Są takie mecze, w których przepaść pomiędzy poziomem piłkarskim prezentowanym przez jedną i drugą drużynę jest tak duża, że można w ciemno typować wysokie zwycięstwo. Takich jest najwięcej, to oczywiste. Są też mecze nieco dziwniejsze – takie, w których punktem zwrotnym jest przerwa. Przed przerwą mamy gładkie 3:0, po przerwie te łamagi z pierwszej odsłony zaczynają grać jak z nut i wychodzą na 4:3. Tego typu spotkania są rzadsze i zazwyczaj wspomina się je jeszcze długo po końcowym gwizdku. No i jest mecz Napoli z Manchesterem City. Spotkanie, w którym raz jedni, raz drudzy zdobywali niepodważalną przewagę, po czym w irracjonalny sposób ją tracili.
Weźmy pierwsze 30 minut. Przecież wytrawni typerzy widząc, jak nakręcone jest Napoli, stawiali zapewne zwycięstwo kilkoma golami. Wszystko funkcjonowało tutaj jak w zegarku, na najwyższych obrotach, bez przyjęcia, bez cofania do obrońców, bez zatrzymywania się. Neapolitańczycy po prostu stłamsili swoich gości i zastanawialiśmy się tylko, kiedy udokumentują przewagę golem. To stało się już w 21. minucie, gdy Mertens w towarzystwie Insigne po prostu ośmieszyli defensywę Manchesteru City. Tych drugich było w polu karnym chyba z piętnastu, gęsty tłok, Mertens obstawiony lepiej niż Donald Trump. A tu klasyczna, szkolna, obowiązująca od najmłodszego juniora zagrywka – ścianka. Klep, klep – i Insigne musiał tylko wykończyć atak. Już po golu Napoli dalej nacierało, wydawało się, że nie ma szans, by napuchnęli przed zdobyciem drugiej bramki.
No i nadszedł pierwszy punkt zwrotny. Kontuzja Ghoulama. Nagle gra Napoli kompletnie się rozsypała. Teraz to Manchester City napierał, teraz to Aguero napędzał kolejne akcje, teraz to Anglicy wyglądali na gości, którzy nie tylko wyrównają, nie tylko wsadzą na 2:1, ale rozpieprzą gospodarzy kilkoma golami. Stones w poprzeczkę, dwie okazje Sterlinga, po bardzo rozsądnym pogubieniu obrońców. Do tego dwie bramki – Otamendi oraz Stones, dwukrotnie po dośrodkowaniach. Do 30. minuty sądziliśmy, że Napoli popchnie Manchester City kilkoma golami. Między 30. a 50. minutą – że to Manchester City wyjedzie tutaj z trzema, może i czterema bramkami przewagi. Ale po drugim golu dla gości, znów nastąpiła zmiana. Zupełnie, jakby na boisko powrócił Ghoulam, zupełnie jakby Sarri podał swoim piłkarzom ten słynny płyn z “Kosmicznego meczu”, dzięki któremu królik Bugs natchnął drużynę postaci z kreskówek do twardej walki z kosmitami.
Od razu po golu Napoli ruszyło do frontalnego ataku, a efekty były jeszcze lepsze, niż w pierwszej fazie spotkania. Insigne najpierw minimalnie obok słupka, potem w poprzeczkę. Aktywny Mertens. Szarpiący Callejon. Wreszcie rzut karny, zamieniony na gola przez Jorginho oraz doskonała okazja Callejona, zmarnowana przez byłego zawodnika Realu Madryt. To był kwadrans należący do gospodarzy, znów trzeba było zweryfikować przewidywania, bo zamiast wyniku 1:5, coraz bardziej prawdopodobne robiło się 3:2. Zabrakło… Chyba właśnie zimnej krwi Callejona. Neapolitańczycy poczuli krew, gdyby w tym momencie wyszli na prowadzenie – raczej by go już nie oddali. Ale – jak to zwierzęta, wyczuwające krew – zabrakło ostrożności. Przezorności. Doświadczenia. Neapol nadział się na taką kontrę Leroya Sane, że po tym rajdzie nie było już właściwie co zbierać. Co prawda Sane ostatecznie dał się dogonić (spieprzał Włochom ze 3/4 boiska!), ale w takim miejscu, że piłkę zebrał po nim Aguero i pewnie pokonał Reinę.
Z tego już Napoli nie wyszło, ba, dostało jeszcze w końcówce gonga na 4:2, potwierdzającego, że może i nie brakuje im umiejętności, werwy czy fantazji, ale z pewnością brakuje kalkulacji. Skuteczności. Wykończenia. Ustabilizowania gry, regulowania tempa. Ma to swój urok, ale… na własne życzenie Napoli komplikuje swoją sytuację w grupie do miejsca, z którego awans jest już także w nogach piłkarzy Manchesteru City. W tym momencie drużyna Zielińskiego i Milika traci do Szachtara Donieck sześć punktów. Neapolitańczycy muszą więc ograć bezpośredniego rywala, potem również Feyenoord, a na koniec zapłacić za mszę w intencji piłkarzy Manchesteru City – bo tylko zwycięstwo Citizens nad Ukraińcami da Napoli awans do dalszej fazy.
A wystarczyło zagrać uważniej, ostrożniej. Bez atakowania dziesięcioma zawodnikami przy remisie. Bez cofania się dziesięcioma zawodnikami, gdy nagle do głosu doszedł Manchester City. Bez tej emocjonalnej huśtawki, która sprawiła, że mecz oglądało się cudownie, że mecz był naprawdę wyjątkowy – ale że wygrali go goście, zapewniając sobie wyjście z grupy.