelmenach. Gdy jednak zagłębimy się w temat nieco bardziej, można dostrzec pewne fakty, a właściwie jedną osobę, która czyni ich obecność na Wyspach sensowną i zrozumiałą.
Sir Alex Ferguson określił go kiedyś jako najlepszego agenta, z jakim miał przyjemność współpracować. Jorge Mendes kojarzy nam się jako postać przez jednych uwielbiana, a innych znienawidzona. W swoim fachu doszedł na sam szczyt jako agent Jose Mourinho czy Cristiano Ronaldo, ale dla wielu jest symbolem brudnego świata wielkich menedżerskich prowizji i nie do końca legalnych porachunków. Tak jest również w przypadku Wolverhampton, gdzie od ponad roku jest szarą eminencją. Jego agencja Gestifute współpracuje z jedną ze spółek chińskiej grupy inwestycyjnej Fosun, która 21 lipca 2016 roku przejęła większościowy pakiet akcji Wilków z rąk Steve’a Morgana. Przybysze ze Wschodu wyłożyli podczas transakcji 45 milionów funtów, a kolejne pieniądze poszły na zakup nowych graczy – głównie powiązanych z Mendesem.
Dwukrotnie został więc pobity rekord transferowy – najpierw siedem milionów kosztował Ivan Cavaleiro, a w styczniu o sześć droższy był Helder Costa. – Nasz cel jest jasny, chcemy jak najszybciej dostać się do Premier League. Uważamy, że zarówno miasto, jak i kibice zasługują na awans, a naszym zadaniem jest im to umożliwić – zadeklarował na wstępie nowy prezes klubu Jeff Shi. Na wyobraźnię działał również liczący ponad 7 miliardów dolarów (dane za 2015 rok) majątek właściciela grupy Fosun Guo Guangchanga zwanego również chińskim Warrenem Buffetem.
Takie słowa nie u każdego budziły jednak od razu bezgraniczne zaufanie, a rzeczywistość początkowo smakowała bardziej jak nieświeża chińszczyzna niż świeży sok z pomarańczy. Pierwszy sezon pod rządami grupy Fosun zakończył się dopiero piętnastym miejscem w tabeli, a z nowych transferów jedynie Helder Costa spełniał oczekiwania. Był on najjaśniejszym punktem Wilków podczas ich najbardziej spektakularnego występu czyli zwycięstwa na Anfield z Liverpoolem w czwartej rundzie Pucharu Anglii.
W tym meczu menedżerem drużyny był już Paul Lambert, który na początku listopada 2016 roku przejął ekipę z rąk Waltera Zengi. Szkot osiągał niezłe wyniki z drużyną i ostatecznie utrzymał ją w lidze, co w momencie przejęcia wcale nie było takie pewne. Mimo tego nie otrzymał szansy poprowadzenia zespołu w nowym sezonie, bo nie chciał polegać na zawodnikach sprowadzanych pod wpływem Jorge’a Mendesa. Lambert nalegał, aby klub podążył drogą stawiania na utalentowanych Anglików, a dużą część piłkarzy sprowadzonych latem odesłał na wypożyczenia lub odstawił od składu.
Były menedżer Aston Villi i Norwich nie miał jednak szans przekonać szefów do swojej wizji, więc ostatecznie postawili oni na kogoś, komu na pewno obecność w klubie Mendesa nie przeszkadza. Mowa o jego pierwszym kliencie – Nuno Espirito Santo, który po raz pierwszy spotkał się z 51-letnim agentem w 1996 roku, gdy ten był właścicielem klubu nocnego w Guimaraes. Obecny menedżer Wolves wówczas występował jako bramkarz w miejscowej Vitorii, a już wkrótce dzięki działaniom Mendesa zmienił klub na Deportivo La Coruna. Tak rozpoczęła się kariera jednego z największych piłkarskich agentów, który dzisiaj ma pod swoją kontrolą kilka klubów w całej Europie. Wśród nich są m.in. takie firmy jak Besiktas, Dynamo Moskwa czy Atletico Madryt, nie mówiąc już o największych portugalskich firmach na czele z Porto. Wolverhampton ma być dla niego forpocztą do rozwoju działalności na Wyspach. Oczywiście, w każdym z tych klubów nie pełni formalnie żadnej funkcji, ale jego wpływ widać choćby po tym, ilu piłkarzy będących klientami jego agencji reprezentuje ich barwy. Dobrym przykładem jest choćby Diogo Jota, który latem trafił na wypożyczenie do Wolves, a wcześniej na takiej samej zasadzie występował w Porto, nadal pozostając graczem Atletico.
W Wolverhampton za transfery formalnie odpowiada dyrektor sportowy Kevin Thelwell, który przyznaje, że “byliby nieodpowiedzialni, gdyby mając taką możliwość, nie korzystali z pomocy i kontaktów Mendesa“. Wtóruje mu dyrektor zarządzający Laurie Dalrympale, który o portugalskim agencie mówi jako “przyjacielu właścicieli, który zawsze służy radą, kiedy tego potrzebujemy”. Wątpliwości, co do legalności związku Mendesa i Wolves miała jednak Football Association, która kilka miesięcy po przejęciu klubu przez Chińczyków przyjrzała się tej sprawie. Ku uciesze szefostwa federacja nie stwierdziła jednak żadnych nieprawidłowości uzasadniając werdykt tym, że współpraca Portugalczyka z grupą Fosun jest na tyle minimalna, że nie wywołuje konfliktu interesów.
Mendes może więc harcować w najlepsze. Jego obecność w klubie można było odczuć naprawdę mocno podczas letnich zakupów, kiedy to po raz kolejny padł transferowy rekord klubu. Kiedy jednak kupujesz najmłodszego kapitana w historii Ligi Mistrzów oraz najmłodszego strzelca gola dla Porto trudno zakładać, że zapłatą będzie sto klubowych szalików oraz dwieście płyt zespołu “Wilki”. 15,8 miliona funtów ostatecznie przekonało działaczy Smoków do pozbycia się Rubena Nevesa, którym jeszcze niedawno interesowały się Arsenal i Liverpool. Do klubu trafili również oprócz wspomnianych na wstępie Joty i Boly’ego tacy gracze jak John Ruddy, Roderick Miranda, Alfred N’Diaye czy znany z występów w Lechu Poznań Barry Douglas. Większość z nich również nie przybyła na stadion Molineux za czapkę gruszek.
Mimo wsparcia chińskiego kapitału, w klubie powinni zacząć oszczędzać, gdyż wyniki finansowe nie są zbyt optymistyczne. Zasady w Anglii mówią jasno, że w ciągu trzech lat klub nie może osiągnąć większych strat niż 39 milionów funtów, a w przypadku złamania regulacji istnieje prawdopodobieństwo nałożenia zakazu transferowego oraz finansowych kar. Obecnie Wilki są już na minusie wynoszącym 20 milionów, a do końca roku sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Dlaczego? Na przykład z powodu pensji Rubena Nevesa czy Heldera Costy, które kształtują się na poziomie 80 tysięcy funtów tygodniowo. Niektóre kluby z Premier League płacą piłkarzom mniej, a takich wydatków na Molineux nie było nawet w czasach gry w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wtedy najlepiej opłacany zawodnik Roger Johnson pobierał tygodniówkę o połowę mniejszą. – Musimy podjąć pewne ryzyko, aby osiągnąć sukces, tak działa dziś futbol. Nie wierzę jednak, że spowoduje to poważne problemy. Fosun na pewno nas wspomoże, jeśli zajdzie taka potrzeba. Na pewno nie jest tak, że musimy awansować i zdobyć większą kasę, aby zachować płynność finansową. Poradzimy sobie nawet w przypadku porażki – uspokaja nastroje Laurie Dalrympale, który sposobem działania może nieco przypominać Bogusława Leśnodorskiego z Legii Warszawa. Były właściciel mistrzów Polski również płacił spore pieniądze swoim zawodnikom lekko naciągając budżet, jednak ostatecznie mógł świętować triumfy zarówno na krajowym, jak i europejskim podwórku.
Na razie Wilki są na najlepszym kursie, aby w maju przyszłego roku otwierać szampany. Nuno Espirito Santo przyznawał przed sezonem, że przed przyjściem na Molineux odrzucił oferty klubów z Ligi Mistrzów, jednak dzisiaj raczej nie żałuje swojej decyzji. Wolverhampton od startu rozgrywek zachwyca formą i lideruje tabeli Championship. W nowym środowisku znakomicie odnalazł się Ruben Neves, który odbudowuje formę po słabym sezonie w Portugalii. Rok temu nie było mu po drodze z trenerem Nuno, który rzadko widział cudowne dziecko w wyjściowym składzie. 20-latek zaliczył jedynie siedemnaście występów w całym sezonie, a najbardziej znamienna była sytuacja z meczu eliminacji Ligi Mistrzów z Romą. Wtedy Nuno jako ostatniego trzeciego rezerwowego posłał w bój Evandro, a pozostawiony na ławce Neves momentalnie zalał się łzami.
W trakcie jednego z meczów wyjazdowych, gdy nie znalazł się w meczowej osiemnastce postanowił również w inny sposób wesprzeć drużynę, a przy okazji wyładować złe emocje. – Jestem fanatykiem Porto i nadal oglądam wszystkie mecze. To było w Estoril, kiedy znalazłem się na jednej trybunie z naszymi ultrasami i dopingowałem kolegów. Poprzedni sezon był dla mnie niezwykle trudny, potrzebowałem wsparcia i bliskości ludzi. Takie doświadczenie bardzo mi pomogło – przyznaje Neves, którego transfer wielu ekspertów określało jako niezbyt rozwijający dla piłkarza jego pokroju. On sam nie ma jednak wątpliwości, że dokonał słusznego wyboru. – Tutaj w Anglii gra jest bardzo szybka, musisz biegać przez 90 minut, podczas gdy w Portugalii często nic się nie dzieje i marnujesz czas na boisku. Na pewno nie boję się fizycznej walki z obrońcami. Grałem już przecież przeciwko najlepszym w Lidze Mistrzów, więc nic nie jest mi straszne. Pogoda i jedzenie też mi nie przeszkadzają, a koledzy są bardzo przyjaźni i pomagają mi uczyć się języka. Czy przyjaciele w Porto dziwili się, że przechodzę akurat tutaj? Absolutnie nie, każdy życzył mi powodzenia. Myślę, że wielu z nich chciałoby tutaj zagrać i nie zastanawiałoby się dwa razy. Anglia to nie tylko Chelsea czy Liverpool, a Championship jest ligą, o której dyskutuje się na całym świecie – taką wypowiedź Nevesa spece od marketingu drugiej ligi w Anglii powinni spokojnie wykorzystać do filmu promocyjnego. Podobnie zresztą jak kilka z jego udanych zagrań.
Jednak Wolverhampton w tym sezonie nie tylko Nevesem stoi. Zlepek wielu nazwisk mistrzowsko w drużynę poukładał Nuno, który na Wyspach wyrobił sobie już na tyle dobrą markę, że zaledwie po kilku miesiącach łączy się go z posadą w Evertonie. – Przybyłem tutaj z jasnym celem i od pierwszego dnia pracujemy, aby go osiągnąć. Jedyne na czym się w tym momencie skupiam to każdy następny mecz, a takie doniesienia traktuję jako docenienie pracy całego sztabu. Podpisałem tutaj trzyletni kontrakt i muszę go respektować – powiedział przed piątkowym wygranym spotkaniem z Fulham menedżer, który jednak na pytanie o swoją przyszłość odpowiedział wymijająco: – To byłaby zbyt długa historia żeby tutaj o tym mówić. Myślę, że do tej pory wypowiedziałem się jasno. Jorge doskonale zna moje zdanie na ten temat.
Ewentualna strata Portugalczyka na pewno byłaby odczuwalna, bo w niedługim czasie do swoich metod przekonał nie tylko ludzi ze swojego kręgu kulturowego, ale także tych związanych z Wyspami. – Każdy z nas widzi, jak wiele dał tej drużynie, więc szybko zyskał nasz szacunek. Boss zwraca dużą uwagę na szczegóły w taktyce i często przypomina nam, co mamy robić w danym fragmencie meczu. Perfekcyjnie analizuje też rywali, dzięki czemu jesteśmy bardziej świadomi – mówi Irlandczyk Matt Doherty. 25-latek wspólnie z Barrym Douglasem pełni w drużynie rolę wahadłowych, gdyż Nuno często decyduje się na grę formacją 3-4-3. W obronie ekipę w ryzach trzyma trójka Ryan Bennett – Conor Coady – Willy Boly do spółki z bramkarzem Johnem Ruddym. Najbardziej spektakularne są jednak wyczyny z przodu Diogo Joty, Ivana Cavaleiro i wypożyczonego przed sezonem z Al-Hilal Leo Bonatiniego. Brazylijczyk zdobył już w tym sezonie dziesięć bramek w lidze, a cała trójka jest autorem ponad 65% ogólnej liczby trafień dla Wilków (19 z 29). Na razie, brak jest w tej układance miejsca dla najlepszego zawodnika poprzedniego sezonu Heldera Costy, jednak Portugalczyk dochodzi do siebie po wyleczeniu kontuzji i na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Tegoroczne wyczyny Wolverhampton budzą podziw nie tylko wśród klubowej legendy Steve’a Bulla (250 goli w koszulce Wolves), który stwierdził niedawno, że ma wątpliwości, czy załapałby się do składu obecnej drużyny, ale również robią w szeregach rywali. – Normalnie bardzo denerwuję się po porażkach, ale tę przyjąłem wyjątkowo spokojnie. Musimy po prostu zaakceptować, że rywal ma znacznie większą jakość. Kiedy patrzysz na takiego piłkarza jak Ruben Neves to zastanawiasz się, co on robi w tej lidze – mówił po niedawnym przegranym meczu szkoleniowiec Norwich Daniel Farke.
Jedyne czego szkoda to tego, że w tej bajkowej rzeczywistości raczej nie będzie miejsca dla Michała Żyry. Polak kilka miesięcy temu powrócił do treningów po koszmarnej kontuzji, jednak w rywalizacji z takimi zawodnikami jak Cavaleiro, Costa czy Jota wygląda trochę jak pociąg towarowy przy nowiutkim ekspresie. W tym sezonie dwukrotnie zaliczył występy wchodząc z ławki w Pucharze Ligi, a wśród rezerwowych w Championship znalazł się tylko raz. Zimą być może odejdzie i już z perspektywy kilometrów będzie obserwował, jak drapieżna wataha Wilków pruje w kierunku kolejnych ofiar, jakimi w niedługim czasie mogą stać się ekipy w Premier League. Legendarny menedżer klubu Stan Cullis, który wywalczył z Wilkami trzy mistrzostwa kraju w latach 50., na pewno byłby dumny.
WOJCIECH PIELA