Raz ukutej opinii bardzo trudno się pozbyć, o czym wie każdy uczeń dowolnego szczebla. Jak sobie przechlapiesz na początku, już zawsze będziesz uważany za klasowego łobuza i to do ciebie będą kierowane pretensje o wszystkie bójki. Z drugiej strony, z opinią prymusa możesz liczyć na więcej wyrozumiałości niż reszta klasy. W ten sposób usprawiedliwiliśmy nieco tych, którzy cały czas są przekonani że Hiszpania, Niemcy i Anglia odskoczyły piłkarsko całej reszcie Europy. Lata sukcesów klubów z La Liga na wszystkich frontach, finansowy sukces Premier League, wreszcie bardzo dobre występy Borussii Dortmund i Bayernu Monachium. Włochy? Co mają Włochy? Juventus, długo, długo nic, z osiągnięć godnych wzmianki jeszcze ewentualnie nieprzyzwoicie liczna kolonia Polaków w lidze.
Tymczasem po wtorkowo-środowych meczach Ligi Mistrzów po raz pierwszy od 7 lat mamy zmianę na podium w rankingu najlepszych lig Europy. Trochę bez większego szumu, trochę bez napinania mięśni i wielogodzinnych debat, Serie A, ta lekceważona i od lat traktowana z wyższością liga włoska, przeskoczyła w rankingu UEFA Bundesligę.
We wtorek Borussia przegrała z Realem, Lipsk z Besiktasem, zaś Bayern dzień później uległ PSG. Tymczasem Napoli komfortowo ograło Feyenoord, Roma zwyciężyła nad Karabachem, komplet zwycięstw domknął Juventusu ogrywając Olympiakos. W punktach 9:0 i naprawdę nie ma co zganiać na terminarz czy losowanie. Bundesliga bowiem tak naprawdę już od dłuższego czasu zawodzi, podczas gdy Serie A od kilku sezonów systematycznie się rozwija.
Najprościej byłoby po prostu zacytować wywiad Roberta Lewandowskiego, dorzucić zwolnienie Carlo Ancelottiego a następnie pokazać, że w dwóch z trzech ostatnich sezonów Ligi Mistrzów w finale grało Juve, a nie faworyzowany za każdym razem od początku rozgrywek Bayern. Tak naprawdę od szczytowego osiągnięcia niemieckiego futbolu – czyli wewnętrznego finału Ligi Mistrzów 2013, gdy na Wembley Bayern zmierzył się z Borussią w finale jednej z najciekawszych historii piłki ostatnich lat (BVB Kloppa kontra mocarstwowy Bayern), Bundesliga nie ma zbyt wiele powodów do dumy. Nie chodzi już nawet o drenaż tamtejszego rynku, o to, że Guardiola przejął Manchester City jeszcze jako trener Bayernu, że wszystkie najbardziej łakome kąski na rynku transferowym od lat wyjmują Hiszpanie i Anglicy, do których obecnie doskoczyło jeszcze PSG. O to, że Kroos stanowi o sile Realu, że Dembele trafił do Barcelony po kilkunastu celnych kopnięciach piłki, że gwiazdy niemieckiej piłki bezpardonowo wyjmują nie tylko krezusi z Manchesteru City, ale też Liverpool czy Manchester United.
Chodzi o kierunek rozwoju, w którym Bundesliga zagrała trochę ryzykownie. Nadal trzymając się starych zasad i starego systemu walutowego, może pozwolić sobie na eksplozję takiej marki jak RB Lipsk, ale starannie pilnuje, by nawet z tak potężnym sponsorem klub musiał przebrnąć drogę od najniższych lig. Nie ma nagłej inwazji kapitału z Kataru, nie ma wielkich walizek z forsą taszczonych przez przybyszów z Chin. Zamiast tego konserwatywni Watzke, Beckenbauer, Hoeness i reszta wszystkich świętych niemieckiego futbolu. Gdy Lewandowski narzeka na brak transferów, Bayern uparcie powtarza, że “ta bańka musi pęknąć”. Gdy kolejne kluby stawiają na budowanie drużyny poprzez wydawanie setek milionów na nowych zawodników, w Niemczech furorę robi Lipsk, który w centrum swojego działania postawił kształtowanie 23-letnich wymiataczy z zakupionych 4 lata wcześniej 19-latków. To naturalnie spore uproszczenia, od których znajdziemy mnóstwo wyjątków, ale mimo wszystko – Bundesliga w dobie powszechnego rozpasania dość mocno się ogranicza, wyraźniej czekając na “normalniejsze” czasy. Dotyczy to Bayernu, który mimo niepodważalnego prymatu na krajowym podwórku nie rywalizuje z Anglikami na kwoty transferowe, ale dotyczy też Borussii, Schalke, Lipska czy innych ekip, starających się raczej wychować niż kupić, ewentualnie tanio kupić – drogo sprzedać.
We Włoszech zaś? Tam trwa fiesta, wiosna dyrektorów sportowych, karnawał agentów. AC Milan wydaje już nie dziesiątki a setki milionów euro, z podobnym rozmachem stara się działać Inter. Właściciele z Azji prześcigają się w kwotach wpompowywanych w swoje kluby, a przecież równolegle wciąż na szczycie pozostaje Juventus, goniony przez fantastycznie budowane Napoli. Dziś bukmacherzy właśnie w klubach z Serie A dopatrują się ewentualnych czarnych koni rozgrywek, nikt już nie patrzy w ten sposób na zespoły niemieckie.
Jak duża jest przepaść? Cóż, Bundesliga w tym oknie wzbogaciła się o trzech piłkarzy, za których trzeba było zapłacić powyżej 20 milionów funtów – byli to Tolisso za niecałe 40 baniek, Jarmołenko za 22,5 miliona oraz Lucas Alario za 21,5 miliona. Do Serie A trafiło sześciu takich piłkarzy, z czego trzech przekroczyło też granicę 30 milionów.
Z całym szacunkiem dla tych klubów, ale sporo o aktualnej kondycji Bundesligi mówi nawet zestaw pucharowiczów z FC Koeln i Hoffenheim na czele, podczas gdy Serie A wypuszcza w bój nie tylko swoją najlepszą trójkę Juve-Roma-Napoli, ale też odradzający się AC Milan czy nieźle wyglądające na papierze Lazio. W kolejce są zaś przecież jeszcze Inter czy nawet Sampdoria.
Na szczęście dla Niemców, ta zmiana kolejności w rankingu nie ma żadnego wpływu na liczbę miejsc w europejskich pucharach, w dodatku zmierzch reformy Platiniego dodatkowo ułatwi drogę klubom z najlepszych czterech lig. Widać jednak już nie tylko na czuja, ale i “szkiełkiem i okiem”, że powoli mści się na Niemcach oszczędność i rozsądek (zakładając wariant optymistyczny) czy po prostu skąpstwo (zakładając wariant pesymistyczny). Co ciekawe, w obecnym sezonie lepszy czynnik od Niemców ma nawet… Polska (2,428 do 2,875), ale wiadomo, że to jeszcze ulegnie dużej zmianie. Tu należy uczciwie dodać, że wyciąganie wniosków na tym etapie może być nieco przedwczesne – bo na ten moment za najlepszymi Anglikami znajduje się… Cypr, dopiero na trzecim miejscu Hiszpania.
Nie będzie jednak przedwczesne zasygnalizowanie sporego ryzyka, z jakim wiąże się konsekwentne trwanie przy własnych limitach, tak w gabinetach prezesów, jak i na rynku transferowym. Zauważył to Lewandowski, ale po kolejnych wtopach Bayernu czy Borussii, po kolejnych gigantycznych transakcjach Interu, PSG, Manchesteru City i Milanu zauważać będzie coraz więcej niemieckich ekspertów. Można założyć, że Niemcy chcą przeczekać te finansowe anomalie, by potem z całą mocą zaatakować armią doskonale wyszkolonych piłkarzy ze swoich akademii. Brzmi rozsądnie, ale w najbliższej przyszłości grozi to powtarzaniem takich meczów, jak zwycięstwo PSG nad Bayernem, takich wywiadów, jak ten Lewandowskiego i takich zmian w rankingach, jak ta dzisiejsza.